THE ULTIMATES OMNIBUS
Ponad pięćdziesiąt lat temu, kiedy większości z nas nie było nawet jeszcze w planach, na świat padł blady strach. Otóż złowrogi bóg kłamstwa z Asgardu, Loki, postanowił zejść na Ziemię i zasiać chaos w ramach zemsty na swym bracie, Thorze. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! By go pokonać, zjednoczyło się pięcioro niezwykłych postaci: Iron Man, Ant-Man, Wasp, Hulk i wspomniany Thor. Z czasem Hulk opuścił drużynę, Captain America do niej dołączył, a Ant-Man przemianował się na Giant-Mana, mając świadomość, że więcej ludzi będzie bało się gigantycznego człowieka niż mrówki. Krótko mówiąc, tak powstali „Avengers” – nazwę wymyśliła Wasp, twierdząc, iż brzmi dramatycznie.
W 2002 roku szefostwo wydawnictwa Marvel stwierdziło, że bardziej dramatycznie niż „Avengers” będzie brzmiało „Ultimates” i nazwali tak nową serię z ichniego wydziału o nazwie „Ultimate”. Ta nowa część Marvela miała wydawać komiksy prezentujące starych bohaterów na nowy sposób, w dzisiejszym świecie i z mniejszym bagażem historycznym. Tak powrócił piętnastoletni Spider-Man, młodzi X-Men (czerpiący inspiracje z filmów z ich skórzanymi, jednolitymi wdziankami) oraz właśnie Avengers. Za ich bardziej współczesne wcielenie, mocno osadzone w XXI wieku, odpowiedzialni byli Mark Millar i Bryan Hitch.
Świat poszedł do przodu, a wraz z nim wymagania czytelników. Trudno byłoby im uwierzyć, że po raz kolejny w świecie Ultimate, po Spider-Manie i X-Men, powstaje kolejna grupa herosów gotowych do walki ze złem wyłącznie z powodu ideałów. Ultimates są więc grupą powołaną przez rząd, a konkretnie S.H.I.E.L.D., które od lat próbowało powtórzyć sukces związany z powstaniem Captaina America w czasie wojny. Nieudanym efektem tych prób było powstanie zielonego alter-ego Bruce’a Bannera, a bardziej udanym – Giant-Mana i Wasp. Jednak prawdziwym przełomem, głownie PR-owym, okazuje się odkrycie zamrożonego ciała amerykańskiej superlegendy.
Do pewnego stopnia „Ultimates” to taka marvelowska, rozrywkowa wersja „Watchmen”. Komiks Millara, podobnie jak dzieło Moore’a, skupia się na dekonstrukcji znanych bohaterów, co prawda w trochę mniejszym stopniu i bezpieczniej, ale wcale nie płytko.
Steve Rogers, przywrócony do żywych po dziesiątkach lat, nie jest zwykłym harcerzem znanym z normalnego uniwersum Marvela. Tutaj to ktoś w stylu Clinta Eastwooda: twardziel z zasadami, często milczący, a kiedy już otwierający usta – to konkretny. Wie, że męża bijącego żonę najlepiej przywołać do porządku, spuszczając mu łomot, a nie spędzając godziny na rozmowie z nim. W tym wypadku Millar zrobił coś, czego się nie spodziewałem – sprawił, że Captain America, odziany w amerykańską flagę heros, stał się postacią intrygującą, wartą oglądania. To do niego należy większość najlepszych sekwencji akcji z pierwszej serii komiksu – starcie z Giant-Manem oraz kultowy już tekst (sparodiowany w „Nextwave” przez Warrena Ellisa): „Poddać się? Myślisz, że 'A’ na mojej głowie oznacza Francję?!”.
Thor to współczesny odpowiednik Jezusa, sympatyczny hipis głoszący miłość i pokój, który w drugiej serii, spoglądając w niebo, nawet pyta ojca, dlaczego ten go opuścił. Wątek jego boskości i szaleństwa jest szczególnie intrygujący, choć – ze względu na to, że postać to znana marka – przewidywalny. Z kolei Bruce’owi Bannerowi daleko do bohatera – jest garbatym chudzielcem o aparycji Steve’a Buscemiego, tkwiącym w depresji, użalającym się nad sobą i po cichu marzącym o wielkiej sile oraz miłości Betty Ross. To postać, która przechodzi chyba największą przemianę przez obie serie, by w końcu stać się Bannerem znanym nam ze starych komiksów. Przez to jest to chyba trzecia najbardziej fascynująca postać, a z pewnością najbardziej ciekawa od strony psychologicznej. Ze względu na różne problemy emocjonalne naukowca, jego muskularne alter ego również jest bardziej złowieszcze i rozbestwione. Na kartach „Ultimates” oglądamy tylko nowszą, szarą wersję Hulka (powstałą po eksperymentach z krwią oryginalnego superżołnierza), która przy pierwszym pojawieniu się umotywowana jest przede wszystkim chęcią seksu oraz zamordowania aktora, Freddiego Prinze’a Juniora. Siane przez niego spustoszenie też nie jest bez konsekwencji, które obserwujemy w serii drugiej.
Henry i Janet Pym – małżeństwo Giant-Mana i Wasp – tkwią w toksycznym związku, gdzie mąż ma zwyczaj być opryskliwym wobec żony, a niekiedy nawet lubi przechodzić do rękoczynów. Wątek, który w klasycznej historii z „Avengers” był mniej wyeksponowany (choć wcale nie jest zignorowany), tutaj napędza ich historię. Ant-Man (Pym później przybiera ten pseudonim, bo prawa do nazwy „Giant-Man” ma S.H.I.E.L.D.) nie jest tak zakompleksionym indywiduum jak Banner, wręcz przeciwnie – jest raczej dominującym, pozornie silnym charakterem, jednak z tendencją do destrukcyjnych zachowań. Janet z kolei wyraźnie jest przyciągana przez tego typu zaborcze osobowości (vide Betty Ross, jej najlepsza przyjaciółka, która również traktowała swojego „jajogłowego” eks-chłopaka jak śmiecia) i nie szuka rozwodu. To miłość daleka od idealistycznych bajek znanych z historii o superbohaterach; coś bardziej gorzkiego i osobliwego, co wyróżnia tę relację na tle innych w całym mainstreamowym komiksie o trykociarzach.
Umierający Tony Stark, pragnący zrobić coś ze swoim życiem przed śmiercią, zmienił się chyba najmniej. Oprócz stania się Latynosem (o czym, zdaje się, twórcy po Millarze i Hitchu zapomnieli), jest tym samym wesołkiem z ciągotami do imprez i alkoholu, którego poznaliśmy później w filmach Jona Favreau. Nie przeszkadza to wcale, bo obok Thora, w tej bandzie dość pokręconych, ponurych charakterów, jest swego rodzaju sercem. Bóg piorunów w pewnym momencie musi zniknąć z drużyny, a Tony w tym czasie jest szczęśliwy – jest najjaśniejszą stroną grupy. Wydaje się, że jest jak dziecko, które ma mnóstwo zabawek – jednak taki już jest Stark. Oczywiście to tylko fasada, bo Stark to geniusz, który jest przygotowany na wszystko, ale to jedyna postać (może obok Thora), która jest w Ultimates, bo chce zrobić coś dobrego. Nawet Steve Rogers jest superbohaterem pracującym dla rządu, bo nie mógłby robić nic innego.
Z czasem dochodzą do drużyny jeszcze Black Widow, Hawkeye (który dostaje rewelacyjny wątek w drugiej serii) oraz Quicksilver i Scarlet Witch. Cała czwórka stanowi tajną część ekipy, zwłaszcza że mutancie rodzeństwo (z ich fantastycznie zasugerowanymi dziwnymi relacjami) oficjalne kojarzone jest ze zmutowanymi terrorystami, a bycie kojarzonym z tymi to PR-owy koszmar, a tego specjalistka od PR Ultimates, Betty Ross, nigdy by nie chciała. Prawda jest taka, że media i rząd odgrywają ogromną rolę w „Ultimates”. Nie ma wątpliwości, że komiks skupia się głównie na akcji, ale wybuchy nie są tutaj pretekstowe – świat, który zarysowuje Millar jest politycznie umotywowany. Choć w tę politykę mieszają się nadnaturalne siły wyższe, to mamy tutaj takie motywy, jak USA samodzielnie rozbrajające bliskowschodni kraj i powoli zmieniające się w supermocarstwo ze swoimi nadludźmi (jest to swego rodzaju rozwinięcie motywu doktora Manhattana z „Watchmen”).
W pierwszej serii skupiamy się na powstaniu drużyny i polityka ogranicza się do polityki medialnej i PR-u. Oglądamy kompletowanie drużyny, a następnie jej pierwszy test – starcie z Hulkiem. Potem pojawiają się wątki związane z obcymi i teoriami spiskowymi (fani Davida Ickego będą ukontentowani, bo Skrulle ze świata Ultimate zostają tutaj zaprezentowane jako jaszczuropodobne Chitauri, ongiś współpracujące z nazistami), ale nawet to zostaje przedstawione w dość kameralny sposób. Jest co prawda wielka bitwa, ale odbywa się ona w tajemnicy, bez globalnego pospolitego ruszenia, zjednoczenia wszystkich krajów i tym podobnych. W drugiej serii przychodzi pora na przedstawienie konsekwencji powstania supergrupy powiązanej z rządem konkretnego kraju, a także konsekwencji dołączenia do ekipy bardziej problematycznych członków – Thora i Hulka.
Rozpisałem się o bohaterach, wspomniałem o zarysie fabuły – po to, żeby dać wam namiastkę tego, jak odmienny od typowego komiksu od Marvela czy DC jest „Ultimates”. To „blockbuster”, komiksowe „kino akcji”, popcornowa rozrywka, czy jakkolwiek to nazwiecie – to przede wszystkim świetna zabawa. Napisana z inteligencją i błyskotliwością rzadko spotykaną w taśmowo wydawanych produkcjach. Jest wyraźnie przemyślana w konstrukcji, w postaciach i prezentacji świata. Mark Millar pisał ten komiks z pomysłem, również z jakimś przekazem o świecie – i ta wiadomość tam jest, choć nie jest subtelna. Szkot nie należy do szczególnie subtelnych twórców, a to dodaje wyrazu tej dość prostej, „wybuchowej” opowieści. Fenomenalnie zilustrowana przez Bryana Hitcha zdradza ambicje do bycia hollywoodzkim obrazem dla mas, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu. W idealny sposób dozuje psychologię postaci i eksplozje, niczego nie udając. To nie historia o ludziach w śmiesznych kostiumach, jak u Alana Moore’a. To postacie większe od nas, wyjątkowe. To postacie, które – jak przyjdzie co do czego – potrafią obronić świat, ale przy tym są to postacie popękane psychologicznie, wadliwe i z problemami.
Pierwsze dwie serie „Ultimates” to rozrywka, którą z czystym sumieniem mogę polecić każdemu lubującemu się w superbohaterach. Zwłaszcza jeżeli nie znają „Avengers”, a słyszeli o filmie, który ma czerpać z komiksu, powinni zapoznać się z tym tytułem. Myślę, że nawet ludzie, którzy nie zwykli czytać komiksów, a lubią dobrą przygodę, będą zadowoleni, sięgając po ten produkt. Zwłaszcza że w przeciwieństwie do ludzi czytających to w zeszytach, w wydaniu zbiorczym (najlepiej „Omnibusie”) możemy spokojnie podziwiać niesamowite kadry autorstwa Bryana Hitcha – bez obaw o to, że następny numer pojawi się dopiero za pół roku. Szkoda tylko, że kontynuacja tego tytułu jest tak okropnie słaba…
Jan Steifer
„The Ultimates” Omnibus HC
Scenariusz: Mark Millar
Rysunki: Bryan Hitch, Steve Dillon
Tusz: Andrew Currie, Paul Neary, Bryan Hitch, Steve Dillon
Kolorystyka: Paul Mounts, Laura Martin, Larry Molinar
Liternictwo: Chris Eliopoulos, Cory Petit
Zawiera: Ultimates (2002) #1-13, Ultimates 2 (2005) #1-13, Ultimates Annual (2005) #1
Wydawnictwo: Marvel
Data publikacji: 06.2010 r.
Oprawa: twarda
Stron: 896
Cena: $99.99