LUCKY LUKE – „W GÓRĘ MISSISIPI”, „NA TROPIE DALTONÓW”, „W CIENIU WIEŻ WIERTNICZYCH”


Nie od dziś wiadomo, że Lucky Luke jest „biedny, samotny i ma daleką drogę do domu”. Przypominanie nam o tym weszło mu w nawyk. Czytając najnowsze zbiorowe wydanie przygód Luke’a, można odnieść wrażenie, że „dom”, o którym z taką tęsknotą śpiewa, to po prostu chęć zostania w jednym miejscu i odpoczęcia od prześladujących go przygód. Biedaczek, gdzie się nie uda, nie ma chwili spokoju. Pojedzie do Nowego Orleanu to jakiś kapitan prosi go, by pomógł wygrać mu wyścig parostatków, a jak wróci na zachód to albo musi ganiać za Daltonami, albo w Pensylwanii błagają go o zaprowadzenie porządku w czasie gorączki naftowej w Titusville… Ale hej! Póki kolt pełen naboi, a wierny rumak u boku, nic nie może być straszne! To nie tak, że najgłupszy pies świata zaczyna plątać mu się pod nogami…

Choć cieszy mnie widok nowych zbiorowych „Lucky Luke’ów”, nie ukrywam, że owo wydanie ma swoje minusy. Głównie chodzi tu o format. Strony albumów są dwukrotnie mniejsze niż pierwotnie i nie mogę powiedzieć, by było to szczególnie korzystne dla lektury. Z drugiej strony, nie wadzi tu to tak bardzo, jak w przypadku „Tintinów”, gdzie postacie zasypują nas w co drugim kadrze monologami, które chwilami robią się tak maciupkie, że aż się prosi o załączenie do komiksu szkła powiększającego.

Inna rzecz, którą można nazwać wadą to fakt, że owe historie zostały u nas opublikowane dopiero teraz. Choć wczesnym przygodom Lucky Luke’a ciężko odmówić dowcipu i pomysłowości, po prostu wypadają słabiej niż powinny w oczach czytelnika obeznanego z wydanymi wcześniej w Polsce albumami, które pochodziły z o wiele późniejszego okresu serii, gdy kreska Morrisa i humorystyczny „pazur” Goscinnego osiągnęły szczyt perfekcji. Natomiast w „nowych starych” historiach postacie wyglądają chwilami dziwnie (jak nie koślawo), a scenariusze nie mają jeszcze tej dynamiki, co późniejsze.

Jednocześnie tkwi w tym spory urok. Wielką przyjemność sprawia odkrywanie wczesnych dzieł ulubionych twórców i obserwowanie, jak powoli ewoluował ich warsztat, że o samych bohaterach nie wspomnę. Komiksy mają także przyjemny retroklimacik i mimo upływu lat pozostały niezmienione. Zaznaczam to ostatnie, gdyż choć taki „Tintin w Kongo” uległ dosyć ostrym modyfikacjom za rasistowskie przedstawienie czarnoskórych, najwyraźniej cenzorzy nie mieli problemu z „W górę Missisipi”, gdzie wszyscy Murzyni z Nowego Orleanu pokazani są jako niesmacznie leniwi z gigantycznymi, czerwonymi ustami. Niby nic chlubnego ze strony autorów, ale ostatecznie komiks reprezentuje epokę , w obrębie której został stworzony.

„W górę Missisipi” i „W cieniu wież wiertniczych” to dosyć przeciętne przygody Lucky Luke’a, które pomimo swoich momentów, wypadają bez większych fajerwerków. Prawdziwą perełką bez dwóch zdań jest „Na tropie Daltonów”. To już trzecia historia, w której samotny kowboj rusza tropem czwórki gamoniowatych przestępców i być może wypadłoby to dosyć wtórnie, gdyby nie jedna wielka różnica. Jak wiadomo, Daltonowie w starciu z Lucky Lukiem mają nikłe szanse, a jak bardzo by się nie starali, plany ich i tak popsuje kula u nogi w postaci Avrelle’a. Nie chcąc więc, by ich bohater miał zwyczajnie „za łatwo”, Morris i Goscinny postanowili obdarzyć go kompanem głupszym od samych Daltonów. Tak jest! Oto historia, w której debiutuje Bzik (oryg. Rantanplan). Wiecznie nierozumiejący, co się dookoła dzieje pies więzienny, który – choć znienawidzony prze konia, Jolly’ego Jumpera – bardzo szybko stał się ulubioną postacią wielu fanów. Przemiło zobaczyć jego początki, od których nie zmądrzał za bardzo. Przeciwnie, na swój sposób wydaje się tu nawet lekko bystrzejszy, co i tak nie czyni go specjalnie kumatą postacią.

Choć szczerze wolałbym ujrzeć te komiksy w ich pierwotnym formacie, nie ukrywam, że tomik jest warty swojej ceny. Także pozwolę sobie na mały SPOILER, ale ostatnia historia („W cieniu wież wiertniczych”) to chyba jedyny raz w serii, gdzie Lucky Luke odchodząc w finale, skąpi swojego słynnego „I’m a poor lonesome cowboy…” Zastanawiam się, czy miał być to jakiś pesymistyczny akcent ze strony autorów niezbyt uradowanych z tego, do czego w przyszłości przyczyni się wyścig w poszukiwaniu ropy naftowej. Albo po prostu, jak czytelnik nie patrzył, Lucky Luke sam zarobił trochę na ropie i nie jest już taki znowu biedny? Nigdy nic nie wiadomo…

Maciej Kur

„Lucky Luke” – „W górę Missisipi”, „Na tropie Daltonów”, „W cieniu wież wiertniczych”
Scenariusz: Rene Goscinny
Rysunek: Morris
Wydawnictwo: Egmont
Wydanie: I
Data wydania: wrzesień 2011
Tłumaczenie: Marek Puszczewicz
Liczba stron: 144
Format: 155×225 mm
Oprawa: twarda
Druk: kolor
ISBN-13: 9788323747123
Cena: 49,90 zł