THORGAL – LOUVE #1: RAISSA


222x300

Szczerze mówiąc, nie oczekiwałem po tym albumie niczego dobrego. Winę za to ponosi głównie opublikowana rok temu pierwsza część innego thorgalowego spin-offu, mianowicie „Kriss de Valnor – Nie zapominam o niczym!”. Choć Kriss to jeden z najbardziej ekscytujących czarnych charakterów w dziejach europejskiego komiksu, niestety, jeszcze raz okazało się, że pewne tajemnice lepiej pozostawić niewyjaśnione, bo nie tracą wtedy swojego uroku. Co gorsza, scenarzysta tego komiksu – Yves Sente – poszedł po najmniejszej linii oporu, wykorzystując najbardziej wyświechtany origin, jaki można sobie wyobrazić we współczesnej kulturze masowej („Jestem zła, bo w dzieciństwie mnie molestowali” – nawet nie będę przepraszał za spoiler, można się tego domyślić już po okładce), psując tak naprawdę tę postać.

W przypadku nowej serii pobocznej twórcy byli w o tyle lepszej sytuacji, że popsuć tutaj specjalnie nie ma czego. Tak się jakoś złożyło, że Louve to najmniej eksponowany członek thorgalowej familii, poza nielicznymi pojedynczymi scenami właściwie stanowi tylko tło wydarzeń. Trudno powiedzieć, czy był to celowy zabieg Van Hamme’a, czy też problem tkwił w braku pomysłu na tę postać, choć raczej stawiałbym na to pierwsze, wszak Belg to jeden z najwybitniejszych scenarzystów komiksowych i raczej nie wprowadzałby do serii nowej postaci, nie mając jakieś wizji, co z nią będzie dalej.

W każdym razie Louve, którą poznamy na kartach tej serii, mocno się różni od zahukanej, kryjącej się w fałdach maminej sukni dziewczynki. W „Raissie” to już dziesięcioletnia, samodzielna i rezolutna dziewczyna, która odważnie eksploruje świat, a jak trzeba, to i z chłopakami się pobije. W ogóle konflikty z rówieśnikami to punkt wyjścia całej historii i długoletnim fanom Thorgala od razu nasunie się skojarzenie z jego kłopotami z dzieciństwa. W istocie Louve wyraźnie przechodzi dokładnie przez to samo, co kilkadziesiąt lat wcześniej przeżył jej ojciec. Niektórzy stwierdzą, że w ten sposób scenarzysta poszedł na łatwiznę, ale… mnie to nie przeszkadza. Nawet przeciwnie, uwiarygadnia całą historię, wszak doświadczenie życiowe pokazuje, że dzieci często przejmują zachowania swoich rodziców i powtarzają ich życiową ścieżkę.

Właśnie jedno ze spięć z miejscowymi chłopakami sprawia, że Louve krzyżuje swoje drogi z wilczycą Griz, byłą przywódczynią swego stada, która została pokonana i wygnana przez uzurpatorkę, tytułową wilczycę Raissę. Ponieważ Louve potrafi rozmawiać ze zwierzętami, szybko nawiązuje z Griz nić porozumienia, w konsekwencji czego wspólnymi siłami podejmują próbę obalenia Raissy.

Jak słusznie wyłapał Jakub Syty, pierwotnie pierwsza część przygód córki Thorgala miała nosić tytuł „Odcięta dłoń boga Tyra”, a ostatecznie tak zatytułowany będzie drugi tom serii. Oznacza to, iż „Raissa” została dodana do wcześniej zaplanowanej historii (do której wstęp, zdaje się, możemy przeczytać w finale pierwszego tomu), aby czytelnik lepiej poznał postać i zdążył ją polubić. Jeśli tak jest, to zabieg ten wydaje się słuszny; te kilkadziesiąt stron rzeczywiście pozwala na nowo odkryć Louve, wczuć się w jej motywacje i poznać cechy charakteru.

Warto również zaznaczyć, że komiks ukazuje się w tym samym momencie, co najnowsze przygody Thorgala i nie ma w tym żadnego przypadku. Fabuła obu komiksów biegnie bowiem równolegle; można nawet stwierdzić że dzieje rodziny zostały rozszczepione na część męską, czyli przygody Thorgala i Jolana w zasadniczej serii, oraz część żeńską, czyli perypetie Louve i Aricii w spin-offie. Zabieg ciekawy, pozwalający pełniej odbierać całą sagę, ale czy ostatecznie udany – okaże się w najbliższych latach.

„Raissa” to debiut scenarzysty Yanna le Pennetiera w uniwersum „Thorgala”, choć jako twórca debiutantem oczywiście nie jest, znamy go nawet w Polsce z serii „Sambre”, gdzie pod pseudonimem Balac wspierał Bernarda Yslaire’a. Na razie ciężko jednoznacznie ocenić jego pracę, gdyż, jak wspomniałem wcześniej, zasadnicza fabuła serii dopiero się zaczyna. Na pewno komiks czyta się dobrze, udało się zachować klimat pierwowzoru, a wykreowana w zasadzie od nowa główna bohaterka jest postacią z krwi i kości.

Natomiast zupełnym debiutantem na rynku frankofońskim jest rosyjski rysownik Roman Surżenko. Warstwa graficzna w jego wykonaniu bardzo wiernie naśladuje styl Grzegorza Rosińskiego i sam nie mogę się zdecydować, czy to zaleta czy wada. Bo z jednej strony widać, że Rosiński jest dla Surżenki prawdziwym mistrzem (o czym zresztą sam mówi w wywiadzie z Jakubem Sytym ), zaś podobieństwo kreski pozwala błyskawicznie wniknąć w stary, dobrze znany nam świat „Thorgala”. Z drugiej jednak strony naśladownictwo momentami zmienia się w kopiowanie – przynajmniej w przypadku kilku kadrów miałem wrażanie, że gdzieś już to widziałem. Nie chce mi się wertować starych „Thorgali”, ale mam podejrzenie graniczące z pewnością, że gdybym to zrobił, odnalazłbym dokładnie identyczne kadry narysowanie dwadzieścia lat wcześniej przez Rosińskiego. Nie tędy chyba droga, zwłaszcza iż Surżenko naprawdę ma talent, o czym zapewne niedługo przekonamy się, czytając nowego „Krakersa” (gdzie ukaże się sztandarowe do tej pory dzieło artysty pt. „Wielesław”).

Po lekturze „Raissy” doszedłem do wniosku, że realizacja tej serii pobocznej ma sens. Nie tylko dlatego, że Louve do tej pory była traktowana w „Thorgalu” po macoszemu. Przede wszystkim okazało się, że odziedziczyła po swoim ojcu nie tylko gwiezdne pochodzenie, ale także niezły charakterek i wyjątkowy talent do pakowania się w kłopoty. Jednym słowem, trudno nie polubić tej dziewczyny, a to już solidna podstawa, na której można się oprzeć, tworząc kolejne tomy.

Michał Siromski

„Thorgal – Louve #1: Raissa”
Scenariusz: Yann le Pennetier
Rysunki: Roman Surżenko
Okładka: Grzegorz Rosiński
Data wydania: Listopad 2011
Seria: Thorgal – Louve
Druk: kolor
Oprawa: miękka
Stron: 48
Cena: 22,99 zł
Wydawnictwo: Egmont