THOR: SON OF ASGARD


Oglądam czasami seriale typu „Młody Herkules”, „Młody Sherlock Holmes”, „Kroniki młodego Indiany Jonesa” czy „Smallville”. Nie mam jednak żadnych oczekiwań, bo nie lubię gorzkiego rozczarowania. Wiem, że ktoś mi opowie bajeczkę o początkach bohaterów, dołoży kilka wątków, a wszystko to będzie otoczone ograniczeniami twórców, wszak nie można rozsypać oficjalnej biografii, z taką pieczołowitością budowanej przez lata. Opowieści nieopierzonych herosach traktować należy jak kolekcje figurek, która rośnie na półce grubiutkiego fana. Lubi jakiegoś herosa, kupi figurkę; interesują go losy ulubionej postaci, na pewno zdobędzie nawet najbardziej grafomańskie opisy jej początków.

Debiutujący w 2005 roku „Thor: Son of Asgard” zaczyna się podobnie jak przygody młodego Indiany Jonesa, które poznać mogliśmy w prologu „Ostatniej krucjaty”. Mamy artefakt – u Indy’ego był to bicz i niezdarne jego użytkowanie, u Thora mamy Mjolnir i kolejną próbę podniesienia mitycznego młota. Widać nasz nastoletni syn Odyna nie jest jeszcze godzien. Widać – próby przejść musi. Przyśpieszony kurs dorosłości serwuje mu tatko, który każe Thorowi odnaleźć magiczne elementy, służące do wykucia niezniszczalnego miecza. Bohater wyrusza więc z przyjaciółmi w podróż, dowiaduje się, czemu nie może podnieść przeznaczonego mu młota oraz próbuje wyjść cało z pierwszych pułapek, jakie zastawia przebiegły brat Loki. Krótko mówiąc – takie tam klisze, mające nam wytłumaczyć, co przeobraziło jasnowłosego młodzieńca w gromowładnego wojownika o ryku cwałowania walkirii.

Akira Yoshida nie należy do pierwszej Ligii Marvelowych twórców. Nawet czytelnik nieźle poruszający się po tematyce mainstreamowych komiksów po usłyszeniu tego nazwiska powie: „A tak, ten gość od bajeczki o początkach Thora”. Jakiś kolega może dopowie, że Yoshida zrobił jeszcze kilka numerów „Fantastycznej czwórki”, jeszcze inny – że majstrował co nieco przy „X-men”. Ideą przyświecającą twórcom nie było jednak stworzenie czegoś na wzór „Batman: Year One”, w którym całkowicie urealniono motywacje i początki Mrocznego Rycerza, ale prostej jak budowa cepa fabuły, która sprzeda się u miłośników ujmowania znanych herosów w młodzieżową konwencję. Yoshida nieszczególnie komplikuje losy postaci; wszystko w „Thor: Son of Asgard” wygląda jak gra RPG osadzona w świecie fantasy: ubić smoka, zdobyć piórko i kamyczek, awansować na wyższy poziom doświadczenia, nałożyć lepszą zbroję i wesoło podążać w kierunku silniejszego przeciwnika. Dołóżmy do tego typową drużynę niczym z pierwszego lepszego podręcznika kreacji postaci dla mistrza gry, a otrzymamy przepis na bezrefleksyjną rozrywkę bazującą na znanej marce.

Jest jednak coś wzruszającego w tej bajeczce o budzącym się heroizmie. Nie są to tylko świetnie narysowane przez Grega Tocchiniego majestatyczne postacie i zachwycające krajobrazy, choć trzeba powiedzieć jasno – komiksy tej krótkiej serii raczej się ogląda, a nie czyta, bo jeśliby tylko się czytało, to nie sposób byłoby przełknąć dawki lukru i sztampy. Wzruszające jest to, że twórcy nie próbują choć odrobinkę podważyć obrazu postaci w świadomości fanów. Przykładem jest kreacja ukrytego (jeszcze!) nemezis Thora, Lokiego. Jest on, podobnie jak w dziesiątkach innych publikacji, mściwym, zazdrosnym dzieciakiem, więc Yoshida nie skorzystał z szansy nadania mu nowej głębi.

Czy „Thor: Son of Asgard” to komiks warty polecenia? Trudno powiedzieć, szczególnie, że Amerykanie mogą już cieszyć się luźno opartą na tej historii animacją pt. „Thor: Tales of Asgard”, która ponoć bardziej skupia się na wiarygodności psychologicznej głównego bohatera. Cóż więc uczynić z tą historyjką o początkach wszechmocnych? Może kupić młodszemu rodzeństwu, które dopiero poznaje świat władcy piorunów? Lepiej chyba zaufać ich inteligencji i podarować komiks o Thorze, który potrafi już podnieść swój młot. I to jedną ręką.

Jakub Koisz

„Thor: Son of Asgard” SC
Scenaiursz: Akira Yoshida
Rysunki: Gregorio Evandro Tocchini – 'Greg Tocchini’
Tusz: Jay Leisten
Kolory: Guru eFX
Liternictwo: Randy Gentile
Okładki: Adi Granov
Data wydania: Wrzesień 2010
Format: 17×26 cm
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Stron: 296
Cena: $34,99