ROZBITKOWIE CZASU
Polskim wielbicielom talentu Paula Gillona na tę chwilę przyszło czekać bagatela dwa dziesięciolecia. W końcu jednak kolejne tomy „Rozbitków Czasu”, niekwestionowanego opus magnum tegoż twórcy, doczekały się spolszczenia.
Ostudzając nieco entuzjazm wypada nadmienić, że jak na razie jest to „jedynie” pięć pierwszych części, czyli połowa cyklu. To jednak wiele w porównaniu z tym, czym do tej pory musieli zadowolić się polscy czytelnicy zaznajomieni z opublikowaną u nas w lutym 1991 roku „Uśpioną Gwiazdą”, fabułą inicjującą niniejszą serię. Zespół redakcyjny magazynu „Komiks” (właśnie na jego kartach zamieszczono ów tytuł) zapowiedział sukcesywne wydawanie kolejnych części tej klasycznej serii SF. Widać jednak sprzedaż premierowego albumu okazała się niezadowalająca; stąd tematu „Rozbitków Czasu” w „Komiksie” już niestety nie podjęto. Efemeryczny magazyn „CDN” okazał się „imprezą jednostrzałową” (złośliwcy twierdzą, że zaistniał jedynie w zamiarze wyłudzenia kasy od potencjalnych prenumeratorów), ale mimo to znalazło się w nim miejsce dla dwunastu czarno-białych plansz drugiego albumu serii. I na tym wydawałoby się koniec dotychczasowej przygody polskiego czytelnika z legendarnym cyklem Foresta i Gillona…
Wraz z odrodzeniem komiksowego rynku w Polsce u progu XXI wieku zdawało się, że nie ma rzeczy niemożliwych i prędzej lub później niemal każdy godny uwagi tytuł trafi do rąk czytelników. Grono nadwiślańskich wielbicieli „Rozbitków…” zapewne nie jest zbyt liczne, niemniej przodująca w publikacji komiksów polska filia Egmontu zaprezentowała u schyłku 2010 roku zbiorcze wydanie pierwszych pięciu odcinków tej serii. Efekt? Pomimo upływu kilku dziesięcioleci – wciąż powalający. Seria zawdzięcza to w pierwszym rzędzie fenomenalnym ilustracjom (w tym przypadku termin bez cienia nadużycia) Paula Gillona o skali dokładności, wobec której „rozpływał” się nawet twórca pamiętnej monety z „Funky’ego Kovala” (epizod „Licencja”) Bogusław Polch. Gillon prawdopodobnie jako pierwszy zastosował znacznie większe od standardowych plansze, na których zwykł umieszczać pieczołowicie rozrysowane detale przerastające możliwości technik poligraficznych doby XX wieku. Widać to zresztą po dzień dzisiejszy, przez co zachwyt współrealizatora „Bogów z Kosmosu” i „Rycerzy Fair Play” ani trochę nie dziwi.
U schyłku XX stulecia ludzkość stanęła przed groźbą wymarcia. Pomimo technologicznego zaawansowania naukowcy pozostali bezradni wobec pochodzącej z przestrzeni kosmicznej zarazy zbierającej obfite żniwo wśród mieszkańców naszej planety. Stąd w przypływie desperacji i pragnieniu gatunkowego przetrwania wysłano w przestrzeń kosmiczną pogrążonych w sztucznym śnie kobietę i mężczyznę. Przemierzający eliptyczną trasę w przezroczystych kapsułach co 125 lat zbliżają się do Ziemi, by w razie wygaśnięcia epidemii ponownie zaludnić świat swymi potomkami. Okazuje się jednak, że tysiąc lat później wciąż nie udało się uporać z zarazą, co skłania pozostałych przy życiu mieszkańców Ziemi do jej opuszczenia. Wbrew cywilizacyjnemu regresowi ludzkość wciąż prosperuje w innych częściach Układu Słonecznego podejmując równocześnie okazjonalne wypady poza jego granice. I to właśnie wówczas zostaje przechwycona kapsuła z pogrążonym w „hibernacji” Chrisem Cavallieri – swoistym „Adamem” przyszłości. Przebudzony w kompletnie nieznanych mu realiach prędko musi zmierzyć się z ogromem czyhających nań niebezpieczeństw, między innymi w postaci inwazji dążących do wytępienia ludzkości Trassów, a przy okazji odnaleźć przeznaczoną mu na towarzyszkę życia – Valerie. Problem w tym, że jej kapsuła przepadła bez śladu w ogromie przestrzeni kosmicznej. Chris nie zamierza jednak porzucić trawiącej go determinacji na rzecz dotarcia do „Uśpionej Gwiazdy”. A to dopiero początek epickiej opowieści rozgrywającej się aż po najdalsze krańce Układu Słonecznego, a nawet dalej.
W niniejszej, z grubsza tylko zarysowanej fabule, z miejsca dostrzegalne są ślady inspiracji klasycznymi komiksami SF „Buck Rogers in XXV Century” oraz „Flashem Gordonem”. Twórcy „Rozbitków…” nie kryli się zresztą co do źródeł swej inspiracji. Znacznym nadużyciem byłoby uznanie głównego bohatera tego cyklu za pochodną tytułowych postaci wspomnianych serii. Niemniej w jego rysie psychologicznym udaje się dostrzec cechy Flasha usiłującego raz za zarazem wyswobodzić urodziwą Dale ze szponów diabolicznego Minga, jak też radzącego sobie w kompletnie obcych mu realiach Bucka. Jak przystało na typowego bohatera komiksu frankofońskiego również i Chris Cavallieri cieszy się ogromnym wręcz wzięciem u płci przeciwnej. Obok „rodaczki” z XX wieku rzeczony ma również do dyspozycji zapatrzoną weń do granic szaleństwa Marę oraz ponętną, a zarazem nieobliczalną Chininę. Emocjonalnie rozdarty pomiędzy trzy kobiety ochoczo korzysta z uroków obcowania z każdą z nich, dając się przy tym poznać jako osobnik skłonny do hamletyzowania, choć nie wyzbyty determinacji, błyskotliwego intelektu, a w razie potrzeby również twardych pięści. Nie dość na tym, że padają mu do nóg wspomniane niewiasty, przybysz z przeszłości może liczyć na wsparcie profesora Otomoro – doświadczonego i zarazem wiernego żołdaka Lisdala, a od albumu piątego również zmyślnego zwierzątka wabiącego się Tapir. Tym samym Chris wpisuje się w niemal wzorcowy schemat bohatera fabuł o zacięciu awanturniczym.
Szereg zaistniałych tu motywów nie znajduje precedensu, ani też odpowiednika w późniejszych utworach komiksowych w manierze SF. Świat wewnątrz wijącego się pośród bezmiarów przestrzeni kosmicznej robaka, wodny pierścień okalający jeden z księżyców Saturna, plemię humanoidów zdegradowane do roli wierzchowców, czy szybujące w przestworzach jadowite „węgorze” – te i inne koncepty z jednej strony sprawiają wrażenie majaku wywołanego działaniem substancji halucynogennych; z drugiej zdumiewają oryginalnością wizji Foresta i Gillona. A do tego piękne, kuszące kobiety, prekursorki Brendy Lear, Ais czy Yennefer… Zaiste jest kogo podziwiać! Te i inne czynniki sprawiają, że pomimo niemal półwiecza od swego zaistnienia świat przedstawiony „Rozbitków…” nic nie traci ze swej unikalności. Pomimo z reguły arcypoważnego, a zarazem pesymistycznego tonu tej opowieści, jej twórcy nie omieszkali z subtelnym humorem nawiązać do innych cykli rynku frankofońskiego – „Barbarelli” i „Asterixa” – rozładowując tym samym chwilami aż nadto przyciężką atmosferę. Ogólna wymowa i nastrój serii pozostają jednak przesycone pesymizmem i odczuciem schyłkowości. Stąd też trudno uznać „Rozbitków Czasu” za lekturą „lekką, łatwą i przyjemną”, choć z pewnością fascynującą.
Ciekawostką jest, że niniejszy cykl nie miał szczęścia do regularnej publikacji również w kraju swego zaistnienia. Pierwsze dziewięć plansz zamieszczono pierwotnie na łamach efemerycznego magazynu „Chouchou” redagowanym przez nomen omen Foresta w zamierzchłym roku 1964. Dopiero dekadę później – w dwóch „podejściach” – „France Soir” zaprezentował cztery pełne tomy „Rozbitków…”. Kolejne publikowano w „Metal Hurlant”, a następnie już w edycjach albumowych. Teorii o domniemanej klątwie ciążącej nad tą serią pozwolimy sobie nie komentować.
Pomimo dotkliwych ograniczeń oferty Egmontu wypada mieć nadzieję, że ów wyjątkowy cykl doczeka się w końcu pełnego zaprezentowania. Żal byłoby czekać kolejne dekady na jego dokończenie. Tym bardziej, że płaski komunał „jedyna w swoim rodzaju” jest dla tej serii w pełni adekwatny.
Przmysław Mazur
Inne opinie
Niezwykły komiks. Z pozoru zbyt archaiczny i absurdalny (szczury jako najeźdźcy z kosmosu lub ciekły pierścień wokół planety w postaci rzeki), z każdym albumem jednak coraz bardziej wciągający i zdumiewający. Niezwykła, wypracowana kreska i jeszcze bardziej niezwykły scenariusz. W tym komiksie wszystko się może zdarzyć. Wszystko jest dozwolone. Tysiącletni człowiek i jego kłopoty z kobietami… Umierający bohaterowie – a jednak żywi? Świat wewnątrz kosmicznego robaka? To wszystko i dziesięć razy więcej znajdziecie w tym pięcioksięgu. Jeśli ktoś się z nim przeczyta, to jedynem na co będzie czekał, to dokończenie tej fascynującej opowieści. Czekajmy więc na kolejne pięć albumów „Rozbitków Czasu”. Oby krócej niż czekaliśmy na kontynuację pierwszego…
Robert Góralczyk
„Rozbitkowie Czasu”
Tytuł oryginału: „Les naufragés du Temps”
Wydanie zbiorcze zawiera albumy: „Uśpiona Gwiazda”, „Śmierć z przestworzy”, „Labirynty”, „W trzewiach”, „Czuła chimera”
Scenariusz: Jean-Claude Forest i Paul Gillon (albumy 1-4), Paul Gillon (album 5)
Rysunki: Paul Gillon
Kolory: Hubert (album 1), Laetitia Schendimann i Hubert (album 2), Yannick i Hubert (album 3), Christophe Bouchard i Hubert (album 4), Laurence Croix i Hubert (album 5)
Tłumaczenie: Maria Mosiewicz
Wydawca: Egmont Polska
Kolekcja: Science Fiction
Data publikacji: 10. 2010
Wydawca oryginału: Hachette (albumy 1-4), Les Humanoïdes Associés (aalbum 5)
Data wydania oryginału: 1974–1977
Okładka: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 288
Format: 19 x 26 cm
Papier: kredowy
Druk: kolor
Dystrybucja: księgarnie
Cena: 99,00 zł