BIAŁY ORZEŁ #1


Kiedy zapoznawałem się z pierwszym odcinkiem przygód „polskiego superbohatera”, poczułem się, jakbym nagle znalazł się znowu w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy młodziutkie wtedy wydawnictwo Image atakowało rynek i czytelników kolejnymi, bliźniaczo do siebie podobnymi przygodami kolorowych mięśniaków. Niestety, nawet na tym tle „Biały Orzeł” nie jest sentymentalną zabawą historią gatunku. Bardziej przywodzi na myśl nieodpowiedzialne eksperymenty doktora Frankensteina.

Ale zacznijmy od początku. Główny bohater, Aleks Poniatowski (sic!), miał pecha osobiście przekonać się o prawie powszechnego ciążenia. Upadek z najwyższego piętra wieżowca nie jest jednak końcem przygód Białego Orła. Po kilkuletniej śpiączce bohater wstaje ze szpitalnego łóżka, gotów stawić czoła podłej korporacji Tech Corp (sic!), której włodarze są tak źli i posępni, że nie tylko każdą chwilę spędzają w pozbawionych światła pomieszczeniach, ale jeszcze do tego noszą w tym mroku ciemne okulary!

Fascynacja autorów amerykańskimi superbohaterami jest oczywista i równie oczywiste są ich dobre chęci. Problem w tym, że dość nieudolnie zaadaptowano ją do polskich warunków. Bardzo ciężko odnaleźć na kadrach „Białego Orła” rodzime elementy. Po prostu wszystko jest niezwykle amerykańskie i zachodnie. Korporacje, nazwy… Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to alternatywna, superbohaterska rzeczywistość, ale autorzy mogli pomyśleć o czymś bardziej charakterystycznym dla Polski niż złowrogie superfirmy, a niezbyt dokładnie narysowana stacja metra to troszeczkę za mało, żeby stworzyć wiarygodną Warszawę. Wygląda na to, że czerpanie z amerykańskich wzorców było silniejsze niż chęć pokazania superbohaterów na słowiańskim gruncie.

Staromodną, superbohaterską konwencję autorzy realizują nie tylko w treści, ale także w formie. Formie wydania. „Biały Orzeł” przyleciał do nas jako niespełna trzydziestostronicowa zeszytówka. Sam unikam takich komiksów i w swojej kolekcji stawiam raczej na wydania albumowe. Po prostu wolę od razu przeczytać całą historię, zamiast co kilka tygodni sięgać po jej fragmenty. Mimo to zeszyty w oczywisty sposób wiążą się z historią superbohaterów, ciężko więc krytykować decyzję autorów. Od czasów nieodżałowanego TM-Semic już kilka wydawnictw zdobywało się na odwagę i próbowało na nowo przekonać Polaków do takiej formy wydawania komiksów – tylko po to, by ponieść sromotną porażkę. Wizuali to nie przestraszyło. Zresztą w tym przypadku komiks braci Kmiołków prezentuje się całkiem nieźle. Mało tego, nawet dla Amerykanów może stanowić wzór solidnego wydania. Okładka jest sztywna, papier gruby, do tego lektury nie przerywa nam żadna reklama. Jedyne, czego mi zabrakło, to jakiegoś wstępu od autorów. Kilka słów przywitania śmiało można było zmieścić na jednej ze stron okładki. Z drugiej strony – cena, którą przyjdzie wam zapłacić za poznanie dzieła Polaków, nie jest mała. Pierwszy numer wyceniono na prawie jedenaście złotych, czyli mniej więcej tyle, ile wydać trzeba na nowe zeszyty DC Comics.

Komiks przegląda się bardzo przyjemnie dzięki profesjonalnym, chociaż standardowym kolorom. Niestety, rysunki nie zasługują już na takie uznanie. Przez pierwszą połowę zeszytu, kiedy większość bohaterów skrywa twarze pod różnego rodzaju maskami czy hełmami, można skupić się na scenach akcji, które wyszły bardzo przyzwoicie (chociaż do poziomu Jima Lee, którym inspiracje zdradza już druga strona, autora czeka daleka droga). Niestety, w drugiej połowie historii, kiedy maski zostają zdjęte, okazuje się, że kryją się pod nimi kompletnie pozbawione wyrazu i emocji twarze manekinów.

Od dawna Marvel, a nawet konserwatywne DC starają się przedstawiać historie z perspektywy możliwie jak najbardziej ludzkich bohaterów. Skąpany w tandecie i umowności „Biały Orzeł” wygląda na tym tle pokracznie. Chociaż historia wydaje się być spójna i przemyślana, to jednak postacie zostały przedstawione tak płasko, że ich losy absolutnie mnie nie obchodzą.

Myślę jednak, że pomimo rozczarowującego debiutu warto dać „polskiemu superbohaterowi” szansę i zobaczyć, jak rozwijana będzie ta historia i uniwersum. W końcu Orzeł dopiero podnosi się do lotu i w końcu można zobaczyć, jak Polska w superbohaterskim uniwersum wyglądałaby w innym kontekście niż II wojna światowa.

Ocena w wersji łopatologicznej: 3+/6

Mateusz Albin

„Biały Orzeł #1: Pierwszy lot #1”
Scenariusz: Maciej Kmiołek
Rysunki: Adam Kmiołek
Kolor: Daria Widermańska-Spala
Wydawca: Wizuale
Data wydania: styczeń 2012
Liczba stron: 32
Format: 170 x 260 mm
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Wydanie: I
Cena: 10,99 zł