THE BATMAN VS. DRACULA


Nie trzeba być wielkim fanem Mrocznego Rycerza, by wiedzieć, że na ewolucję jego mitologii miały wpływ nie tylko wydarzenia z kart komiksu, ale swój udział odnotowały także rozmaite filmy i seriale. Z tych drugich „The Animated Series”, „Beyond”, serie z Adamem Westem, nawet hanno-barberowe „Superfriends” odbiły się na świecie Gotham City. Dostarczyły swoją dawkę elementów, motywów, postaci bądź po prostu kultowych żartów i powiedzonek, które od czasu do czasu są serdecznie nawiązywane. „The Batman” jest odsłoną, którą, niestety, ciężko zaliczyć mi do tych seriali.

Jasne, w ramach „Brave and the Bold” pojawiło się kilka drobnych ukłonów, a główna intryga Jokera w grze „Arkham Asylum” wydaje się być żywcem przeniesiona z jednego z odcinków, jednak większość fanów przeszła obok serialu dosyć obojętnie. Kreska i styl wzięte z animowanych przygód Jackiego Chana być może sprawdzały się rewelacyjnie w tamtym serialu, jednak tu nie przypadły do gustu wielbicielom „TAS”, a fakt, że odcinki w pierwszym sezonie były nastawione głównie na nawalanki, nie pomagał sprawie. Najbardziej raził serialowy Joker. Zdeformowany bardziej niż zwykle skakał na kilka metrów, walczył stylem Hou Quan (tak zwane „małpie Kung-fu”), nie miał za grosz klasy, używał ogromniastych gadżetów, a ponieważ twórcy mieli potrzebę, by jako najpopularniejszy wróg Batmana pojawiał się jak najczęściej, bardzo szybko zrobił się niezwykle drażniącą postacią. Osobiście podchodzę do serialu nieco bardziej protekcjonalnie. W późniejszych sezonach trafiło się trochę godnych uwagi odcinków, w tym co najmniej dwa, o których mogę szczerze powiedzieć, że równie dobrze mogły być odcinkami wchodzącymi w skład „TAS” – serialowy Riddler trafił mi bardzo w gusta i mimo wszystko muszę wziąć pod uwagę, że autor serialu Duane Capizzi miał jak najbardziej dobre intencje. Swego czasu czytałem wywiad, w którym spowiadał się, jak to studio wymusiło na nim ogłupienie wszystkiego pod dzieciaki i że większą swobodę zyskał dopiero w okolicach sezonu czwartego (co wyjaśniałoby fakt, iż kilka najlepszych odcinków pojawiło się właśnie w tym okresie). Film „Batman vs. Dracula” wydaje się potwierdzać słowa autora, choć nie jest to dzieło idealne.

W przeciwieństwie do serialu tutaj Capizzi mógł nareszcie zaszaleć. Wystarczy zresztą spojrzeć, na ile więcej mogli pozwolić sobie Timm z Dinim przy „Return of the Joker”, by wiedzieć, że skierowane do dystrybucji DVD produkcje nie mają tych samych ograniczeń, co puszczane w ramach bloków dla dzieci kreskówki. Choć tytuł może razić nieco kiczem, istnieje spory potencjał w starciu Batmana z jednym z najbardziej ikonowych książąt ciemności, co zresztą niejednorazowo miało już miejsce w komiksie. Oto serialowi Joker i Pingwin (będący hybrydą wersji Burtona z wersją z lat sześćdziesiątych) dowiadują się od współwięźnia o ukrytym na cmentarzu łupie ogromnej wartości. Osobno uciekają w celu przywłaszczenia sobie własności. Podczas gdy Batman zajęty jest walką z tym pierwszym, Pingwin rozpoczyna penetrację cmentarza. Jak zechciał los, przypadkiem natrafia na odizolowany od świata grobowiec, krew z jego rannej ręki kapie na spoczywające w środku zwłoki, a te ożywają, okazując się nikim innym, jak samym Drakulą. Niebawem Gotham City nawiedza plaga wampirów, a ponieważ Bruce Wayne także musi mieć w tej historii coś do roboty, na boku rozgrywa się romans między nim a piękną Vicky Vale.

Fabuła, jak widać, jest banalnie prosta, jednak w zamian dało to autorom możliwość dopieszczenia detali. W kontraście z serialem atmosfera jest o wiele mroczniejsza, nie tylko pod względem wizualnym, ale także treściowo. Retrospekcje Bruce’a czy koszmarne wizje prezentują się klimatycznie, a postać samego Drakuli została odpowiednio wyeksponowana i pokazana z jako takim szacunkiem dla pierwowzoru. W Batmanie widzi kogoś, kto mógłby być u jego boku, a za główny cel bierze przywrócenie do życia swojej zmarłej żony. Muzyka rozpoczynająca film przywodzi zresztą na myśl klasyczny obraz z Belą Lugosim, a wyjaśnienie, jak wampir znalazł się w Gotham City, może ktoś uzna za naiwne, lecz dla mnie to rodzaj naiwności w pełni do zaakceptowania. Zwłaszcza w świecie z ludźmi zamieniającymi się w nietoperze i innymi, którzy się za nie przebierają.

Co ciekawe, najbardziej spektakularnego momentu filmu dostarcza „thebatmański” Joker, który w ramach rozwoju fabuły sam zmienia się w wampira. Jego walka z Batmanem w banku krwi prezentuje się lepiej niż jakiekolwiek starcie, jakie mieli w serialu. Film zresztą przepełniony jest krwią, która chwilami dosłownie leci strumieniami (co prawda nie z ludzi, a z rozbitych słoików, ale jednak…). Inny wyborny kąsek to sekwencja, gdzie Batman testując na Jokerze antidotum, zmuszony jest karmić go swoją krwią, by ten nie umarł z głodu. Miodzio! Okazyjne wstawki humorystyczne, za które odpowiadają głównie Pingwin i (tradycyjnie) Alfred, także spełniają swoją rolę – bawią, będąc jednocześnie dobrze wyważone względem bardziej mrocznych aspektów historii.

Nie chcę, by brzmiało, że przesadnie gloryfikuję ten produkt, jednak pomimo wspomnianej prostoty „Batman vs. Dracula” oglądało mi się całkiem przyjemnie. Nie ma tu głębokich rozterek psychologicznych jak w „Mask of the Phantasm”, tragedii jak w „Sub-Zero” czy szokujących momentów jak w „Return of the Joker”, jednak w przeciwieństwie do „Mystery of the Batwoman” czy „Public Enemies”, nie nudziłem się w czasie seansu. Film nie próbuje być na siłę „dorosły”, dzięki czemu jest wyzbyty z jakiejkolwiek pretensjonalności. Twórcy skupiają się na tym, co jest przysłowiowo „fajne”, a obraz jednocześnie nie wydaje się być ani trochę ogłupiony czy ugrzeczniony dla młodszego widza.

Ktoś z moich znajomych kiedyś skomentował, że nie chce mu się wierzyć, że autorami tego filmu jest ta sama ekipa, która była odpowiedzialna za „The Batman”. „Batman vs. Dracula” nie jest być może dziełem, które na długo zapadnie w pamięci, jednak pokazuje, że serial miał w sobie potencjał. Nie byłby to może kolejny „TAS”, ale zapewne coś, co fani wspominaliby z o wiele większą przyjemnością.

Maciej Kur

„The Batman vs. Dracula”
Reżyseria: Michael Goguen
Scenariusz: Duane Capizzi
Obsada: Rino Romano, Peter Stormare, Tara Strong, Tom Kenny, Kevin Michael Richardson, Alastair Duncan
Muzyka: Thomas Chase Jones
Producenci: Jeff Matsuda, Linda M. Steiner
Reżyserzy sekwencji: Seung Eun Kim, Sam Liu, Brandon Vietti
Czas trwania: 83 minuty