ŻYCIE JAKO ŚMIERTELNA CHOROBA PRZENOSZONA DROGĄ KOMIKSOWĄ

DOJRZALI ŁUCZNICY NARKOMANI I LESBIJKI W PELERYNACH



Sierpień nie był dla mnie miesiącem delektowania się perełkami sztuki obrazkowej, więc dzisiaj znowu nie skupię się na dobrych komiksach. Niby przypomniałem sobie, jasna sprawa, większość dzieł Harveya Pekara, niby znowu mi się podobały, ale przecież jego twórczość to lekturka na dwa, góra trzy wieczory. Co dalej? Nie wiadomo. Już pewnie pogrążyłbym się ponownie w jakimś opasłym tomie esejów Lema, może nawet sięgnął po Kołakowskiego Leszka, kupionego kiedyś tam w antykwariacie. I byłoby to z pożytkiem dla mnie, bo (uwaga, uwaga, szokujący coming out!) lubię czasami poczytać coś wymagającego. Zostałem jednak „uratowany” przez znajomą ekipę z forum DC Multiverse; miejsca w sieci, w którym w iście postmodernistycznym stylu polecane są zarówno wybitne mainstreamowe komiksy, jak i potworki, po przeczytaniu których znowu sobie obiecuję, że do superhero zaglądać więcej nie będę. Niechlubnym przedstawicielem tej drugiej kategorii jest „Rise and Fall”, czyli historia łucznika bez ręki, kiedyś superbohatera – od niedawna największego ćpuna DC.

Pewnie niektórzy zarzucą mi, że reanimuję niechlubne trupy trykociarskiego podgatunku, wszak upadek bohatera zwanego Arsenalem pokazano już w kwietniu, jednak warto uczynić ten komiks punktem wyjścia do rozważań nad ważniejszymi problemami. Krótko o fabule: Arsenal, pomocnik Olivera Queena (tego współczesnego Robin Hooda z DC, o którym czasami wspomina redakcyjny kolega, Przemek Mazur) traci córkę, rękę, lwią część ukochanego miasta, a jego mentor okazuje się być mściwym skurczybykiem, poniekąd wyjętym spod prawa. Łucznik stracił rękę. Łapiecie Państwo tę głęboką ironię losu? Łucznik stracił rękę…

Oczywiście ciąg żenady można byłoby przerwać w tym momencie, serwując młodocianemu czytelnikowi infantylną, lecz przyjemną historyjkę o radzeniu sobie z ułomnościami i otrząsaniu się po rodzinnej tragedii, decydenci z DC postanowili jednak nieco zamieszać, czyniąc z Arsenala narkomana, skonfliktowanego prawie z całym panteonem nadludzi. Krótko mówiąc: bohatera upadłego, będącego jeden krok do oferowania swoich erotycznych usług na dworcu w zamian za chociażby tubkę butaprenu. Komiks ten jest zły nie tylko dlatego, że nieustannie gonią się na jego stronach kalki fabularne, znane fanom uniwersum DC od dawna. Problemem jest podejście do „dorosłych” zagadnień, które – niestety – znowu traktowane są po macoszemu. Pamiętam, że pierwszy kontakt z opowiadającym o podobnych sprawach komiksem Dennisa O’Neila pt. „Batman: Venom” był intensywnym doświadczeniem. Mimo że fabuła wprowadzała bardzo silny (lecz przez to umowny) anabolik, czytelnik nie miał dużych problemów z uwierzeniem w motywację Mrocznego Rycerza; on brał, bo był obsesyjnym idealistą. Brał, bo nie mógł pogodzić się z faktem ograniczeń ciała, a co najgorsze – nie dopuszczał do siebie myśli, że może kiedykolwiek nawalić. Arsenal, na co dzień przykładny, rodzinny heros drugiego planu, uzależnia się po dwóch działkach, a wrednym furiatem staje się jeszcze szybciej. Próżno szukać w tym wiarygodności.

Również tekst Michała Chudolińskiego o Batwoman („Od słodkiej idiotki, do żydowskiej lesbijki”) uświadomił mnie, że twórcy dzisiaj albo nie mają pomysłu na dorosłych, poważniejszych bohaterów, albo udają głupich. Kate Kane, przyszła Baba-Nietoperz (twarda Żydówka, choć przez większą część młodości skrywająca swój homoseksualizm) doszła do wniosku, że miło byłoby „superherosować”, kiedy dostrzegła majestatyczną pozę ratującego ją z opresji Mrocznego Rycerza. Istnieją teraz dwie możliwości: twórcy silnie wierzą w prymat nadopiekuńczej fallicznej siły jako motywacji do dalszej emancypacji kobiet bądź… zabrakło pomysłów na pierwszą bohaterkę z doświadczeniami nieporuszanymi wcześniej w scenariuszach DC. Kolejna kukiełka, chcąca być pogromczynią złoczyńców na wzór męskich mścicieli.

Być może wszystko, co napisałem, to bzdury filtrowane przez sentyment do – w moim mniemaniu – dojrzalszych komiksów typu „Batman: Year One”, „Killing Joke” czy również (tak!) „Superman For All Seasons”, ale zauważyłem niebezpieczną tendencję w komiksie głównego nurtu. Rysownicy może i nie boją się pokazywać przemocy, urwanych dłoni łuczników, zakrwawionych głów postaci dziesiątkowanych podczas Najczarniejszych Nocy, ale po drodze gubią wiarygodność fabularną… Zapomina się o tym, że dorosłość to nie tylko kategoria „R” w filmach sensacyjnych, wyrwane flaki i wypinające się pupy striptizerek. Dorosłość to w dużej mierze znajomość ludzkiej psychiki, a przede wszystkim – dojrzewanie do artystycznego dbania o szczegóły.

Jakub Koisz