„Transformers! To ukryta moc!” Te słowa pamięta chyba każdy, którego szczenięce lata przypadają na okres przemian ustrojowych w naszym kraju. Wraz z wkroczeniem kapitalizmu, na polskie ziemie wkroczyły również zabawki firmy Hasbro, od wielu lat świecące triumfy w Stanach Zjednoczonych. Działo się tak częściowo dzięki temu, że firma założyła swoje własne studio zajmujące się produkcją kreskówek. Ich zadaniem było popularyzować modele zabawek wśród dzieciaków. Bo bohaterami animacji były oferowane produkty.
Coś więcej niż reklama zabawek
Chociaż złośliwi twierdzą, że w latach 80-tych kreskówki były głównie reklamami z fabułą, pierwszy cykl przygód Transformerów zyskał ogromną popularność. Podobnie stało się z innymi podobnymi produkcjami: G. I. Joe, Masters of the Universe. Nawet pomimo ciągłej ingerencji z „góry”, naciskającej żeby wprowadzać w fabułę nowe modele zabawek. To na pewno nie pomagało scenarzystom. Niestety poza kinowym filmem z 1984 (przez jednych uwielbianym, przez innych znienawidzonym) nie dane mi było się z nią zetknąć. Jednak w namiętnie kolekcjonowanych przeze mnie komiksach dostępnych u nas za sprawą TM-Semic było to czasem aż nazbyt widoczne. Od tego czasu minęło 25 lat i poza G1 (Pierwsza Generacja), jak zwany jest pierwszy cykl, pojawiło się kilka mniej lub bardziej udanych serii. Najnowszą jest Transformers Animated z 2007 roku. Jest to całkowicie nowa seria, nieosadzona w żadnym z poprzednio utworzonych uniwersów. Jedynie w pierwszym odcinku fragmenty G1 zostały wykorzystane jako historyczny film oglądany przez jednego z bohaterów.
Zanim się w nią zagłębimy warto przypomnieć tym wszystkim, których ominął ten fenomen, czym w ogóle są Transformery. Zgodnie z hasłem reklamowym „Transformers to Ukryta Moc” (Robots in disguise albo More than meets the eye w oryginale). Na pierwszy rzut oka dany model to zwykły samochodzik, samolot albo inny pojazd czy przedmiot. Jednak gdy przyjrzeć się bliżej okazuje się, że modyfikując ustawienie elementów zmienia się w robota. To trochę zbyt mało, żeby stworzyć emocjonującą serię. Dlatego roboty są podzielone na dwie frakcje: miłujące pokój i porządek Autoboty oraz Deceptikony, których system wartości zdecydowanie się różni. Te dwie grupy od niepamiętnych czasów prowadzą wyniszczającą wojnę. Konflikt z ich rodzimej planety Cybertron rozprzestrzenia się na najdalsze zakątki wszechświata włączając w to Ziemię. Nie inaczej dzieje się w Transformers Animated.
Wielkie roboty trafiają na Ziemię
Niewielki oddział Autobotów pod dowództwem młodego oficera Optimusa Prime’a, naprawiając jeden z galaktycznych mostów używanych do błyskawicznego przemierzania galaktyki, znajduje potężny mityczny artefakt zwany Wszechiskrą (Allspark). W trakcie próby przetransportowania go do bazy, grupa Deceptikonów dowodzona przez najstraszniejszego z nich – Megatona, próbuje ją przejąć. Na skutek ataku Autoboty lądują awaryjnie na dnie jeziora Erie w okolicach Detroit. Za sprawą spisku zdradliwego Starscream’a, Megatron również ląduje na Ziemi. W częściach. Znajduje je młody Isaac Sumdac, który dzięki inżynierii wstecznej pozaziemskiej technologii buduje ogromną firmę produkującą wszelkiego rodzaju roboty. W trakcie testów nowego produktu firmy Sumdaca ten wymyka się spod kontroli i budzi Autoboty śpiące na dnie jeziora przez poprzednie 50 lat. Przebudzeni bohaterowie ratują miasto od zniszczenia, czym łatwo zjednują sobie mieszkańców New Detroit.
Przybysze są atrakcją, zwłaszcza dla ośmioletniej córki Isaaca –Sari, która szybko znajduje z nimi wspólny język. Szczególnie szybko zaprzyjaźnia się z równie ciekawskim Bumblebee. Idylla nie trwa długo, ponieważ Starscream wraz z drużyną Deceptikonów przybywają na Ziemię chcąc odnaleźć Wszechiskrę. Zupełnie nie spodziewają się, że mogą przy okazji odnaleźć swojego poległego przywódcę.
Deceptikony są zresztą moimi ulubionymi postaciami w serii, co poprzednio się nie zdarzało. Zawsze kibicowałem Autobotom i Optimusowi Prime’owi, który gdyby nagle pojawił się gdzieś na świecie i poprosił o pomoc sprawiłby, że jakieś 99% facetów wychowanych na kreskówce rzuciłoby wszystko i podążyło za nim. Jego nowy odpowiednik, pomimo tego, że jeszcze nieopierzony, też jest charyzmatyczny i ma zadatki na świetnego przywódcę, ale do pierwowzoru wiele mu brakuje. Zresztą właściwie na nim kończą się ciekawe Autoboty. Jest niby jeszcze Grimlock (przywódca dinobotów, typ a’la Hulk – potężny, lecz tępy), najszybszy Autobot we wszechświecie Blurr i Omega Supreme – najpotężniejszy z Transformerów, ale występują oni jedynie epizodycznie. Z głównej obsady jeszcze weteran wielu bitew i medyk oddziału – Ratchet, jest interesujący.
Nieciekawi protagoniści
Poza nim przez całe trzy sezony Optimusowi towarzyszą głównie: łagodny (i niezdarny) gigant Bulkhead, samotnik-ninja Prowl i Bumblebee, który wg mnie jest najbardziej irytującym Transformerem praktycznie w każdej odsłonie serii. Jego głównym zadaniem, w którym tym razem pomaga mu Bulkhead, jest zaprzyjaźnianie się z ludzkimi bohaterami serii i wpadanie w tarapaty, z których muszą go wyciągać towarzysze. Dzięki czemu dowiadujemy się jak ważna jest przyjaźń, współpraca i że brawura się nie opłaca. Momentami brakuje tylko pouczającej pogadanki rodem z odcinków He-man and the Masters of the Universe, że należy dbać o środowisko, a używki są złe. Prowl i jego kosmiczne kung-fu zdają się być wrzuceni na siłę, żeby ekipa wydawała się choć trochę „cool”. Nie wątpię, że wielu chłopcom oglądającym serial najbardziej się spodoba ta postać, ale ja jestem odrobinę za stary na takie triki. W porównaniu z oryginalnym składem, Autoboty wypadają bardzo słabo.
Skoro jesteśmy w temacie słabości, nie obejdzie się bez elementu ludzkiego. Jego nadmiar potrafi zepsuć nawet najlepszą serię o Transformerach. W tej możemy oglądać łotrzyków wspomagających się nowoczesną technologią i zajmujących się głównie rabowaniem banków. W odcinkach mniej związanych z główną linia fabularną stanowią utrapienie, z którym muszą zmagać się Optimus i przyjaciele. To również osłabia wrażenie, jakie sprawiają pozytywni bohaterowie. Bo jeśli mają problem z dość żałosnymi ludzkimi rzezimieszkami, to potyczki z poważniejszym wrogiem wyglądają momentami na wygrane bardziej przypadkiem niż dzięki umiejętnościom. Wśród ludzi wybija się zdecydowanie postać Sari Sumdac. Spośród wszystkich ludzkich towarzyszy robotów, z którymi powinieneś się identyfikować drogi widzu, z poprzednich serii to chyba najbardziej sympatyczna i zabawna postać, która bardzo naturalnie nawiązuje kontakt z kilkanaście razy większymi od niej przybyszami z gwiazd. Jak tłumaczyła Transformerom skąd biorą się ludzie, Optimus się zaczerwienił, a ja spadłem z krzesła.
Antyautorytarni buntownicy
Po drugiej stronie barykady stoją Deceptikony. W przeciwieństwie do tego, co oglądaliśmy w G1 czy w większości innych serii, nie stanowią kolektywu. Łączy ich jedynie to, że nie podzielają wizji świata Autobotów. Black Arachnia ma do nich żal za pewne wydarzenie z przeszłości jej i Optimusa. Swindle to kosmiczny handlarz bronią zachwalający na każdym roku swoje produkty. Lockdown to brutalny łowca głów pracujący dla tego, który więcej zapłaci. Constructikony lubią ciężką pracę i olej. Starscream i jego klony oparte na poszczególnych cechach jego charakteru: chciwości (Dirge), tchórzostwie (Skywarp), lizusostwie (Sunstorm), narcyzmie (Thundercracker), kłamliwości (Ramjet). Dąży on za wszelką cenę do zdobycia Wszechiskry i zostania przywódcą Decepticonów. Dialogi klonów zawsze potrafiły mnie rozbawić.
W ich szeregach jest też kilka Transformerów, które zdradziły Autoboty. Jednak takimi klasycznymi łotrami, których jedynym celem jest walka z pozytywnymi bohaterami, są Megatron i oddani mu Lugnut (jego oddanie jest wręcz groteskowo wielkie) oraz Blitzwing. Blitzwing, który jest chyba najbardziej zabawną (i przez to najfajniejszą) postacią w serii. Może przybierać trzy formy: samolotu, czołgu i robota. Jako ten ostatni ma trzy osobowości mówiące z niemieckim akcentem i dowolnie się zmieniające (czasami w trakcie jednego zdania). Jedna z nich jest bardzo agresywna (mówi wtedy jak Arnold Schwarzenegger), druga inteligentna i wyrachowana (w stylu Herr Flicka z „Allo, Allo”), a trzecia jest zupełnie szalona i nieprzewidywalna. Praktycznie każda wypowiedź Blitzwinga to gwarantowane salwy śmiechu.
Nietypowe projekty graficzne
Pod względem graficznym design jest znacząco odmienny od tradycyjnego kanciastego, który praktycznie w całości można było zbudować z prostopadłościanów. Roboty w „Transformers Animated” są lekko „powyginane” (spójrzcie na obrazki) i mają dużo więcej ruchomych elementów, przez co momentami sprawiają wrażenie niemalże nieorganicznych (szczególnie bogata jest mimika twarzy). Wielu fanów oglądając pierwsze projekty przeklinało twórców żądając powrotu do bardziej konserwatywnego wyglądu. Mnie, po tym jak pierwszy szok minął, nie przeszkadzały nowe projekty.
Po powyższym opisie mogłoby się wydawać, że seria jest słaba. Jest słaba, jeśli ma się prawie trzydzieści lat i kilka sezonów poprzednich za sobą. O ile z opisywanego również przeze mnie serialu Spectacular Spider-man udało się zrobić kreskówkę dla każdego, to tutaj, jak wspomniałem na początku, głównym celem jest sprzedaż zabawek. Zabawki kupują głównie dzieci (i podstarzali fanboje bijący się o nie w sklepach w USA – prawdziwa historia). Stąd nie dziwią mnie uproszczenia i momentami bardzo naiwna fabuła odcinków. Trzeba w końcu pokazać kolejnemu pokoleniu, czym są Transformery i wprowadzić je w ten świat nie szokując co bardziej konserwatywnych rodziców. Wydaje mi się jednak, że można było uniknąć taniego moralizatorstwa czy nudnych starć z ludźmi. Gdybym miał dzieci to pewnie obejrzelibyśmy serię razem. Nie wątpię w to, że bawiłyby się świetnie. Dużo lepiej niż ja.
Konrad Dębowski