DAREDEVIL WG ANN NOCENTI
WOMAN WITHOUT FEAR
Kochana i znienawidzona jednocześnie. Jedna z pierwszych i niewielu po dziś dzień kobiet w komiksowym show-biznesie. Scenarzystka, która nie przestraszyła się Franka Millera. Ann Nocenti – „mama” tm-semicowego Śmiałka.
Nocenti zaczęła swoją karierę w latach osiemdziesiątych jako asystent redaktora w wydawnictwie Marvel. Szybko okazało się jednak, że w medium, które do pewnego momentu sama kojarzyła z literaturą trzeciego sortu, ma kilka ciekawych rzeczy do powiedzenia. Już w pierwszym napisanym przez siebie zeszycie „Daredevila”, który planowo miał być jedynie wypełniaczem pomiędzy „runami” Millera i Engleharta, pokazała, że komiks to dla niej platforma do opowiadania o tematach ważnych dla Ameryki i świata. Z uwagi na fakt, że Steve Englehart zrezygnował z prowadzenia serii, wydawnictwo Marvel zaproponowało tę fuchę Nocenti. Skończyło się na ponad pięćdziesięciu zeszytach i pięciu latach pracy – jednym z najdłuższych prowadzeń serii przez scenarzystę w historii tej postaci. Postaci, którą Nocenti zmieniła. Na lepsze lub na gorsze, w zależności od zapatrywań. Na pewno na zawsze.
W butach młynarza
Niełatwo jest zastąpić kogoś, kto o bohaterze – wydawałoby się – powiedział już wszystko. Frank Miller zakończył swój romans z miesięcznikiem* o przygodach Człowieka Pozbawionego Strachu mocnym akcentem – legendarną już i kultową dla wielu historią „Born Again”. Minęło już wiele lat od wydania tamtej opowieści i jak dotąd nikomu nie udało się zbliżyć do ideału – tym bardziej ciężkim zadaniem było kontynuować serię bezpośrednio po jej wydaniu. Nocenti, która przyznała później, że choć miała obawy z tym związane, z drugiej strony czuła się wyzwolona – spodziewała się tego, że jako niedorównująca poprzednikowi zostanie natychmiastowo znienawidzona przez fanów postaci i w następstwie zwolniona z prowadzenia serii. Uczucie błogiego luzu straceńca pozwoliło jej z kolei na opowiadanie takich historii, które zawsze chciała – pisanych nie pod publiczkę czy pod widzimisię redaktora, ale jak najbardziej osobistych, wykorzystujących bohatera czasem wręcz jako tło do treści uznawanych przez scenarzystkę za istotne. Parafrazując słowa wyśpiewane w latach osiemdziesiątych przez znaną piosenkarkę, chciałoby się zawołać:
„Aniu, don’t preach!”…
…podczas lektury komiksów Nocenti. Jak najbardziej zasadnie. Przygody Daredevila w wersji Ann straciły nieco swojego kolorytu „noir” na rzecz funkcjonowania jako tuba dla takich tematów jak: imperialistyczna polityka USA na świecie, zbrodnicze machinacje CIA, nielegalne eksperymenty genetyczne, brutalne traktowanie kobiet, brudne zagrywki korporacji, narkomania, duchowa pustka japiszonów, trucie społeczeństwa paskudztwami z fast foodów czy wreszcie gwałcenie praw zwierząt. Oczywiście Nocenti pochyla się nad losem bezdomnych i biednych – awansując na pierwszego amerykańskiego liberała w świecie komiksowym. Brakuje jedynie kwestii takich jak AIDS, pochwały tzw. związków partnerskich i agitki „pro-choice” – trzeba jednak pamiętać, że historie o Daredevilu w wersji Ann to przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, kiedy o pewnych tematach po prostu się nie pisało (dziś mogłoby być inaczej, choć i to nie jest stuprocentowo pewne). Reasumując, Nocenti niesie przesłanie masom w większości zeszytów, chwilami przypominając odezwy He-Mana z końcówki każdego odcinka „Masters of Universe”. Dość ciężkie podejście do tematu, które reprezentuje, przekłada się też oczywiście na poczytność każdej z historii. Próba przemycania własnych poglądów nie jest niczym złym, o ile scenarzysta nie szarżuje – niestety, Ann można to było jak najbardziej zarzucić. To nawet nie tyle, że pisane przez nią historie się zestarzały i poprzez swój kontekst straciły na aktualności – wszak problemy, które opisywała, towarzyszą nam do dziś – wątpliwości budzi sposób zapodawania. Nocenti, choć zręcznie konstruowała fabuły, popełniała grzech wszystkich scenarzystów amerykańskiego komiksowego show-biznesu przed pojawieniem się takich ludzi jak Bendis, Ennis czy Ellis – opowieści są pełne przydługawych dialogów i monologów wewnętrznych bohaterów. Zamiast opowiadać w większym stopniu obrazem, scenarzystka pisała w taki sposób, jakby płacono jej za wierszówkę, a nie samą opowieść.
Ocalić od zapomnienia
Jakby jednak nie było, to właśnie Ann Nocenti pokierowała Daredevila w zupełnie innym kierunku niż Frank Miller. Mniej w jej komiksach walki wręcz, brak męczącego motywu ninja i w ogóle, jeżeli prześledzimy serię od początku do dnia dzisiejszego, to jej twórczość wydaje się najbardziej oryginalną (obok Millera) w historii postaci. Szczerze trzeba przyznać, że choć Bendis czy Brubaker to mistrzowie dialogów i prowadzenia fabuły, a od lektury ich opowieści nie można wprost się oderwać, nie wymyślili jednak nic, co nie byłoby pochodną konceptów Millera i właśnie Nocenti. W komiksach Ann, Murdock opuszcza Nowy Jork i podróżuje po Stanach, trafia do piekła, aby walczyć z Mefistofelesem**, czy w końcu traci pamięć. Do tych motywów powracało później kilku scenarzystów (ostatnio choćby Andy Diggle). Ani Bendisowi, ani Brubakerowi nie udało się też stworzyć choćby jednej postaci na tyle oryginalnej, aby mogła mierzyć się z takimi czarnymi charakterami jak Kingpin czy Bullseye. Nocenti, przeciwnie, oprócz dwóch pomniejszych stworzyła jedną z najciekawszych bohaterek w galerii przeciwników Daredevila, czyli Typhoid Mary – cierpiącą na rozdwojenie jaźni dziewczynę, którą połączył z Człowiekiem Pozbawionym Strachu osobliwy melanż miłości i nienawiści. Mary nosi dziwny makijaż, potrafi walczyć jak wszyscy diabli, jej umysł dzieli kilka różnych kobiet, może telepatycznie zmusić człowieka do tego, aby uwierzył, że ogarnęły go płomienie, ale przede wszystkim kocha Daredevila, jednocześnie chcąc go zabić na zlecenie Kingpina. Nocenti wspomina, że w tej postaci zawarła samą siebie, czyli przeróżne wcielenia, które kobieta przyjmuje czasem w ciągu kwadransa – jak śpiewała Meredith Brooks: bitch, lover, child, mother, sinner, saint. Taka – ale w jeszcze bardziej przerysowanej konwencji – jest właśnie Typhoid Mary.
Mocną stroną opowieści Nocenti jest także jej wizja Nowego Jorku – swoistego papierka lakmusowego całej Ameryki. Scenarzystka wnikliwie przygląda się społeczeństwu i w tle przygód Daredevila możemy zobaczyć bardzo ciekawy (czasem sympatyczny, a czasem wręcz przeciwnie) wizerunek ludzi z wielkiego miasta lat osiemdziesiątych. Jeśli ma się zacięcie socjologiczne, to jest to dobry powód, aby poczytać o tym, co Ann Nocenti napisała ponad dwadzieścia lat temu.
Co do samego Daredevila – scenarzystka poszła kursem wytyczonym przez poprzedników, zwłaszcza chyba Millera. Murdock to jeden wielki konflikt wewnętrzny – umiłowanie prawa walczy w nim z pogardą dla jego bezsilności, a katolickie wychowanie z niechęcią do nadstawiania drugiego policzka oraz symboliką kostiumu, w którym walczy z przestępczością. Daredevil oczami Nocenti to postać jak najbardziej niejednoznaczna.
Jest też jeszcze jeden powód, dla którego warto poczytać tamte komiksy – strona plastyczna. „Daredevila” za rządów scenarzystki rysowało kilku zręcznych rysowników (po jednej historii nawet Windsor-Smith i McFarlane), ale największe piętno odcisnął żywy klasyk, czyli John Romita Jr (wtedy chyba w swojej najlepszej formie). Romita idealnie uzupełniał narrację prowadzoną przez scenarzystkę, a jego komiksowa – w najlepszym tego słowa znaczeniu – kreska pozostawia w pamięci wiele cudownie skomponowanych plansz i kadrów.
Jakkolwiek kontrowersyjna, dziś uważana jest za jednego z najważniejszych kontynuatorów pomysłu Stana Lee. I choć jej twórczości nie zawsze można określić mianem „lekka, łatwa i przyjemna”, trudno się z takim poglądem nie zgodzić.
* Potem przyszła pora na „Elektra Lives Again” i „Man Without Fear”.
** To szczególnie nielubiany przez amerykańskich fanów wątek w biografii postaci, lecz i tak wznowiony przez Marvela jako „DD: Lone Stranger”.
Must Read:
1.„Daredevil Legends Vol. 4: Typhoid Mary TPB” (wszystkie zeszyty z szaloną zabójczynią napisane przez jej „mamę”) – na szczególną uwagę w tym zbiorze zasługuje znakomity fragment crossovera serii DD i Punishera (w którym wydarzenia opisywane są z punktu widzenia Murdocka oraz Franka Castle’a) i przezabawny motyw z rzutem laską Daredevila. Kto przeczyta, będzie wiedział, o co chodzi.
2.DD #236 „American Dreamer” – opowieść o człowieku wyszkolonym do obrony kraju – po narkotykowym praniu mózgu wykorzystanym dla brudnych celów CIA (na ołówku Windsor-Smith).
3.DD #247 „The Backwards Man” – nielegalne eksperymenty na ludziach, krokodyle w systemie kanalizacyjnym Nowego Jorku, plus Black Widow (na ołówku Keith Giffen).
4.DD #253 „Merry Christmas, Kingpin” – Kingpin próbuje udowodnić Murdockowi, że Boże Narodzenie to przeżytek.
5. DD #268 „Golden Rut” – przewrotna opowieść o tym jak DD zmienia życie pewnego małżeństwa, a przynajmniej tak mu się wydaje. Jedna z najlepszych okładek w historii serii, Romita Jr w szczytowej formie, a narysowana przez niego plansza z psem u weterynarza wyciska łzy u najtwardszych O.G.
6. DD #271-273 – klonowanie ludzi, genetycznie modyfikowana żywność i rządowy zabójca Shotgun, którego polscy czytelnicy poznali w legendarnym „Punisher: War Zone”.
7. DD #284-290 – Matt Murdock traci pamięć – zapomina, że jest zamaskowanym obrońcą Hell’s Kitchen. Znajduje się jednak jego zastępca – psychopata, któremu wydaje się, że będzie lepszym Daredevilem – nie kto inny jak… Bullseye (na ołówku niezastąpiony Lee Weeks).
Łukasz Chmielewski