ASTERIKS #26 – ODYSEJA ASTERIKSA


Kajus Upartus, głowa tajnej policji Cezara, ma (jak liczy) niezawodny sposób na podbicie osady nieugiętych Galów – podesłanie im innego druida, który bratając się z Panoramiksem, wykradłby od niego sekret przepisu na magiczny wywar. Do zadania zostaje wyznaczony Zerozerosiódmiks – druid-szpieg, obdarzony komunikatorem w postaci muchy roznoszącej wiadomości i rydwanem wyposażonym we wszystkie najnowsze gadżety. Jak się okazuje, tajny agent nie mógł wybrać lepszego momentu! Kupiec fenicki Epidemais (z albumu „Asteriks gladiator”) odwiedzając osadę, zapomniał zabrać ze sobą oleju skalnego (ropy naftowej), który zamówił Panoramiks. Na nieszczęście jest to jeden z najważniejszych składników magicznego wywaru. Asteriks i Obeliks niezwłocznie ruszają do Mezopotamii, by jak najprędzej zdobyć solidny zapas oleju dla druida, zaś Zerozerosiódmiks, zdobywszy jako-tako zaufanie Galów, dołącza się do wyprawy, chcąc naturalnie pokrzyżować naszym bohaterom szyki…

Zacznę od pewnej sprawy, która jest być może błaha, ale jestem nieco zaskoczony, że nikt z polskich fanów nie poruszył tego nigdy wcześniej. Być może wyjdę na kompletnego ignoranta bądź maniaka czepiania się detali, ale… czemu, do licha, ten album nazywa się „Odyseja”? Ma się to nijak do fabuły, a już na pewno nie nawiązuje żadnym elementem do greckiego eposu. Z tego co zrozumiałem, we Francji określenie „Odyseja” jest powszechnie używane w mowie potocznej jako słowo na „wyprawę”, „tułaczkę” czy po prostu „wielką przygodę”, jednak nie zmienia to faktu, że jedyny powód, dla którego ten tom nazywa się tak, a nie inaczej, jest taki, że „Odyseja”… brzmi po prostu „fajnie” („Tułaczka Asteriksa”, choć ma więcej sensu, nie posiada tego wydźwięku). Niestety, biorąc pod uwagę, że komiks dzieje się w starożytności, tytuł jest wyjątkowo dezorientujący, a już na pewno nieczytelny dla polskiego odbiorcy. O niebo celniejszy wydaje mi się przekład angielski, gdzie opowieść nazwano „Asterix and the Black Gold” („Asteriks i czarne złoto”), choć nasuwają się także „Asteriks w Judei/Izraelu/Mezopotamii”, „Asteriks w Ziemi Obiecanej” czy – podciągając pod przewijający się przez komiks motyw bondowski – „Asteriks: Pozdrowienia z Jerozolimy”.

Ale dosyć tego czepiania się, bo to naprawdę jedyna rzecz, z jaką mam tu problem… Album jest zwyczajnie bardzo, bardzo dobry! Najwyraźniej pan Uderzo wziął sobie do serca wszelaką krytykę związaną z „Wielkim rowem”, gdyż rażące problemy, jakie miała tamta historia, są tu kompletnie nieobecne. Przeciwnie – wszystko jest utrzymane w duchu serii, bohaterowie wykorzystani jak należy, fabuła dobrze urozmaicona i przede wszystkim przesycona znakomitymi gagami. Zerozerosiódmiks i jego relacja z muchą (w osobliwy sposób parodiującą „dziewczyny Bonda”) jest definitywnie jedną z największych perełek solowych komiksów Uderzo.

To zresztą fabuła, którą tylko On mógł wcielić w życie. Jak głosi wieść, Goscinny zawsze chciał przedstawić historię, w której Asteriks z Obeliksem odwiedzają Izrael, jednak ze względu na swój żydowski rodowód bał się, że zostanie posądzony o prosemicką propagandę. Uderzo, jako goj, nie miał z kolei z tym żadnych oporów, cudnie ubarwiając eskapadę Galów nie tylko znakomitymi ilustracjami, ale także całą masą subtelnych żarcików. Biblijne klimaty pozwalają na całą masę ironicznych aluzji do Starego i Nowego Testamentu (nie zgadniecie, gdzie bohaterowie spędzają jeden nocleg!). Będąc na pustyni, Galowie co rusz wpadają na wojujące ze sobą ludy, a Obeliks nie jest w stanie przetrawić „rasizmu”, z jakim Żydzi odnoszą się do dzików. Swoją drogą, o ile w polskim tłumaczeniu myli „koszerne” z „obszerne”, tak w pierwowzorze myli to słowo z podobnym, oznaczającym „tanie”, co prowadzi do dosyć dwuznacznej uwagi na temat popularnego stereotypu żydowskich tubylców…

Album zawiera dedykację dla Goscinny’ego (coś, czego poskąpiono w pierwszym wydaniu), który zostaje również skarykaturowany w komiksie jako jeden z beduinów. Natomiast na nowo pokolorowane ilustracje początkowo wydały mi się zbędnym zabiegiem. Przez większość czasu nie widać różnicy – kolory są po prostu nieco jaskrawsze, zaś linie mocniejsze – z drugiej strony jednak – bardziej wyraziste ilustracje pomagają nam w spostrzeganiu rozmaitych detali na obrazkach.

Tłumaczenie to ciągle to samo stare, dobre tłumaczenie Jolanty Sztuczyńskiej, z kilkoma tycimi różnicami. „Napój magiczny” zastąpiono „magicznym wywarem” (doprawdy zbędny ceregiel, moim skromnym zdaniem) i – o dziwo – zmieniono jedną z piosenek, którą śpiewa upity Panoramiks („wypić jednego jest słodko” stało się „pije bard do druida”).

„Odyseja Asteriksa” być może nie ma syren, cyklopów i wróżek zamieniających ludzi w wieprze, ale jest nie mniej epicka i wciągająca. Historia ta dowodzi, że Uderzo jest nie tylko znakomitym rysownikiem, ale też (gdy trzeba) całkiem dobrym i pomysłowym scenarzystą. Zakończenie jest nie tyle zaskakujące, co niezwykle ironicznie, stąd nie radzę kartkować sobie komiksu, jeśli to wasza pierwsza lektura, by nie zepsuć sobie naprawdę „dobijającej” niespodzianki.

Maciej Kur

„Asteriks #26 – Odyseja Asteriksa”
Tytuł oryginału: „L’Odyssée d’Astérix”
Scenariusz: Albert Uderzo
Rysunki: Albert Uderzo
Wydawca: Egmont
Data wydania: marzec 2012 r.
Wydawca oryginału: Les Editions Albert René
Data wydania oryginału: 1981 r.
Liczba stron: 48
Format: 215 x 290 mm
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Wydanie: III
Cena: 19,99 zł