DAREDEVIL WEDŁUG D.G. CHICHESTERA
„Daredevil” miał okresy niezwykłego szczęścia do dobrych scenarzystów. Wielu godnych uwagi twórców tworzyło historię Śmiałka, z których najlepsze dzieło wykonał Frank Miller. Nie można jednak zapomnieć o pozostałych. Nocenti, Bendis, Brubaker i wielu innych miało swoje pomysły na Daredevila, i realizując je, zawsze wzbogacali o coś postać. Często wprowadzali oni elementy sprzeczne, jak kicz Brubakera i realizm Bendisa, lecz Matt Murdock jest na tyle obszerną postacią, by możliwe było połączenie wszystkich tych elementów. W efekcie fani niewidomego wojownika otrzymali postać wielopoziomową i bogatą, fascynującą, która wiele przeszła, ale zarazem dostali w swoje ręce również świetnego wojownika z dużą galerią oryginalnych superłotrów. Jednak te dobre okresy niosą ze sobą pewne niebezpieczeństwo. Każdy nowy scenarzysta obejmujący serię musiał mieć się na baczności, by nie odejść zbytnio od poziomu wielkich poprzedników. Właśnie przed takim wyzwaniem stanął D.G. Chichester, przejmując w 1991 roku serię. Poprzedzająca go Nocenti dodała swój unikatowy rys na postaci Śmiałka, a jej poprzednik – Frank Miller – stworzył najlepszą opowieść o Człowieku bez strachu do dnia dzisiejszego. Chichesterowi udało się tylko częściowo podołać zadaniu.
Run Chichestera ma jedną, podstawową zaletę: po upolitycznionych zeszytach Ann Nocenti, gdzie sam Daredevil schodził w pewnym stopniu na drugi plan w stosunku do historii, Chichester wrócił do formy skoncentrowanej wokół bohatera. Spowodował on, że znów historia jest o bohaterze, a nie opowiedziana przy pomocy herosa. Protagonista stał się z powrotem centralnym elementem historii, a nie narzędziem do jej opowiedzenia. Był to celowy (i udany) zabieg. W zeszytach przewija się wielu innych znanych i lubianych bohaterów, jak Ghost Rider, Punisher czy Gambit. Nie przyćmiewają oni jednak samego Śmiałka, lecz tylko go wzbogacają. Chichester umie również zbalansować równowagę między walką a rozwojem postaci. Dzięki temu opowieść nie nudzi, mimo licznych poważnych momentów i filozoficznych monologów. Ostatnią godną uwagi zaletą jest niezwykle plastycznie oddany sposób widzenia świata przez Matta.
Tematem, który przewija się przez wszystkie zeszyty jest relacja: miasto – jego obrońca. Koncepcja jest ostro zarysowana i nie sposób jej nie zauważyć. Niewidomy adwokat kocha Nowy Jork pomimo wszystkich jego wad. Matt stoi na straży NY, ale jednocześnie cały czas walczy z jego mroczną stroną; jest częścią swojego miasta, a ono stanowi jeden ze składników go budujących. Dynamika między tymi dwoma elementami przywodzi trochę na myśl podobny duet: Batmana i Gotham, jednak zamiast antagonistyczną jest symbiotyczna.
Wśród historii opowiedzianych przez Chichestera dwie są szczególnie ważne: „The Fall of the Kingpin” oraz „Fall from Grace”. I o ile pierwsza stanowi dzieło co najmniej bardzo dobre i godne uwagi, to druga jest zestawieniem dziwnych pomysłów i idei. „The Fall of the Kingpin” zaczyna się walką z Taskmasterem i Tombstonem, a potem z The Hand. Po takiej miłej dla oka rozwałce Matt bierze się na poważnie za upadek Kingpina. Ostateczne pokonanie Wilsona Fiska jest rzeczą niejednokrotnie próbowaną w historii „Daredevila”, wystarczy wspomnieć Bendisa. Tutaj ten motyw jest wykorzystany w sposób idealny. Postać Fiska w rękach Chichestera wiele zyskuje, nie wzbudzając w czytelniku współczucia czy empatii, lecz mroczną fascynację.
Daredevil również podlega rozwojowi wewnętrznemu. Postawione zostaje pytanie (które będzie często powracać w przyszłości): „Czy złe działania mogą być usprawiedliwione dobrym celem?”. Najlepiej widać to w zeszycie dwieście dziewięćdziesiątym siódmym, gdzie Matt pokonuje Typhoid Mary (dziewczynę z rozdwojeniem jaźni, mogącą być spokojną Mary lub agresywną i posiadającą nadludzkie moce Typhoid) przez uwiedzenie jej. Zdominowana Typhoid poddaje się potężniejszemu Śmiałkowi i przechodzi w delikatniejszą osobowość Mary. Wtedy też, gdy nie jest groźna, bohater doprowadza do jej uwięzienia. Choć odnosi sukces, Daredevil jest męczony przez wyrzuty sumienia. Dynamiczny rozwój protagonisty i antagonisty, a także ich starcie, tworzą świetną historię. Jak daleko Matt zdecyduje się upaść, by wreszcie dostać Wilsona?
Jednak już w „Upadku Kingpina” widzimy zapowiedź przyszłych problemów z autorem. Niektóre postacie zachowują się niezgodnie z charakterem. Stworzona przez Chichestera organizacja Snakeroot dostaje za dużo „czasu antenowego”, a niektóre pomysły są odrobinę zbyt ekstrawaganckie. Wszystkie te problemy pojawią się ze zwielokrotnieniem w „Fall from Grace”. Tutaj już to, co wcześniej jedynie lekko drażniło, psuje wszystko. Zalew postaci z innych komiksów wciąż nie spycha głównego bohatera na drugi plan, ale zachowują się one zupełnie inaczej niż powinny. Niektóre na tym zyskują, inne tracą, ale i tak ta niewierność strasznie razi. Snakeroot mógłby być zastąpiony choćby i The Hand, a komiks tylko by na tym zyskał. Co do dziwnych pomysłów… samo zastąpienie kostiumu zbroją jest chyba wystarczającym przykładem. Ta historia rozpoczęła długi okres, w czasie którego Śmiałek zachowywał się dość irracjonalnie, coraz mniej przypominając znanego i lubianego Matta Murdocka. Na szczęście, w końcu zostaje to naprawione przez DeMatteisa.
Choć dobrze rozpoczęty, run Chichestera pogarsza się wraz z czasem trwania. Otrzymanie przez autora mniej więcej wolnej ręki spowodowało dużo więcej złego niż dobrego. Na szczęście swoją lekturę można ograniczyć jedynie do świetnego początku, nie męcząc się bez potrzeby dalszą częścią. Czy należy się zapoznać z całością „Daredevila” Chichestera, czy tylko z najlepszym fragmentem? To już decyzja czytelnika. Jednym z argumentów „za całością” jest na pewno strona wizualna komiksu, która, choć tworzona przez różnych autorów, zawsze utrzymuje wysoki poziom.
Bartosz Spytkowski
„Daredevil” Vol. 1: #292–309, #312–332, #338–342, #380
Scenariusz: D. G. Chichester
Rysunki: Lee Weeks, Scott McDaniel i inni
Wydawca: Marvel
Lata wydawania: 1991–1995, 1998