PRZYGODY TINTINA – TINTIN W AMERYCE, CYGARA FARAONA, BŁĘKITNY LOTOS
Tintin ledwie doszedł do siebie po przejściach u Sowietów i w Kongo, a już mu w głowie nowe przygody. Spokojnie! Czeka go ich tylko więcej i więcej…
„Tintin w Ameryce”, jak sam tytuł wskazuje, opowiada o wyprawie młodego reportera do Stanów Zjednoczonych w celu zrobienia porządku z miejscowym elementem przestępczym (nie, poważnie – tu jest na serio to tak ujęte!). Historia jest bezpośrednio powiązana z fabułą „Tintina w Kongo”, gdyż najwyraźniej przestępcy, którym tam dokuczył, byli powiązani z samym Alem Capone, a już ten zgotuje naszemu bohaterowi powitanie, którego długo nie zapomni. Hergé, niestety, zrezygnował ze zrobienia z Caponego głównego antagonisty, gdyż w owym okresie ciągle królował jako pan świata przestępczego w Nowym Jorku, więc historia, w której Tintin wsadza do więzienia grasującego w prawdziwym świecie mafioza, byłaby co najmniej dziwna. Capone pojawia się tylko na początku, po czym znika i przez resztę opowiastki Tintin spędza czas, rozprawiając się z całym szeregiem rozmaitych i niewiele lepszych „crime lordów”. Choć nie ma tego za wiele, tu i tam autor rzuca trochę cynicznej satyry na temat amerykańskiego społeczeństwa. Preria Indian zostaje zmieniona w ogromną metropolię, jak tylko znaleziono u nich ropę, a w jednej scenie Tintin spotyka członka nowo powstałego w USA kultu religijnego, będącego między innymi hybrydą islamu i buddyzmu.
Niestety, historia, im bliżej końca, tym bardziej robi się nudnawa. Ciągłe starcia Tintina z gangsterami zaczynają być po prostu monotonne. Co gorsza, główny bohater zamiast ratować się z opałów dzięki sprytowi czy swoim zdolnościom, tu przez większość czasu uchodzi cało dzięki… zwyczajnemu szczęściu. Tintin musi mieć niebywale aktywnego anioła stróża, bowiem absurdalnie precyzyjne zbiegi okoliczności ratują go z opresji z taką frekwencją, że zahacza to o zdolności paranormalne. Ba! Chwilami mam wrażenie, że nie czytam „Przygód Tintina” tylko „Przygody Gogusia i Kaczora Donalda”. Niestety, o ile u tamtej postaci niewiarygodne szczęście było stałym elementem komicznym, tutaj dla bohatera akcji, jakim jest Tintin, jest kompletnie nie na miejscu. Taki zabieg byłby może zabawny, gdyby pojawił się tylko raz (góra dwa), ale gdy ma miejsce po raz n-ty, szkodzi to opowieści, pozbawiając ją jakiegokolwiek suspensu.
Warto dodać, że komiks, choć trzeci w serii, jako ostatni doczekał się adaptacji animowanej w ramach kultowego serialu z lat dziewięćdziesiątych. Jednak w przeciwieństwie do innych odcinków, gdzie twórcy zazwyczaj trzymali się niezwykle wiernie pierwowzoru, opowieść o podróży Tintina do Stanów Zjednoczonych została straszliwie okrojona i pozmieniana. Wycięto między innymi cały wątek Indian, a mafiozów ograniczono do samego Ala Capone. Co zabawne, w komiksie, gdy Tintin zostaje złapany przez jednego z gangsterów, ten zamiast go zabić, oferuje solidną sumkę pieniędzy za dołączenie do jego gangu. W animacji w dosyć dziwnej zmianie proponuje mu te same pieniądza za… wyjechanie z miasta. Jasne, po co zabijać przeciwnika, którego masz już w garści, skoro możesz mu zapłacić kupę gotówki, żeby po prostu sobie poszedł?
„Cygara faraona” to kompletnie inna bajka. Wręcz kamień milowy – pierwsza naprawdę epicka opowieść Hergégo, która zapoczątkowała równie epicki klimat, z którego seria jest zanana. Tintin jest w trakcie rejsu po portach Azji, gdzie poznaje cudacznego naukowca imieniem profesor Cyklonik (na swój sposób prototyp profesora Lakmusa), będącego na tropie skarbu faraona Kisha-Kosha. Poznaje także (debiutujących w tej historii) detektywów Jawniaka i Tajniaka, jednak nie jest to szczęśliwe spotkanie, gdyż znajdują w kabinie Tintina kokainę. Choć wrobiony w rozprowadzanie nielegalnych używek bohater, jest teraz ścigany przez prawo, śmiało kontynuuje poszukiwanie skarbu, z czasem wplątując się w o wiele bardziej skomplikowaną i tajemniczą intrygę pełną hipnozy, zatrutych strzał, obłędu, strzelanin samolotowych i wszelkiej maści tego, co czynni porządną przygodę porządną przygodą. Historia stanowi o wiele inny poziom niż wcześniejsze, gdzie Tintin po prostu jechał sobie do jakiegoś państwa i skakał od przypadkowej przygody do przypadkowej przygody. Tu wszystkie elementy współgrają ze sobą, tworząc jedną świetnie dopracowaną opowieść. Tintin nawet nie ogranicza się do jednego państwa, skacząc po całym globie – w tym przypadku jego eskapada zaczyna się w Egipcie, a kończy się na Indiach.
Świat Hergégo przestaje być kreskówkowy, ustępując miejsca realizmowi, jednak pozostają pewne przebłyski komiksowego absurdu. Oto w jednej scenie, złapany przez pewnego szejka Tintin, zostaje wypuszczony, gdyż… szejk okazuje się fanem jego przygód i nawet pokazuje mu album „Kierunek Księżyc” – historii, która dopiero ma mieć miejsce w przyszłości (ta wersja „Cygar faraona” jest reedycją, przerysowaną po latach). Zabawne, ale, niestety, ma się to nijak do klimatu reszty komiksu. Jest też pewien błąd w kontynuacji, gdy Tintin, będąc na statku, po raz pierwszy wpada na Rastapopulosa i komentuje, że spotkali się już wcześniej. Ale przecież to debiut tej postaci. O czym więc Tintin mówi? Wielu nawet wyciągnęło wniosek, że miliarder o podobnych rysach, który pojawił się w jednym kadrze na przyjęciu w „Tintin w Ameryce”, musiał być Rastapopulosem. Ciekawa interpretacja, jednak jest to po prostu błąd powielony z wersji angielskiej, gdzie albumy Tintina wyszły w kompletnie innej chronologii, niż powinny i gdy „Cygara faraona” ukazały się tam po raz pierwszy, postać Rastapopulosa była już dobrze znana. W oryginale francuskim Tintin po prostu komentuje, że to nie byle jaki pasażer.
„Błękitny lotos” kontynuuje intrygę z „Cygar”, przenosząc jednak akcję do Chin. Wszystko za sprawą spotkania z tajemniczym informatorem, który, nim miał okazję przekazać cokolwiek bohaterowi, zostaje otruty „trucizną szaleństwa”. Jako jedyną wskazówkę posiadając wyłącznie imię „Misuhirato”, Tintin wyrusza do Szanghaju, gdzie afera schodzi na cięższe tory, doprowadzając do najazdu Japonii na Chiny. Autor nie używa tu jednak wojny jako wymówki dla serii gagów o czołgach – pokazane realia są zwyczajnie tragiczne i smutne. Tak poważnie potraktowany wątek okupacji dodaje opowieści głębi i mroku, dzięki którym scenariusz nie tylko o wiele lepiej trzyma w napięciu od „Cygar”, ale jest też o wiele bogatszy i dojrzalszy. Hergé na swój sposób rehabilituje się tu także za wcześniejsze (dosyć rasistowskie) przedstawienie obcych kultur w „Sowietach” i „Kongo”, pięknie ilustrując Chiny i ich kulturę. Słodka jest scena, w której Tintin zaprzyjaźnia się z chłopcem imieniem Czang (bazowanym na przyjacielu autora) i nawzajem opowiadają sobie o swoich kulturach i uprzedzeniach, które mają niedouczeni ludzie w ich państwach.
O ile „Tintin w Ameryce” jest opowiastką, którą można spokojnie sobie odpuścić, nie tracąc specjalnie wiele, tak „Cygara faraona” i „Błękitny lotos” są dwuczęściowym arcydziełem, które było dla serii zapoczątkowaniem okresu świetności. Czytając, można naprawdę odczuć, dlaczego seria przez lata była przyrównywana do „Indiany Jonesa” (choć mi o wiele bardziej przywodzi na myśl hitchcockowy „Północ – północny zachód”). Nie jest to może najlepszy tom z dotychczasowych, ale bez dwóch zdań warty obowiązkowej uwagi.
Maciek Kur
„Przygody Tintina” – „Tintin w Ameryce”, „Cygara faraona”, „Błękitny lotos”
Scenariusz i rysunki : Hergé
Tłumaczenie: Daniel Wyszogrodzki
Liczba stron: 192
Wydawca: Egmont
Rok wydania: 2011
Druk: kolor
Okładka: twarda
Wymiary:155×225 mm
Cena: 49,99 zł