SKAŻONA JAPOŃSZCZYZNĄ
DAJCIE MI ZWYKŁĄ BABĘ!
W ramach pracy recenzenta zostałam uraczona pakiecikiem sześciu książek babskiego autorstwa, o babach niezależnych, pyskatych i niezwykłych. Wzięłam na chybił-trafił, bo żadne nazwisko mi nic nie mówiło, a wydawnictwo (Fabryka Słów) gwarantowało, że przynajmniej jakiś element nienaturalny się pojawi, o który będzie się można z sympatią zaczepić. Powinnam była się uważniej przyjrzeć okładkom, może wcześniej by mnie coś tknęło… Po czwartej książce miałam pewność – jeśli bohaterki lansują typ „kobiety nowoczesnej i niezwykłej”, to ja chcę być staroświecka i zwyczajna jak talerz kaszy.
Zacznijmy od tego, że wszystkie się przed normalnym związkiem bronią rękami i nogami. Faceci są ble, bo przeszkadzają niezależnym bohaterkom w osiąganiu… czegoś tam, nie mam pojęcia, czego. Może i samotne latanie z wielkim mieczem w środek rozpierduchy jest niezależne, ale kosmicznie głupie, jeśli przed chwilą pomoc ofiarował facet o gabarytach małego czołgu i sprawności bojowej powyższego. I to ofiarował jak normalny człowiek, a nie jak samiec, który koniecznie chciał coś udowodnić. Z drugiej strony, po cholerę w każdej książce obowiązkowo musi się taki facet pojawić? W powieściach z męskimi bohaterami nie widuje się babek, które pojawiają się znikąd i nie narzucają swej pomocy facetowi. W jakiejś „stereotypowo babskiej” dziedzinie.
Dziwi mnie nacisk na to, że kobieta niezależna musi facetów traktować przedmiotowo, „podążać za własną seksualnością” i sypiać z kim popadnie bez sentymentów. Albo właśnie wcale nie sypiać, podkreślając na każdym kroku, że to z wyboru. Seks w „kobieco-niezależnym” świecie służy praktycznie li tylko jedynie podkreśleniu rzekomego wyzwolenia kobiety. Uważam się za całkiem wyzwoloną i niezależną, a jakoś nie czuję koszmarnej presji wypowiadając słowo „seks”, jak to zdają się czynić bohaterki. Analogicznie – męski bohater, jeśli z kimś sypia, to po to, by pokazać, że jest atrakcyjny, a nie, żeby udowodnić, jaki to z niego samotny wilk i samiec.
No i ta wymuszona męskość strojów w imię „noszę to, w czym mi wygodnie”, czyli jakieś sprane gacie, trampki, klapki i koszulki straszące trupimi czachami albo wisielczymi króliczkami. Choć muszę oddać sprawiedliwość, w jednej książce bohaterka nigdy by nie włożyła spodni, a zniszczenie spódnicy wywoływało w niej dziką wściekłość, ale podejrzewam, że to był celowy zabieg komediowy, a nie jakiś okruch normalności. Dlaczego te silne i niezależne babeczki tak bronią się przed tym, żeby wyglądać po prostu ładnie? Nawet, kiedy się w ładny ciuch wbiją i machną makijaż, to narracja podkreśla, jak bardzo wbrew sobie to robią. I jak od niechcenia wyglądają ładnie. Nie rozumiem, co złego jest w wykorzystywaniu atrybutów danych przez naturę? Czy grzechem jest dla współczesnej, silnej babeczki wyglądać ładnie? To tak, jakby umięśniony wysoki facet celowo się garbił, żeby broń Boże nie podkreślać swoich naturalnych, anatomicznych cech danych mu przez kod genetyczny. Silny, niezależny facet może prężyć mięśnie, ale silna, niezależna babka nie może prężyć klatki piersiowej z dumą i naturalną radością, że posiada coś, o czym marzą faceci. Wkurza mnie to, że babki „wyzwolone” odrzucają swoją naturalną seksualność w imię „walki ze stereotypem”, który skazuje kobiety na rolę ozdóbki na półce. Jakby umykało autorom (autorkom) to, że te ozdóbki właśnie za pomocą bladego liczka i trzepotu rzęs trzęsły całymi krajami. A uwierzcie mi, większość z nich mało, że była średniawej urody, to jeszcze nieziemsko śmierdziała i miała tłuste włosy… Ale od czego są perfumy, stroje i makijaż?
Niezależne kobiety nie są tak naprawdę kobietami. Są facetami, tylko mają kusząco obciążoną klatkę piersiową. Kobiecości w nich tyle, co kot napłakał, a objawia się ona zazwyczaj, kiedy – olaboga! – nieszczęsna z powodu siły wyższej musi się wbić w kieckę. I oczywiście skomplementuje ją jakiś maczo-men, z którym i tak prędzej czy później bohaterka wyląduje w łóżku. Podkreślając, jaki to on jest fuj.
Tak mało jest w literaturze naprawdę silnych babeczek, które nie byłyby zmaskulinizowane na siłę. Teresa Mendoza Pereza-Reverte (i inne jego babeczki, niektóre mniej, niektóre bardziej). Yennefer Sapkowskiego, seksowną nóżką rzucająca czary w dzikiej furii. Sonia Dostojewskiego? Małgorzata Bułhakowa? No i powiedzcie mi, dlaczego naprawdę fajne są te „złe” kobiety, które napadają na biednych superbohaterów?
To wszystko spowodowało, że zaczęłam się zastanawiać, jak wyglądałaby książka o niezależnym bohaterze męskim, gdyby była napisana w tym samym stylu. Oczywiście zaczęłaby się od spektakularnej sceny wyrzucania z łóżka cizi o nieznanym imieniu i planach co do wieczornego podboju. Następnie bohater spędziłby kwadrans na wybieraniu garderoby, która by koniecznie podkreślała jego niezależność (różowy sweterek, rybaczki i japonki). Następnie udałby się na miejsce pracy, obowiązkowo wychylając szklankę soku pomidorowego – zapomniałam dodać, że bohaterki niezależne mają problemy z procentami, więc mężczyzna powinien mieć problem natury warzywnej. Oczywiście w budynku natknąłby się na nieziemskiej urody długonogą dziewczynę, która wzbudziłaby u niego lekkie zniecierpliwienie, bo będzie się znowu narzucać z chęcią udzielenia pomocy w przygotowaniu… no, powiedzmy, że nowej kolekcji kosmetyków. Facet spławi ją nieuprzejmie, co panny zupełnie nie obejdzie (oczywiście panna na odchodnym machnie jakiś kiepski żart o podłożu seksualnym). Wreszcie facet z zapałem charta, który uchwycił trop, zanurzy się w świat kosmetyków, rozwiązując przy okazji problemy emocjonalne pracowników i wykasowując spektakularnie konkurencję swoim współczuciem. Pod koniec powieści uzna, że zabójczo piękna panna jednak do czegoś się przydaje, wylądują w łóżku, gdzie facet uświadomi sobie, że seks może być czuły i delikatny. Na koniec wyciągnie z szuflady pierścionek zaręczynowy przekazywany przez pokolenia z ojca na syna (czy jakoś tak) i radośnie oświadczy się swojej przyjaciółce. W jakimś spa, oczywiście, gdzie biedaczka będzie ratować skołatane całą sprawą nerwy.
Matko… właśnie sobie uświadomiłam, że gdybym nie była niedorobionym gejem, a wampirem, to niebezpiecznie zbliżyłabym się fabularnie do jakiegoś „Zmroku” czy czegoś…
Joanna Pastuszka