HELLBOY: DZIKI GON
HELLBOY: NASIENIE ZNISZCZENIA
Ksenia Chamerska, przesympatyczna egmontowa redaktorka, opowiadała dwanaście lat temu o tym, że Tomka Kołodziejczaka trudno przekonać do wydania Hellboya po polsku. Na szczęście przekonano. I okazało się, że Piekielny Chłopiec spodobał się polskim czytelnikom na tyle, że zagościł u nas na stałe. W maju 2012 r. wraz z nowymi przygodami rozpoczęto reedycję serii – na półkach księgarskich możemy znaleźć „Dziki Gon” i „Nasienie zniszczenia”, których wydanie patronatem objął KZ.
W „Nasieniu zniszczenia” poznajemy Hellboya – agenta Biura Badań Paranormalnych i Obrony, który – aby rozwikłać tajemnicę śmierci swojego przybranego ojca – trafia na ślad apokaliptycznego planu sięgającego korzeniami okresu II wojny światowej. Planu, z istnieniem i realizacją którego jest połączony mrocznymi więzami. Nawiązania do twórczości Lovecrafta, naziści, Rasputin, akcja w konwencji superhero, a wszystko to wymieszane w komiksowym tyglu przez wizjonera, jakim jest Mike Mignola, robiło i robi nadal piorunująco dobre wrażenie.
„Nasienie…” było rozpoczęciem opowieści bez wyraźnie jeszcze wytyczonego kierunku. Podobnie zresztą wyglądała sytuacja serialu „X-Files” – w obu przypadkach twórcy zaczęli konstruować konkretną intrygę w późniejszych etapach snucia opowieści. Chris Carter i jego koledzy ponieśli jednak klęskę, gubiąc się w tym, co wymyślili, i tworząc wzajemnie wykluczające się wątki. Mignola natomiast odniósł sukces. Od początku wiedział, w jakim klimacie historie chciałby opowiadać i dbając o szczegóły, konsekwentnie tworzył spójną wizję. W przypadku pierwszej odsłony przygód Hellboy’a, Mignola nie był jeszcze pewien swoich zdolności scenopisarskich. Stąd też współpraca z kochanym i znienawidzonym jednocześnie Johnem Byrne’em (w Polsce znanym przede wszystkim z klasycznej już wersji Supermana). Byrne zastosował klasyczne podejście do tematu, upychając w każdym zeszycie możliwie dużo dialogów oraz narracyjnych opisów, i jest to jedna z różnic pomiędzy odsłoną pierwszą opowieści o Hellboy’u a następnymi. Pomimo lekkiego „przegadania” „Nasienie zniszczenia” to komiks, który wytrzymał próbę czasu, przede wszystkim dzięki klimatycznej wizji Mignoli i mieszance jego szalonych pomysłów. Mogą co prawda nieco drażnić niektóre rozwiązania fabularne, kiedy Czerwony tłucze pięściami paranormalne istoty, ale trzeba po prostu przyzwyczaić się do konwencji.
Przykładowa strona z albumu
„Hellboy”: „Dziki Gon”
Z kolei „Dziki Gon” to już popis wyrobionego w literackim kunszcie Mignoli. Jako rysownik opowiada przede wszystkim obrazem, nawet jeśli jedynie pisze scenariusz i sam nie rysuje. Filmowy sznyt sprawia, że dosłownie połyka się kolejne zeszyty składające się na trade paperback. I to pomimo faktu, że druga część trylogii (po „Zew ciemności”) rysowanej przez Duncana Fegredo jest najbardziej kameralną i delikatnie przygotowuje do szybkich, epickich wręcz wydarzeń z niewydanych jeszcze u nas historii „The Storm / The Fury”.
„Dziki Gon” to opowieść stworzona czternaście lat po „Nasieniu…” i zupełnie nowy rozdział w życiu bohatera. To już inny, poważniejszy, bardziej zgorzkniały Hellboy; przygnieciony ciążącym nad nim piętnem, wyalienowany pomimo otaczających go przyjaciół. Po porzuceniu służby w B.B.P.O. (i kolejnych niesamowitych perypetiach) nasz demoniczny ulubieniec trafia do Anglii, gdzie styka się z kolejnym paranormalnym fenomenem w swojej karierze – polowaniem na potwory i tytułowym Dzikim Gonem. Wszystko to jednak stanowi zaledwie mało delikatną grę wstępną do nadchodzącej wojny pomiędzy światami ludzi i magii oraz nowej roli, jaką Czerwony odegra w historii ludzkości. Kierunek, w którym Mignola poprowadził opowieść, jest zaskakujący. Szacunek budzi fakt, że wykorzystanie różnych mitologii, w tym legend arturiańskich, jest piekielnie zręczne – w żaden sposób nie zakłóca kompozycji, jaką jest historia Hellboya i wzbogaca ją w zupełnie nowy sposób.
Przykładowa strona z albumu
„Hellboy”: „Nasienie zniszczenia”
Wydanie pierwszej i dziewiątej zbiorówki z Piekielnym Chłopcem to fajne zestawienie dwóch stylów rysowania. W „Nasieniu…” możemy obserwować zmieniającą się kreskę Mignoli, która znajduje się gdzieś pomiędzy klasycznym amerykańskim podejściem a stylem, który rysownik wyrobił sobie ostatecznie w późniejszych publikacjach. „Dziki Gon” to z kolei klasyczny już Duncan Fegredo (fantastyczny rysownik, znany choćby „New Year Evil: Scarecrow”, „Flowers for Rhino” czy „Girl” napisanych przez Petera Milligana), korzystający z chwytów wymyślonych przez Mignolę. Efekt wytrzymuje zestawienie z pracami „ojca” Hellboya, ponieważ Fegredo, nawet kiedy imituje, robi to z wyczuciem, tworząc nową jakość.
Oba trade paperbacki zostały wydane w nowej szacie graficznej ze znakomitym logo Hellboya na grzbiecie i amerykańską numeracją oraz w nowych – bardzo dobrych zresztą – tłumaczeniach przygotowanych przez Tomka Sidorkiewicza.
Tak więc „Dziki Gon” to lektura obowiązkowa dla tych, którzy śledzą losy Czerwonego od początku. A „Nasienie…” kupcie w prezencie tym swoim bliskim, którzy jeszcze komiksowego Hellboya nie znają. Guillermo del Toro i Ron Perlman zrobili Wam dobry grunt pod taką piekielną krucjatę.
Łukasz Chmielewski
„Hellboy”: „Dziki Gon” tom 11
Scenariusz: Mike Mignola
Rysunki: Duncan Fegredo
Kolor: Dave Stewart
Okładka: Mike Mignola
Data wydania polskiego: 14 Maj 2012
Tytuł oryginału: The Wild Hunt
Rok wydania oryginału: 2010
Wydawca oryginału: Dark Horse
Wydawca polski: Egmont
Druk: kolor, offset
Oprawa: miękka
Format: 17×26 cm
Stron: 192
Cena: 59,99 zł
„Hellboy”: „Nasienie zniszczenia” tom 1 (wydanie II)
Scenariusz: John Byrne
Rysunki: Mike Mignola
Data wydania polskiego: 14 Maj 2012
Tytuł oryginału: Seed of Destruction
Rok wydania oryginału: 1994
Wydawca oryginału: Dark Horse
Wydawca polski: Egmont
Druk: kolor, offset
Oprawa: miękka
Format: 17×26 cm
Stron: 128
Cena: 45 zł