MROCZNA WIEŻA: NARODZINY REWOLWEROWCA

Zaledwie przed dwoma miesiącami znane z licznych bestsellerów wydawnictwo Albatros zelektryzowało wielbicieli komiksu niecodzienną informacją. Bowiem ów dzierżący prawa do publikacji spolszczonej wersji „Mrocznej Wieży” wydawca zakomunikował zamiar wprowadzenia na nasz rynek komiksowej adaptacji tegoż wyjątkowego cyklu. Tak jak zapowiedziano, tak też uczyniono. Tym sposobem pierwszy tom ujętych w komiksowe kadry przypadków Rolanda trafił do rąk nadwiślańskich czytelników.

O monumentalnym cyklu „Mroczna Wieża” zwykło się mówić niemal wyłącznie w superlatywach. Wśród wielbicieli talentu Stephena Kinga (tych jak wiadomo pełno niemal w każdym zakątku globu, do którego dotarło słowo drukowane) panuje niemal jednolite przekonanie o doskonałości tej rozpisywanej przez przeszło dwie dekady fabuły. Zresztą sam jej twórca jednoznacznie daje do zrozumienia, że jest to najważniejsze dzieło jego obfitego dorobku. Entuzjastycznej wręcz renomy dopełniają spory znawców literatury kapitulujących w obliczu nie wykonalnego wręcz zadania gatunkowej klasyfikacji opus magnum „Króla Horroru”. I rzeczywiście, bo ze względu na swą wielowymiarowość (w niemal dosłownym rozumieniu tego słowa), „Mroczna Wieża” wymyka się podobnym ujęciom.

Na pierwszy rzut oka fabuła nie zdradza znamion szczególnie oryginalnej, sprawiając pozory parafrazy rycerskiego eposu w realiach inspirowanych Dzikim Zachodem. Jednak im dalej wkraczamy na gąszcz świata przedstawionego, tym bardziej całość zyskuje na złożoności. Główny bohater, o jakże wymownym imieniu Roland, nie ma lekkiego życia. Wskutek machinacji wrogów swego ojca, zmuszony jest do przedwczesnego podjęcia próby zyskania statusu rewolwerowca, cieszącego się niezwykłą estymą w społeczności jego rodzinnego Gilead. Pomimo młodego wieku, z powodzeniem pokonuje on tę niełatwą próbę, a to oznacza dlań początek kłopotów ze strony wszechwładnego Johna Farsona alias „Dobrego Człowieka”. W obliczu tych problemów nie jest on jednak osamotniony. Bowiem może liczyć na wsparcie ze strony swych przyjaciół – Cuthberta Allgooda i Alaina Johnsa – przemierzających wraz z nim rozległe przestrzenie baronii Świata Pośredniego. Równocześnie bohaterowie zmuszeni są stawić czoła siepaczom z bractwa Łowców Wielkiej Trumny, w odległym tle daje o sobie znać enigmatyczny Karmazynowy Król. Dodajmy do tego Susan Delgado oraz uczycie, jakie połączyło ją z Rolandem i tym samym otrzymamy zarys gęstniejącej niemal z każdą stroną wyśmienitej fabuły.

Zaistnienie komiksowej adaptacji tak poczytnego cyklu moglibyśmy interpretować zamiarem „odcinania kuponów” od jego ogromnej popularności. Wszak marketingowy potencjał „Mrocznej…” nie podlega dyskusji. Konstatacja z lektury „Narodzin rewolwerowca” jest taka, że oby jak najwięcej analogicznych, a zarazem tak udanych inicjatyw. Zresztą nie jest to dziełem przypadku, bo i do realizacji tej inicjatywy zaangażowano sprawdzonych twórców. Działający w komiksowej branży od przeszło trzydziestu lat Peter David jak dotąd nie splamił się fuszerką, niezmiennie oferując wysokiej jakości scenariusze. To właśnie za jego sprawą poślednie osobowości superbohaterskiej konwencji – Aquaman i Hulk – zabłysnęły nowym blaskiem zyskując tabun zagorzałych wielbicieli. A to tylko ważniejsze z jego licznych dokonań w dziedzinie komiksu.

Jae Lee znany jest polskiemu czytelnikowi m.in. z rozgrywającej się w pod-uniwersum mutantów Marvela sagi „X-Cuttioners Song” („Mega Marvel” nr 1/1996 oraz „X-Men” nr 2/1996). Jego drapieżna i niemal z miejsca rozpoznawalna maniera, zdradzająca chwilami podobieństwa warsztatowe z wczesnymi dokonaniami Simona Bisleya, cieszy się niezmiennym uznaniem wielbicieli komiksu, choć uczciwie trzeba przyznać, że od czasów jego pracy nad miesięcznikiem „X-Factor” (bo to właśnie m.in. z tego tytułu czerpano materiały do wspomnianego crossover) stylistyka Lee przeszła długą ewolucję, co dało się już zauważyć w opublikowanej przez Egmont mini-serii „Inhumans” oraz „Fantastic Four: 1234”. Agresywna, szarpana kreska jakby złagodniała zyskując jednak na detalicznym dopracowaniu. Jednak to, co pozostało bez zmian, to ponura (czyt. nastrojowa) aura kreowanych przezeń światów przedstawionych.

Richard Isanove to również dobry znajomy nadwiślańskich wielbicieli historyjek obrazkowych. Właśnie jemu powierzono finalizację oprawy graficznej wydanych w Polsce mini-serii „Origin”, „1602” oraz początkowych epizodów znakomicie zapowiadającego się „Conana” z zasobów wydawnictwa Dark Horse. Ciepła, impresyjna stylistyka eksploatująca pastelowe kolory z przewagą żółci i pomarańczy paradoksalnie przyczyniła się do pogłębienia mało optymistycznej wymowy opowieści, przy których przyszło mu pracować. I tak jest też tutaj tym bardziej, że odrealnione kolorystycznie tło podkreśla odmienność rzeczywistości Nowego Kanaanu i Baronii Mejis. O ile w przypadku poprzednich dokonań tegoż plastyka mieliśmy do czynienia z nieco ekspresywną manierą, o tyle tu formy zawarte w kadrach zdają się chwilami aż nazbyt statyczne. Nie jest to jednak zarzut, a raczej zachęta do zapoznania się z nieco zmodyfikowanym warsztatem tegoż twórcy.

Od pierwszej chwili wertowania tegoż albumu rzuca się w oczy to jego wysoka jakość edytorska. Kultura Gniewu, Egmont czy Sutoris przyzwyczaiły nas do tego typu standardu. Niemniej znacznej objętości, twardej oprawie oraz świetnej jakości druku towarzyszy względnie przystępna cena znacznie niższa w zestawieniu z analogicznymi produktami konkurencji. Zapewne ów marketingowy zabieg podyktowany jest chęcią zainplantowania nowego tytułu przy równoczesnej wierze w magię nazwiska „Króla Horroru”. Nam, czytelnikom wypada korzystać z nadarzającej się okazji – i oby było takowych jak najwięcej.

„Narodziny rewolwerowca” to nie tylko przeszło dwieście stron zaskakująco wciągającego komiksu. To również dodatki w postaci reprodukcji okładek wydania zeszytowego (w tym kompozycje cenionych grafików pokroju Billy’ego Tana, Deana White’a, Davida Fincha czy lubianego u nas Johna Romity Jra), szkiców koncepcyjnych i poszczególnych sekwencji barwnego dopracowywania obecnych tu rysunków. Ponadto zamieszczono mapy terenów Świata Pośredniego, na których rozgrywa się akcja niniejszego tomu, a przy okazji całkiem interesujące refleksje Ralpha Macchio (redaktora serii) oraz samego Stephena Kinga, co do okoliczności przełożenia „Mrocznej Wieży” na formułę komiksu.

Tym, dla których ów monumentalny cykl wciąż pozostaje przysłowiową „Terra Ignorata”, komiksową adaptację wypada polecić podwójnie. I bez obaw, bo znajomość jej treści raczej skłania do jak najszybszego sięgnięcia po literacki pierwowzór. Tych z kolei, którzy lekturę wszystkich siedmiu tomów mają już za sobą, możemy również uspokoić. Bowiem wertując kolejne stronnice tegoż albumu raczej nie powinni doznać zawodu, miast tego zyskując okazję ponownego przeżycia emocji, jakie towarzyszyły im podczas zapoznawania się z perypetiami Rolanda, choć w nieco odmiennym, acz wizualnie atrakcyjnym wymiarze. Zaiste mocne wejście Albatrosa na komiksowy rynek!

Przemysław Mazur

„Mroczna Wieża: Narodziny rewolwerowca”
Tytuł oryginału: „The Dark Tower Graphic Novel 1: The Gunslinger Born”
Koncepcja literacka i kierownictwo wykonawcze: Stephen King
Planowanie fabuły: Robin Furth
Scenariusz: Peter David
Rysunki: Jae Lee i Richard Isanove
Przekład z języka angielskiego: Zbigniew A. Królicki
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Wydawca wersji polskiej: Albatros
Data publikacji oryginału: 2007
Data publikacji wersji polskiej: 09.2010
Okładka: twarda, lakierowana
Format: 18 x 27 cm
Papier: kredowy
Druk: kolor
Liczba stron: 238
Cena: 52,40