ASTERIKS I NORMANOWIE

Jak się okazuje, bycie nieustraszonym może mieć swoje wady. Normandzkim wikingom uczucie lęku jest obce do tego stopnia, że nie znają nawet jego definicji. Być może nie stwarzałoby to problemu, jednak ciągłe słuchy o tym, że wszystkie inny ludy wiedzą, co to strach sprawia, że stają się ignorantami. Wyjątkowo poruszony tym problemem moralnym wódz Zastafson, postanawia coś zaradzić. Przypomniawszy sobie porzekadło „strach dodaje skrzydeł”, wyciąga oczywisty wniosek, iż strach to coś, co pozwala latać. Postanawia zatem porwać największego z tchórzy, by ten pod przymusem nauczył go swojego „kunsztu”. Asteriks z Obeliksem co prawda nie zaliczają się do strachliwych, czego nie można powiedzieć o Skandaliksie – siostrzeńcu wodza, którego szkoleniem na wojownika zostają obarczeni dwaj bohaterowie. Jak to ze splotami akcji bywa, to właśnie Skandaliks zostaje przez Normanów uznany za poszukiwanego „mistrza”, a co za tym idzie – wzięty do niewoli…

W mojej skromnej opinii „Asteriks i Normanowie” bije wszystkie wcześniejsze albumy na głowę. Na pozór wątek Normanów nieznających, acz chcących poznać uczucie strachu, jest naciągnięty (jeśli nie naiwny), jednak poprowadzony przez Gościnnego wypada nie tylko wiarygodnie, ale wręcz genialnie. Scenarzysta wyśmienicie bawi się, bombardując gierkami słownymi i prześmiewczymi sytuacjami, które wynikają z czystej premedytacji. Natomiast do bólu ironiczna puenta jawi się wręcz jako coś poetyckiego. Choć motyw „poznania strachu” jest największym źródłem humoru, autorzy wiedzą, kiedy wpleść coś na urozmaicenie – jak wątek barda Kakofoniksa planującego rozpocząć nowe, lepsze życie w Lutecji (Paryżu), czy poczynania grupy legionistów, próbujących rozdzielić Galów i Normanów tłukących się na plaży. To także pierwszy album, gdzie Rzymianie nie są czarnymi charakterami, a przypominają bardziej policjantów, którzy – chcąc nie chcąc – próbują tylko wykonywać swoją pracę. Skandaliks co prawda przez większość czasu prezentuje się jako mało sympatyczny arogant, jednak jego postać pozwala poznać wioskę Asteriksa z perspektywy kogoś z zewnątrz. Życie w osadzie jest tu barwniejsze niż we wcześniejszych historiach, lecz z punktu widzenia Skandaliksa jej mieszkańcy okazują się być nie mniej obłąkani od żądnych strachu Normanów. To także drugi już album, gdzie pierwsze skrzypce gra postać barda Kakofoniksa, któremu tym razem przydzielono o niebo większą partię niż wynikałoby to z dotychczasowego schematu „śpiewa i dostaje w papę”. Postać kowala z kolei na dobre obejmuje rolę głównego prześladowcy barda, który dawniej dostawał w dziób po równo od wszystkich w osadzie. Teraz to posiadacz największego młota wydaje się mieć na niego wyłączność.

O ile w „Wyprawie dookoła Galii” miałem kilka drobnych uwag, tu nowa szata graficzna prezentuje się po prostu prześlicznie i bez zastrzeżeń. Są pewne detale, na które dopiero teraz zwróciłem uwagę. Jedyne, na co muszę ponarzekać to, niestety, okładka, która powstała z okazji premiery ostatniego filmu animowanego, będącego akurat adaptacją tego albumu. Nie jest zła – po prostu wcześniejsza, przedstawiająca poruszonych Galów patrzących na nadpływający statek wikingów, była bardziej intrygująca.

Skoro już o minusach mowa, muszę niestety przyczepić się do imion wikingów w polskim tłumaczeniu. Podobnie jak imiona Galów, które kończą się na „-iks”, Rzymian na „-us”, Egipcjan na „-is”, Greków na „-es” itd., Normanowie w oryginale zostają obdarzeni końcówkami „-af”. W polskim tłumaczeniu zamiast tego mamy końcówki „-son”, co być może dodałoby nieco żartu (np. Klakson, Dżakoson), gdyby nie fakt, że są to ciągle imiona kończące się na „-af” (Zastaf, Niepotraf, Autograf) z dodaną końcówką „-son” (Zastafson, Niepotrafson, Autografson). Zabieg ten jest nie tylko kompletnie zbędny, ale wręcz zabija cały dowcip. Ilekroć ktoś używa słowa kończącego się na „-af”, któryś ze zdziwionych wikingów pyta, czy ktoś go wołał. A propos tłumaczenia to jestem ciekaw, jak jasna dla polskiego czytelnika będzie scena, w której jeden z wikingów wyprzedza wóz policyjny, krzycząc wniebogłosy „śmierć reniferom!”. Dla Francuzów jest to jasna aluzja do „Mort aux vaches” („śmierć krowom”), gdyż tam „krowy” są określeniem slangowym policjantów (podobnie jak u nas „psy”). To naprawdę jeden z tych tekstów, które tłumacz mógł spokojnie spolszczyć.

„Asteriks i Normanowie” to obowiązkowa lektura nie tylko dla każdego fana Asteriska, ale i wszystkich, którzy po prostu lubią się dobrze pośmiać. Lepsza grafika jest tylko wisienką na torcie. Nawet powstała adaptacja filmowa „Asteriks i wikingowie”, na potrzeby której zrobiono wiele dobrego w kwestii rozbudowania historii, pozbawiona jest kilku naprawdę przekomicznych sekwencji, które na szczęście nieustannie zniewalają humorem w tej reedycji.

Maciek Kur

„Asteriks” #9: „Asteriks i Normanowie”
Scenariusz: Rene Goscinny
Rysunki: Albert Uderzo
Data wydania: czerwiec 2011
Druk: kolorowy
Oprawa: miękka
Format: A4
Stron: 48
Cena: 19,99 zł