DAREDEVIL VOL.3

WITAMY PONOWNIE, PANIE MURDOCK


222x300

Nikt ze znanych mainstreamowych bohaterów komiksowych nie dostaje od życia w kość tak jak Matt Murdock. Batman może rozpaczać przez kolejną dekadę po stracie rodziców czy Robina (który i tak ostatecznie wrócił), ale przy tym, co scenarzyści od lat robią z życiem niewidomego prawnika, wygląda to prawie jak sielanka.

Matt Murdock rozpoczął swoją komiksową egzystencję w 1964 roku, jako solidna podstawa budowanego przez Stana Lee nowego spojrzenia na komiksy superbohaterskie. Podobnie jak inni stworzeni przez niego w tym czasie bohaterowie – X-Men, Iron Man czy Spider-Man – Murdock, pierwszy niewidomy superbohater, miał wady i typowo ludzkie problemy, co w tych czasach było niespodziewane w tym typie komiksów. Wady, które jednak potrafił przezwyciężać, przez co czytelnicy mogli się z nim identyfikować w sposób niespotykany wcześniej przy Supermanie, Green Lanternie czy Kapitanie Ameryce. Przez kilkanaście lat Daredevil przeżywał raczej typowe przygody „miejskiego” superbohatera. Przełom w jego fikcyjnej historii, a także w całym świecie komiksowym, nastąpił wraz z momentem, gdy na początku lat osiemdziesiątych Frank Miller przejął stołek scenarzysty serii. To właśnie on wprowadził do komiksu kojarzony z nim do dzisiaj klimat noir, który można było kroić rzeźnickim nożem, oraz postanowił jak najbardziej uprzykrzyć życie zamaskowanego śmiałka. I wtedy się zaczęło… Co scenarzyści robili z życiem Matta od tego momentu? Miller zamordował jego wielką miłość, Elektrę, tylko po to, żeby później przywrócić ją do życia i… znowu zabić. Do tego uczynił z Kingpina głównego antagonistę, który odkrył jego tożsamość, a życie obrócił w ruinę. Pozbawił pracy, domu i doprowadził na skraj wytrzymałości psychicznej. Podobnie zrobił później w swoim runie Kevin Smith, który dodatkowo podważył słuszność jednej z najważniejszych rzeczy w jego życiu – wiarę w Boga. D.G. Chichester sprawił, że Matt musiał sfingować własną śmierć i po raz kolejny zrezygnować ze swojego życia. W końcu w XXI wieku niszczenie życia Murdocka osiągnęło apogeum za pomocą runów Briana Michaela Bendisa, Eda Brubakera i Andy’ego Diggle’a, którzy chyba urządzili sobie konkurs na to, kto bardziej wdepcze w ziemię biednego prawnika. Ten ostatni w swojej wielkiej historii „Shadowland” w końcu „przeskoczył rekina”. Matt opanowany przez demona, stojący na czele organizacji The Hand, budujący pagodę na środku Hell’s Kitchen i tłukący się ze swoimi przyjaciółmi – tego było już za wiele. W końcu po wielu latach formuła komiksu, oparta na męczeństwie i bólu Daredevila (który ostatecznie jednak zawsze wygrywa), wyczerpała się. Wtedy na pokładzie komiksu pojawił się Mark Waid. Scenarzysta, który od lat znany jest z niesamowicie konsekwentnego i umiejętnego odświeżania klasycznych, ale „skostniałych” serii.

To właśnie ten niepozorny i wygadany scenarzysta w swoim runie „Flasha” z lat 1992–97 zrobił z Wally’ego Westa znaczącą postać świata komiksowego, umiejętnie kontynuował po Grancie Morrisonie przygody JLA, tworząc m.in. jedną z najbardziej znanych historii tej grupy – „Tower of Babel”. Jest jednym z najbardziej znanych twórców przygód Kapitana Ameryki, odpowiada za całkowitą rewitalizację „Fantastic Four” w latach 2002–05, a także – z czego chyba najbardziej jest znany – odpowiada za scenariusz monumentalnej historii „Kingdom Come”. Pisał również przygody innych, najbardziej znaczących bohaterów komiksowych, takich jak Superman, X-Men, Avengers czy Spider-Man. Nigdy jednak nie dane mu było odpowiadać za solowe przygody Daredevila, o którym sam mówi, że jest jego ulubionym bohaterem. Wszystko jednak ma kiedyś swój początek…

Ten dosyć obszerny wstęp był mi potrzebny, aby uświadomić tak sobie, jak i wam, jak ważną, ciekawą i przemyślaną zmianą jest to, co z tym komiksem zrobił Mark Waid. Murdock został złamany przez Shadowland (będąc opętanym, zamordował jednego ze swoich największych przeciwników) i udał się w podróż po Ameryce, gdyż nie mógł spojrzeć w oczy najbliższym przyjaciołom. Wydarzenia te zostały przedstawione w miniserii „Daredevil: Reborn”, która wykorzystuje chyba wszystkie możliwe klisze związane z samotnym i małomównym bohaterem, przemierzającym amerykańskie pustkowia – razem z nieodzownym wmieszaniem się w konflikt w jakiejś zapomnianej przez Stwórcę i zabitej dechami mieścinie; poznaniem niewinnego dzieciaka, którego życie na zawsze zostanie zmienione oraz zapuszczeniem epickiej brody. Tą przeciętną historią Diggle zamknął swój tragicznie zakończony run i na nowo wrzucił Murdocka w objęcia Wielkiego Jabłka. I w tym momencie zaczyna się opowieść snuta przez Waida.

Już pierwszy numer w słowach skierowanych przez Matta do Foggy’ego przedstawia nam nową drogę, jaką obiera seria i życie bohatera:

Ostatnie kilka lat było żałosne i za każdym razem, gdy myślałem, że w końcu upadłem na samo dno, Bóg w jakiś sposób znalazł dla mnie większą łopatę. Cały ten ból i strata… po prostu nie potrafię już znieść tego ciężaru i nie zwariować. Wiem to. Dlatego to jest droga, którą chcę podążać. Możesz powiedzieć, że sobie zaprzeczam, możesz zdecydować, że sobie nie radzę, albo że jestem frajerem… to zależy od ciebie. Bez urazy, ale nie obchodzi mnie to. W ten właśnie sposób chcę się z tym wszystkim uporać. Możesz to zaakceptować?

I na tym właśnie schemacie opiera się główny pomysł na odświeżenie Śmiałka. Matt przez lata przyjmował na klatę wszystkie ciosy. W końcu, po koszmarze, który dobił go ostatecznie, znalazł w sobie siłę, aby wrócić do normalności. Nie ma zamiaru dłużej rozpaczać i czekać na kolejny regularny cios, by po prostu cieszyć się każdą chwilą spokoju – znowu czerpać przyjemność z zakładania krwistoczerwonego kostiumu. Waid w jednym z wywiadów mówił, że chce zrobić z „Daredevila” komiks, który nie będzie skłaniał do sięgania po alkohol po każdym przeczytanym numerze. I jak na razie takie podejście sprawdza się bardzo dobrze. Bohater postanawia całkowicie zapomnieć o tym, co działo się w ostatnich latach. Tworzy to ciekawe „tarcia” z drugoplanową obsadą serii, szczególnie z Foggym, który z jednej strony cieszy się, że Matt sobie radzi, ale z drugiej ma świadomość, że takie zachowanie – związane z ignorowaniem tego, co się stało, nawet, jeśli nie było jego winą – jest nieodpowiedzialne. Ta sytuacja zwraca się przeciw Mattowi już podczas spotkania z Kapitanem Ameryką w drugim numerze serii. Prawdopodobnie będzie powracać i ostatecznie takie bezstresowe podejście do życia okaże się mieczem obosiecznym.

Nowe przygody Śmiałka najkrócej można określić jako spotkanie kina Nowej Przygody, pewnych elementów stylistycznych związanych z komiksami Srebrnej Ery i serialu prawniczego. I co ciekawe, wszystkie te elementy łączą się w tym komiksie niespodziewanie dobrze. Już pierwsze strony zrestartowanej serii określają klimat, jaki będzie panował w kolejnych zeszytach. Matt w biały dzień udaremnia zamach na córkę jednego z bossów mafijnej rodziny Maggia, którego dokonać miał Spot – irracjonalny przeciwnik Spider-Mana, używający do przemieszczania się dziur przestrzennych. Matt rozkłada przeciwnika na łopatki z uśmiechem, a na koniec całuje zaskoczoną pannę młodą. Czy nie przypomina wam to klasycznych komiksów z tym bohaterem, jeszcze sprzed mroczniejszej ery Millera? Albo starych filmów z Errolem Flynnem? Waid umiejętnie wraca do korzeni postaci i pozwala bohaterowi czerpać przyjemność z tego, co robi. Przez lata czytelnicy zdążyli już zapomnieć, że Murdock założył kostium z własnej woli. Jego ojciec zginął, ale chłopak nie wyznaczył sobie „nieśmiertelnej” misji jak Batman, ani nie dostał tak niezwykłych mocy jak Spider-Man, który rozpoczął walkę z przestępczością, ponieważ popełnił błąd, przez który zginął jego wujek. Matt to błyskotliwy facet, który skończył studia prawnicze, był popularny i umiał radzić sobie ze swoją niepełnosprawnością. Oczywiście, Murdock przez lata dostawał po tyłku, ale nie możemy zapomnieć, że jest to bohater, który kocha to, co robi. Nie jest to dla niego jednak głównym zajęciem – potrafi, jak niewielu bohaterów, łączyć życie prywatne z kostiumowym. Niestety, scenarzyści od dawna o tym zapomnieli, czego apogeum było zniszczenie przez Bendisa jego sekretnej tożsamości. Ruch genialny i niesamowicie rozpisany, z czasem jednak zapomniany i jakby urwany. Dopiero Waid powraca do tego wątku i klarownie go prowadzi. Matt w wydaniu Waida bawi się z ludźmi i żartuje z tego wątku. Jak mówił sam Waid w jednym z wywiadów – jedna trzecia mieszkańców Nowego Jorku wierzy, że Matt to Daredevil; jedna trzecia nie wierzy, że niewidomy mógłby być superbohaterem, a jedna trzecia ma to po prostu gdzieś, bo to już stary news.

W nowej serii życie prywatne i zawodowe Matta jest integralną częścią fabuły i uzupełnia historię, która jest udziałem jego bohaterskiego alter ego. Sprawy prawnicze łączą się ze sprawami superbohaterskimi. Waid idealnie rozkłada w komiksie proporcje między akcję a przedstawianie codziennego życia Murdocka. Właśnie, ważnym elementem wspomnianego wcześniej ujawnienia tożsamości jest to, że Matt nie może już uprawiać swojego zawodu w normalny sposób. Każde jego pojawienie się w sądzie ostatecznie sprowadzało się do tego, że na wierzch wypływała jego domniemana tożsamość bezprawnego mściciela, co utrudniało pracę sądu i negatywnie odbijało się na jego klientach. Z tego powodu Murdock postanawia zostać… konsultantem prawniczym, który przygotowuje ludzi mniej zamożnych do tego, aby sami mogli reprezentować się w sądzie. Co ciekawe, odnośnie prawnych niuansów tego pomysłu Waid konsultował się z innym komiksowym scenarzystą – Markiem Guggenheimem, który z zawodu jest prawnikiem. Dodatkowo powrót do pracy przynosi nam nową kobietę w życiu Daredevila, którą jest Kirsten McDuffie – asystentka prokuratora okręgowego. Normalna kobieta, niezwiązana z życiem superbohaterskim, która jest miłą odmianą w jego egzystencji po niestabilnych Elektrze i Typhoid Mary, Black Widow czy naznaczonych tragedią Milli Donovan i Karen Page. Jednakże scenarzysta nie rezygnuje z tego typu zawirowań w życiu Matta, czego przykładem jest bardzo intymne spotkanie Murdocka z pewną panią związaną blisko ze Spider-Manem.

To ostatnie wiąże się również z większą integracją przygód Daredevila z resztą uniwersum Marvela. Od lat Matt był bardzo związany z Hell’s Kitchen i czasami gdzieś zanikał motyw tego, że jest on nadal częścią ogromnej społeczności ludzi walczących ze zbrodnią. Scenarzysta już w drugim numerze konfrontuje Murdocka z Kapitanem Ameryką, a niedługo po tym plącze go w crossover ze Spider-Manem. Do tego już zapowiedziane jest jego ponowne spotkanie z Pająkiem i dodatkowo z Punisherem. Nie wspominając już o takim wydarzeniu, jak wstąpienie Daredevila do New Avengers w serii pisanej przez Bendisa.

Po drugiej stronie szali znajdują się natomiast złoczyńcy, z którymi ma spotkać się bohater. Jednym z założeń scenarzysty jest to, aby złoczyńcy Matta byli jak najmniej przewidywalni. Od dawna jego życie kręciło się wokół kilku tych samych postaci z własnej galerii złoczyńców. Pierwsze skrzypce od dawna grał Kingpin, aktywnie poniewierał bohatera Bullseye albo niezbędna w dzisiejszych czasach żeńska wersja bohatera lub złoczyńcy, którą w tym wypadku jest Lady Bullseye. Czasami na chwilę pojawili się Typhoid Mary, Mr. Fear lub inny zapomniany już zbrodniarz związany ze światem Śmiałka. I oczywiście, co jakiś czas musiała pojawić się horda bezimiennych zabójców ninja związanych z The Hand. Towarzystwo, jak widać, zazwyczaj było dosyć hermetyczne. W „Daredevilu” pisanym przez Waida każdy kolejny atak ma być zaskakujący, a przeciwnicy nie ograniczają się już tak ściśle do jego przewidywalnych antagonistów. Z tego powodu pierwszym przeciwnikiem Murdocka w nowej serii był Spot, następnie dostaliśmy potyczkę z etatowym przeciwnikiem Black Panthera – Klawem, nowym złoczyńcą zwanym Bruiser, czy nawet starcie z największymi organizacjami przestępczymi w świecie Marvela, po którym Matt stał się… najniebezpieczniejszym człowiekiem na świecie. Widać w tym wielką miłość do postaci i całkowite zrozumienie medium, w jakim porusza się scenarzysta. Waid wie, że aby utrzymywać czytelnika przy tytule, oprócz dobrej fabuły musi go nieustannie zaskakiwać. Dodatkowo przeciwnicy prezentowani na łamach tego tytułu nie są swoimi normalnymi, bardzo archaicznymi już dzisiaj wersjami. Klaw zaprezentowany został jako multiplikowane dźwiękowe widmo, przywodzące na myśl symbolikę filmów grozy związanych z upiorami, a nawet zombie. Postać tworząca z dźwięku różowe konstrukty staje się tutaj zagubionym dziwadłem z problemami psychicznymi. Jest naprawdę przerażający. Do tego dochodzi również fakt, że złoczyńca władający dźwiękiem jest szczególnie niebezpieczny dla Matta i jego wyostrzonego słuchu, który jest interesująco rozwinięty w komiksie.

Co ciekawe, takie podejście do postaci Daredevila i próba wprowadzenia w jego życie trochę światła, nie jest pierwszym od czasów przedmillerowskich. W 1996 roku podobną drogę obrał Karl Kesel, który zrezygnował z martyrologicznej roli Murdocka i wprowadził w jego życie pewną radość i przyjemność z bycia superbohaterem, tak jak obecnie robi to Waid. Zrobił więcej, jego Daredevil zaczął nawet żartować w czasie walk jak Spider-Man. Run trwał krótko i scenarzysta został zastąpiony przez Joego Kelly’ego (który również nie został długo przy tytule i kontynuował klimat Kesela), a niedługo po tym nadeszły czasy imprintu Marvel Knights i kolejnej mrocznej ery. Warto jednak pamiętać o wizji tego scenarzysty, ponieważ było to naprawdę ciekawe podejście do postaci i może się przy niej dobrze bawić każdy, komu odpowiadają nowe przygody Daredevila.

Integralną częścią komiksu są również rysunki, a artyści, którzy pomagają „ożywić” scenariusze Waida, na pewno nie dają o sobie zapomnieć. Za komiks na zmianę, jak na razie, odpowiada dwójka twórców – Paolo Rivera i Marcos Martin. Obaj są niezwykle dynamiczni i w pewien sposób kreskówkowi. U Rivery jednak kreska jest realistyczniejsza. Zwraca on uwagę na detale, bawi się perspektywą i filmowo kadruje sceny akcji. Dodatkowo zmysły Matta stają się u niego jednym z podstawowych sposobów opowiadania historii – są unikalne, niespotykane wcześniej i po prostu ciekawsze niż we wcześniejszych wersjach. Widać w tej wersji wszystkie niesamowite zalety, jak i wady zmysłów Murdocka, a nie tylko czarno-biały zarys konturów, jak np. w komiksach z runu Kesela. Dodatkowo obaj artyści w swoisty sposób uczynili z onomatopei formę tego, jak Matt widzi dźwięki. Przykładem niech będzie walka z Klawem, gdzie niezwykłe natężenie dźwięku zmienia się dla bohatera w niewyraźne wyrazy dźwiękonaśladowcze.

Rysunki Martina są bardziej kreskówkowe i w pewien sposób przypominają twory legendarnego Billa Everetta – który razem ze Stanem Lee stworzył postać – lub Johna Romity Sr.

Kreska w opisywanym tytule w ciekawy sposób nawiązuje do stylistyki Srebrnej Ery. Kolory są niezwykle żywe, jednak, gdy trzeba, odpowiednio wykorzystują mrok i cienie. Idealnym tego przykładem jest spotkanie Daredevila z Kapitanem Ameryką w zeszycie numer dwa, autorstwa Rivery. Pierwsza strona historii to zabawa z ułożeniem kadrów, następnie widzimy pomysłowy i pełny detali splash-page, a za chwilę akcja przenosi się do opuszczonego budynku, gdzie dodatkowym bohaterem stają się światło i mrok. Widać w tym radość ze swojej pracy i zabawę medium.

Na Daredevila czeka do eksploatacji praktycznie całkiem nowy świat. Czy taka formuła sprawdzi się jednak na dłuższą metę? Nie jestem pewien, ponieważ już crossover ze Spider-Manem był momentami zbyt infantylny i w pewien sposób brakowało mu świeżości pierwszych siedmiu numerów zrestartowanej serii. Nie zmienia to jednak faktu, że takie nowe/stare spojrzenie na postać Daredevila ma potencjał na stworzenie wielu ciekawych historii i mam nadzieję, że Murdock z uśmiechem na ustach obije jeszcze sporą liczbę złowieszczych szczęk, zanim wróci do swojego typowego „męczeńskiego” modus operandi. Ponieważ to musi w końcu nastąpić – jest zbyt integralną częścią postaci, aby z tego zrezygnować. Do tego czasu cieszmy się jednak razem z Mattem tymi zawadiackimi i pełnymi klasycznego komiksowego uroku przygodami. Nie jest to komiks idealny, ale co miesiąc bardzo mnie bawi, jak niewiele obecnie komiksów mainstreamowych. Szczególnie w zalewie miliarda kolejnych wymuszonych restartów, jak „Uncanny X-Men” czy większości serii zrebootowanego DC, na czele z „Justice League”. „Daredevil” to jeden z niewielu komiksów, który od dekad jest pisany na stałym, przynajmniej dobrym poziomie, więc o przyszłość bohatera się nie martwię i wracam zobaczyć, co dalej będzie działo się w Hell’s Kitchen i jego okolicach.

Radosław Pisuła

„Daredevil Vol. 3” nr 1-13
Scenariusz: Mark Waid
Rysunki: Paolo Rivera
Tusz: Joe Rivera
Kolory: Javier Rodriguez
Liternictwo: Joe Caramagna