MŁODE GNIEWNE


Wspominając o polskim komiksie i jego twórcach, a zwłaszcza twórczyniach, oczy wszystkich zwrócone są zwykle na prace publikowane w magazynach pokroju „Kolektyw” bądź wysokonakładowych wydawnictwach. Rzadko wspomina się o tych kobietach, które decydują się publikować samizdaty w podziemiu. Nie jest to oczywiście zjawisko zakrojone na szeroką skalę, na przestrzeni ostatnich lat pojawiło się jednak kilka ważnych tytułów, o których warto wspomnieć.

Jak na twory undergroundowe przystało, zwykle autorki kierują się w nich bezpośrednio do czytelniczki/ka. Uczą, demonstrują, często pozwalają uczestniczyć w najbardziej intymnych zdarzeniach. Opisują siebie i/lub świat, jaki je otacza.


B jak buntowniczka

Jedną z przedstawicielek tego offowego nurtu jest artystka ukrywająca się pod pseudonimem Bordowa. Ma ona na swoim koncie anarchofeministyczny komiks „Siostra Jolanta” o wojującej lesbijce-feministce w habicie, wydała także zbiór „bloody strips. (wo)menstruation in comix”, którego wzbogacona o nowe materiały reedycja ukaże się w 2011 roku. Bordowa jest artystką zaangażowaną, często jej prace ilustrują plakaty do wydarzeń kobieco-queerowych. Jest też osobą dobrze rozeznaną w europejskim rynku zinów, zwłaszcza tych kobiecych.

W „Siostrze Jolancie” o tytułowej bohaterce co nieco dowiemy się z wprowadzenia. Nie jest ona prawdziwą zakonnicą. Jej habit to jedynie przebranie ułatwiające walkę z patriarchatem w Kato-Polsce. Jest wykształcona, w celu lepszego poznania swoich wrogów studiowała na kilku kierunkach. Doskonale zna też Biblię. Preferuje towarzystwo kobiet, a jako broni używa „gametki”. Mamy też drugą postać, towarzyszkę Jolanty – siostrę Annę, na swój sposób komentującą i przeżywającą zachowania bohaterki.

Na komiks składa się kilka krótszych i dłuższych opowieści, które wypełniają rozmowy (o Bogu, problemach kobiecych, prostytucji), dobre rady (np. jak wykorzystać habit podczas wizyty w markecie), a dodatkowo utarczki słowne i fizyczne Jolanty z jej wrogami – członkiem Młodzieży Wszechpolskiej, Świadkiem Jehowy i jednym z braci Kaczyńskich.

Obie kobiety zostały wykreowane na swoje przeciwieństwo. Jolanta to symbol aktywizmu, postępowej myśli, tolerancji. Anna natomiast tkwi w swoich głęboko zakorzenionych konserwatywnych poglądach. Główna bohaterka jest jej przewodniczką po świecie, uświadamia wiele kwestii i zostaje kochanką Anny.

Przedostatnia strona została opatrzona bardziej osobistym przekazem, ilustracją przestawiającą proces kreacji głównej postaci. Mimo, że czytelnik nie zna personaliów autorki, widząc jak rysuje Jolantę, ma okazję poznać, w jaki sposób pracuje.

„Siostra Jolanta” jest komiksem korzystającym z kilku fundamentalnych założeń feminizmu: działalność pro-homo, edukacja seksualna, walka z seksizmem. Odnajdziemy tu też odniesienia do wydarzeń społecznych np. Manifa czy też akcji przeprowadzonej przez grupę Ponton. Sporo tu emocji, Jolanta aż kipi ze złości na panujący porządek, aktywnie się mu sprzeciwia (a za jej pośrednictwem także sama autorka). Największą siłą tego komiksu zdaje się być motyw zakonnicy w przebraniu, walczącej z patriarchatem i towarzyszące temu zabawne sytuacje.


Komiksiara uczy o kobietach

Kolejną z reprezentantek polskiego podziemnego komiksu tworzonego przez kobiety jest Katarzyna Szaulińska. Znana z bloga, shortów zamieszczonych w „Jeju” i „Bostońskich małżeństwach”, ma też na koncie dwa znakomite samizdaty: „Les Dar czyli jak rozpoznać i poderwać lesbijkę” oraz „Wyprawa na punkt G”.

Szaulińska, podobnie do Bordowej, w swoich pracach zwraca uwagę na problemy społeczne. Jej programowe komiksy dotyczą między innymi aktywizacji zawodowej kobiet po 50. roku życia, lesbijskiego coming outu i seksualności. Widać, że tematyka kobieca jest tej młodej twórczyni szczególnie bliska. Stara się ona mówić o ważnych problemach, a zarazem edukować.

Chyba sama autorka nie przypuszczała, jak wielki sukces w drugim obiegu odniesie „Les dar…”. Komiks-poradnik o tym, jak początkująca lesbijka może odnaleźć w tłumie jej podobną i ją poderwać. Jest tu trochę mowy o stereotypach, jest też i odrobina o seksie. Krótko, zwięźle i na temat Szaulińska przedstawiła to, nad czym niejedna z homoseksualnych kobiet się zastanawiała. Oczywiście „Les dar…” wymaga od czytelniczki poczucia dystansu i autoironii, w przeciwnym razie może być odczytany jako obraźliwy.

Drugi, dopiero co wydany samizdat Szaulińskiej to „Wyprawa na punkt G”. Tym razem cała uwaga, jak sugeruje tytuł, skupiona została na umiejętnym odkrywaniu kobiecego orgazmu. Autorka bardzo wnikliwie przedstawia wcześniejsze, nieudane łóżkowe doświadczenia protagonistki, różne techniki seksualne i nazewnictwo. Wszystko po to, aby nauczyć dawać i czerpać przyjemność z penetracji punktu G. Jak przystało na tę autorkę, scenki pokazane są dowcipnie i szczerze, nawet jeśli oznacza to zamieszczenie w komiksie zajmującej jedną stronę ilustracji waginy.

Warto nadmienić, że obecnie twórczyni pracuje nad nowym, dużym projektem komiksowym. Jak sama informuje, nie będzie to nic związanego z seksem czy lesbianizmem.


Egzaltacja jako choroba zakaźna

Maria „Maribe” Bulikowska, którą niektórzy czytający ten artykuł zapewne kojarzą z trzeciego numeru „Zeszytów Komiksowych”, jest także autorką „Egzaltacji”.

Akcja komiksu rozgrywa się wokół tytułowej, zakaźnej choroby, na którą cierpi brat głównej bohaterki. Jej objawami są częste westchnienia, gorączka i nałogowe pisanie wierszy. Konsultacja z lekarzami, przypominająca raczej sąd ostateczny, doprowadza do konkluzji, że choroba prawdopodobnie dosięgła również protagonistkę (którą można utożsamiać z autorką). Ta, nie mogąc znaleźć nigdzie informacji o egzaltacji, zwraca się do rysowniczki o pomoc. Uzyskana odpowiedź chyba jej nie usatysfakcjonowała, gdyż nie widząc dla siebie ratunku, dziewczyna popełnia samobójstwo.

Również w tym przypadku mamy do czynienia z komiksem silnie nacechowanym emocjami. Poprzez zaprezentowane rozwiązanie akcji, bohaterka-autorka jawi się jako osoba niezwykle melancholijna, płaczliwa i zamknięta w sobie. Prawdopodobnie „Egzaltacja” pełniła dla Bulikowskiej rolę terapeutyczną, o czym mogą świadczyć wstęp i ostatnia strona, przedstawiająca ją przy pracy nad komiksem. Komiksem, który miał być „odtrutką na jej egzaltację”.


Kosmitki i seks

Edyty Mei nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Dziewczyna aktywnie działa na polu zinowym, publikując w tytułach takich jak „Jeju”, „Maszin”, „GTP”, sama współtworzy „Nansze”. W grudniu ukazała się „Księżniczka”, długo wyczekiwana krótka forma wydana poza standardowymi magazynami komiksowymi.

Jest to opowiastka z pogranicza SF. Główna bohaterka, księżniczka Liliana, odnajduje ufoludka płci żeńskiej i się z nią zaprzyjaźnia. Wkrótce ma jednak wyjść za mąż za znienawidzonego księcia, który sam niekoniecznie jest zainteresowany swoją przyszłą małżonką. Całość komplikuje wybuch dworskiej afery, ostatecznie zdarzenia prowadzą jednak do szczęśliwego zakończenia.

Nie można odmówić „Księżniczce” autoekspresji i emocjonalności, choć w nieco innym ujęciu niż pozostałe komiksy. Szalona, prosta i zabawna historia opowiedziana przez Edytę, jest doskonałym przykładem jej charakterystycznych, nieszablonowych scenariuszy. Także ta autorka pokusiła się o swój autoportret w kadrach i kilka słów od siebie, skierowanych do odbiorców.

Mei pracuje teraz nad nowym komiksowym projektem. Będzie to kolejna samodzielna publikacja będąca zabawną bajką o ludziku imieniem Eryk.


Proza życia

Ostatnia z przedstawionych twórczyń, podpisująca się jako Agi, w swoim komiksie postanowiła skoncentrować się na przyziemnych sprawach związanych ze związkowym życiem. Agi i Jul. Tytułowa para to zwyczajne dziewczyny mieszkające w Warszawie i borykające się z codziennością. Choroba jednej z nich, maniakalne zamiłowanie do jazdy na rowerze, rozłąka spowodowana wyjazdem – między innymi takie wątki składają się na fabułę. Podobnie jak „Siostra Jolanta”, także „Agi i Jul” jest zbiorem jedno-, dwustronicowych szortów.

Pomimo, iż autorka jest jedną z działaczek ruchu kobiecego w Polsce, w „Agi i Jul” nie znajdziemy aluzji do tematów z tym ruchem kojarzonych. Są to raczej zwyczajne zapiski z życia obu dziewczyn.

Bardzo prawdziwe i niezwykle sympatyczne scenki z życia bohaterek, zaskarbiły sobie sporą rzeszę fanek. Czytając „Agi i Jul” ma się wrażenie, że czytamy o naszych własnych sprawach. Uniwersalizm komiksu jest jego niewątpliwym atutem. Gdy zna się autorkę osobiście, zamieszczone historyki zyskują nowy, dodatkowy wymiar. „Agi i Jul” jest zdecydowanie najbardziej osobistym komiksem ze wszystkich opisanych w tym artykule i być może dlatego najtrudniej dostępnym i przystępnym. Nie można się dziwić Agi, że nie chce uzewnętrzniać się przed wieloma czytelnikami z prywatnego życia, z drugiej strony, z punktu widzenia odbiorczyni/cy, nie każdy byłby w stanie przyjąć tak osobistą treść.


Słowem podsumowania

Wszystkie z przedstawionych w artykule komiksów wykonane są w podobnej technice, wydruk bądź ksero, pozbawione kolorów i ograniczone treściowo do kilku(nastu) stron. Ta typowo zinowa (w starym tego słowa znaczeniu, gdyż współczesne ziny komiksowe to już pełnoprawne książki z drukarni) forma bez wątpienia nadaje tym produktom unikatowego charakteru. Dobrze, że mimo szerokich możliwości druku profesjonalnego, artystki wciąż tworzą na offową modłę. Ten sposób produkcji komiksów niesie też pewne wady, na przykład błędne wpisy w dymkach są po prostu zamazywane. Tutaj pod względem wydania wyróżnia się „Egzaltacja”, „opakowana” w imitujące twardą oprawę dwie tekturki przewiązane wstążką, a na okładce tytuł i nazwisko autorki naklejone na kartkach maszynopisu. „Księżniczka” z kolei może pochwalić się żółtą okładką.

Znamienne dla tego rodzaju publikacji są też ich znikome nakłady rzędu kilkudziesięciu egzemplarzy, robionych najczęściej z myślą o najbliższych znajomych bądź dystrybucji na różnego rodzaju zlotach. Jeśli można je nabyć to najczęściej poprzez zamówienie bezpośrednio od autorek lub sklepy zajmujące się dystrybucją niezależnych i/lub kobiecych publikacji. Wydawcą „Egzaltacji” było wydawnictwo Dopamina, „Siostra Jolanta” dystrybuowana była poprzez distro Revenge of the Nerds, które notabene ma być reaktywowane. Komiksy Szaulińskiej i Agi dostępne są w kobieco-queerowych miejscach, a od Mei można zamówić mailowo.

Każda z wyżej wymienionych rysowniczek posługuje się odmiennym stylem rysunku, inaczej też wykańcza swoje komiksy. W przypadku Bordowej, Agi i Maribe kreska jest prosta, uboga w detale i czasami mocno niestaranna. Nie przeszkadza to jednak delektować się treścią. Mei i Szaulińska posługują się bardziej dopracowaną kreską, choć i tu nie obyło się bez zgrzytów. Jakkolwiek nie prezentowałaby się forma i warstwa graficzna, w tego rodzaju twórczości najważniejszy jest przekaz.

Można się zastanawiać, dlaczego gros z opisanych tutaj artystek pisze obyczajowe fabuły? Czy po prostu wolą opowiadać o życiu niż opisywać fantastyczne historie z cyborgami lub smokami? Interesuje je taka tematyka? A może to zwykłe pójście na twórczą łatwiznę, opisując to, czego doświadczają. Z całej piątki jedynie Edyta Mei w „Księżniczce” nie porusza się po gruncie tematyki społecznej. Wykreowane przez bohaterki artykułu postaci protagonistek – zawsze kobiet – albo są aktywne i świadome albo w trakcie fabuły przechodzą przemianę ewoluując z biernej i przestraszonej w pełni dojrzałą.

Nie ważne, czego dotyczą scenariusze Bordowej, Mei, Agi, Kasi i Marii, i tak szokują, gorszą, wzbudzają skrajnie odmienne opinie. Jednego nie można im odmówić – bardzo często mówią o kwestiach, których w Polsce nikt wcześniej nie odważył się podjąć, przynajmniej na kartach komiksów. Awangarda to najlepsze słowo, aby określić twórczość wspomnianej piątki.

Sylwia Kaźmierczak