TWÓRCA TO MASZYNA NAPĘDZANA CZYTELNIKAMI
WYWIAD Z TOMASZEM KLESZCZEM
Tomasz Kleszcz obecny jest w „półświatku” komiksowym od kilku lat. Jednak minione dwanaście miesięcy okazało się dlań szczególne z racji publikacji aż dwóch tomów autorskiej serii „Kamień Przeznaczenia”. Niebawem kolejny i w tym też (m.in.) kontekście pozwoliliśmy sobie zadać mu kilka pytań.
KZ: Siłą rzeczy każdy wielbiciel historyjek obrazkowych ma swoje komiksowe „Genesis”. Jak to było w Twoim przypadku? Kiedy i w jakich okolicznościach zetknąłeś się po raz pierwszy z komiksami? Co sprawiło, że – pisząc obcesowo – zaiskrzyło, i to na tyle mocno, że podjąłeś się realizowania własnych projektów?
Tomasz Kleszcz (TK): Na to pytanie mam zawsze jedną i tę samą odpowiedź. Było to w świetlicy w szkole podstawowej. Uczęszczałem wtedy do pierwszej klasy i jakiś gość ze starszej klasy, którego nie znałem, czytał pierwszy numer „Spider-Mana” wydany w naszym kraju. To wystarczyło, zobaczyłem okładkę i już. Potem zdobyłem komiks, a potem zostałem już nałogowym komiksiarzem. Uzależnienie z wiekiem nie minęło, wręcz przeciwnie.
KZ: W Twoich pracach z miejsca daje się dostrzec inspiracje stylistyką charakterystyczną dla japońskich twórców. Z jakich względów zdecydowałeś się na sięgnięcie właśnie po tę –powiedzmy sobie szczerze – bardzo wymagającą manierę?
TK: Hmm… szczerze mówiąc, staram się coraz bardziej odchodzić od tej stylistyki i zmierzać w stronę bardziej amerykańskiego komiksu. Natomiast jest to widoczne z tego powodu, że olbrzymia ilość prac, jakie wykonałem, szlifując warsztat, była zainspirowana komiksem „Akira”, który był, jest i będzie dla mnie czymś genialnym. Katsuhiro Otomo należy do mojej osobistej czołowej wielkiej trójki komiksu na świecie.
KZ: Pytanie pokrewne, którego również nie sposób ominąć: mógłbyś wskazać swoich mistrzów? Którzy twórcy w największym stopniu wpłynęli na Twój sposób postrzegania komiksowej narracji?
TK: Jednego już wymieniłem, był on drugim rysownikiem, który zburzył moje pojęcie o komiksie. Pierwszym był Jim Lee. Trzecim i ostatnim, wymieniając chronologicznie, jest Bryan Hitch. Dziwi mnie fakt, że „The Ultimates” w wykonaniu tego niesamowitego gościa umarło po dwóch numerach wydanych w naszym kraju. Widać, polscy czytelnicy wolą coś innego (mnie również BARDZO to dziwi – P.M.).
KZ: Kontynuując powyższy wątek, choć od nieco innej strony: jaki rodzaj komiksu najbardziej Ci odpowiada jako odbiorcy? W czym na co dzień zwykł zaczytywać się Tomasz Kleszcz, mając przy tym mnóstwo frajdy?
TK: Ogólnie, to ja komiksów prawie nie czytam. Ja je oglądam. Na fabułę zwracam uwagę przy okazji. Tak więc w mojej kolekcji znajdują się komiksy, które zachwycają mnie swoją stroną graficzną. Zdarzają się jakieś wyjątki, ale niezwykle sporadycznie.
KZ: Zilustrowałeś bardzo zróżnicowane gatunkowo fabuły – od sensacji poprzez horror i humoreskę, pełnowymiarową fantastykę aż po komiks historyczny. W którym gatunku czujesz się najpewniej?
TK: Nie nazwałbym tego zilustrowaniem, a raczej próbami :). Cały czas się uczę. Szczerze mówiąc, dopiero trzeci tom „Kamienia Przeznaczenia”, nad którym pracuję, wydaje mi się zrobiony na przyzwoitym poziomie. Wcześniejsze prace były treningiem. Ciężkim, wytrwałym treningiem. Boję się każdego tematu, do jakiego przystępuję, ponieważ jestem rysownikiem bazującym na rzeczywistości. Nie wymyślam, więc muszę czerpać ze źródeł. Jedne tematy są trudniejsze, inne mniej. Podejmuję się każdego, żeby rozwijać się we wszystkie strony.
KZ: Oś fabularna w „Kamieniu Przeznaczenia” opiera się na założeniu ingerencji kosmitów w dzieje ludzkości. Skąd ten pomysł? Czyżby dało o sobie znać zamiłowanie do popularnego niegdyś cyklu „dänikenowskiego” („Bogowie z kosmosu” alias „Ekspedycja” vel „Seria Ais”) tudzież „Bogów z gwiazdozbioru Aquariusa” Zbigniewa Kasprzaka? A może po prostu zrobiły na Tobie wrażenie książki o tematyce paleoastronautycznej?
TK: Myślę, że cała gałąź prężnie funkcjonującego pojęcia paleoastronautyki zrobiła na mnie wrażenie. I to nie ze świata komiksowego, a raczej z literatury. W Polsce nie jest to zbyt popularny temat, natomiast na Zachodzie i owszem. Czytając sporo tytułów, trudno przejść obok zawartych tam koncepcji obojętnie. A im więcej publikacji z tego tematu człowiek pochłania, tym bardziej rozbudowane i pasujące do siebie uniwersum z tego się wyłania. Uniwersum, które potrafi w naprawdę ciekawy sposób wyjaśnić zagadki, z którymi współczesna nauka ma – delikatnie mówiąc – problemy.
KZ: Pozostając w klimacie poprzedniego pytania: z jakich względów zdecydowałeś się eksploatować wątki przede wszystkim (choć nie tylko) rodem z tradycji mezopotamskich? Czy dawne kultury Międzyrzecza są szczególnym przedmiotem Twego zainteresowania?
TK: Polecam redaktorowi oraz wszystkim czytelnikom zapoznanie się z serią Zechariego Sitchina „Kroniki Ziemi”. Po lekturze tej pozycji zmienia się nieco spojrzenie na historię. Od razu widzę głupie uśmieszki na twarzach, ale proponuję najpierw poczytać, a uśmiechać się dopiero potem. Prawdę mówiąc, mitologia sumeryjska jest jedną z najstarszych znanych ludzkości. Dzięki utrwaleniu jej na glinianych, wypalanych tabliczkach, oparła się niszczycielskiemu działaniu czasu i przetrwała przeszło pięć tysięcy lat – aż do naszych czasów. Wraz z „Mahabharatą” oraz „Ramajaną” przedstawia nam pasjonujące czasy, w których bogowie z krwi i kości panowali na niebie i na ziemi. Dopiero w sterylnych akademikach naszych czasów zamienili się w legendy. Po drugie, temat jest ciekawy sam w sobie, nieeksploatowany w żadnym znanym mi komiksie. Sądziłem, że będzie dość oryginalny, jednak chyba nie do końca spotkał się ze zrozumieniem.
KZ: Czy mógłbyś opisać poszczególne etapy swojej pracy? A przy okazji: do jakiego typu twórców można Cię zaklasyfikować? Długo nic, po czym wpadasz w twórczy szał i rysujesz bez przerwy dwie doby, odpoczywając następnie trzy tygodnie, czy może raczej preferujesz regularny tryb realizacyjny?
TK: Jestem staroświecki nieco i nie potrafię przestawić się na tablet, dlatego rysuję i tuszuję wszystko ręcznie. Dopiero kolory nanoszę przy pomocy komputera. Pracuję nad komiksem po pracy na chleb. Dlatego mój komiks nie ukazuje się częściej. A praca ta – czyli nad komiksem – polega na codziennym rysowaniu do wyczerpania materiału, więc zaklasyfikowałbym siebie jako człowieka, któremu nałóg rysowania wymknął się spod kontroli, che, che.
KZ: Osobną sprawą jest kwestia kolorystyki zastosowanej w barwnej wersji „Kamienia Przeznaczenia”. Czy mógłbyś przybliżyć nam osobę Magdy Saramak, która wspiera Cię w tym zakresie? W jakich okolicznościach zawiązała się Wasza współpraca?
TK: Chętnie bym przybliżył osobę Magdy, gdybym cokolwiek o niej wiedział :). Przypadkiem wpadłem na jej stronkę, [http://bazgroly.hekko.pl/] na której prezentuje swoje prace w postaci tutoriali. Jako że net daje nam możliwość zagadywania obcych kobiet w różnych sprawach, więc z niej skorzystałem. Jej prace niesamowicie mi się spodobały. Zaprosiłem ją do współpracy, ponieważ, rysując pierwszy tom „Kamienia…”, z kolorowania byłem prawie całkiem zielony. Ona się zgodziła, spodobało jej się i sądzę, że zostanie przy projekcie jako gość do samego końca. A na pewno będę ją w tej sprawie gnębił.
KZ: W ubiegłym roku opublikowałeś dwa epizody Twojej sztandarowej serii, a przy okazji zasygnalizowałeś swoją obecność również w innych projektach (m.in. drugiej części „Mroku”). Jak z Twojej perspektywy jawią się szanse zaistnienia młodego twórcy w naszych realiach rynkowych? A przy okazji – mógłbyś pokusić się o ocenę tegoż rynku?
TK: Hmm… myślę, że to pytanie raczej nie do mnie. Dlatego, że o polskim rynku i o polskich twórcach staram się nie wypowiadać. Może kiedyś, jak będę na tyle cenionym twórcą, że będę mógł sobie na tę swobodę pozwolić, to się zmieni. W tym momencie byłoby to podskakiwanie mrówki w starciu ze słoniami. Na razie skupiam się na poprawianiu jakości swojego komiksu. Rozgrzebywanie komiksowego środowiska pozostawiam większym od siebie.
KZ: Jak długo trwał proces poszukiwania wydawcy?
TK: Procesu nie było wcale. Nie zamierzałem komiksu wysyłać do wydawnictw, bo i tak żadne by go nie wydało. Są dwa powody, dla których byłem tego pewien. Po pierwsze, nie miałem uznanego w środowisku nazwiska. Po drugie, komiks nie jest odkrywczy, genialny ani nowatorski. Od początku zamierzałem wydać go sam. Jednak, nie mając działalności, nie mogłem go sprzedawać w sklepach i potrzebowałem oficjalnego wydawcy. Akurat miałem dobry kontakt z Robertem Zarębą, który zgodził się bez problemów. I tak się to kręci.
KZ: Na schyłek kwietnia zapowiedziałeś premierę trzeciego tomu „Kamienia Przeznaczenia”. Znając Twój zapał i zabójcze tempo pracy, można przypuszczać, że na tym nie poprzestaniesz. Zatem – quo vadis, Tomaszu? Jakie atrakcje planujesz dla swych czytelników na bieżący rok? A może Twój harmonogram pracy obejmuje nieco odleglejszą perspektywę?
TK: Wstępnie mogę zapowiedzieć, że powinny się w tym roku ukazać dwa albumy serii „Kamień Przeznaczenia”. Prace nad częścią czwartą już trwają. Oprócz tego na blogu jak zawsze sporo okolicznościowych i tematycznych ilustracji. Pewnie także jakieś konkursowe komiksy do poczytania, które polegną decyzją jurorów. Mogę z czystym sumieniem i bez przesadnej skromności powiedzieć, że widać stały postęp w jakości moich prac, tak więc liczę na coraz większe grono czytelników. A jeśli Ci ostatni i najważniejsi dopiszą, to przyjdzie kolej na zmierzenie się z dziełem, które każdy rysownik powinien w swoim życiu zrobić, czyli narysować komiks superbohaterski. Swojego polskiego superbohatera już stworzyłem, ale czy ożyje, to nie ode mnie zależy. Żadna maszyna nie pojedzie bez paliwa, a twórca to maszyna napędzana czytelnikami. Im więcej Was, drodzy czytelnicy, tym wydajniejsza maszyna. Pozdrawiam!
KZ: My również, a przy okazji dziękujemy za rozmowę, życząc równocześnie utrzymania dotychczasowego twórczego zapału :).
P.S. Dzięki uprzejmości Tomka „KZ” objął patronat medialny nad trzecim i czwartym tomem „Kamienia Przeznaczenia”. Tom trzeci trafi do dystrybucji już w kwietniu!
Pytania zadawał Przemysław Mazur