FISTASZKI ZEBRANE 1955-1956

ZA PIĘĆSET LAT TO BĘDZIE MIAŁO ZNACZENIE

222x300

Pomysł na projekt znany dzisiaj jako „Fistaszki” wykiełkował w głowie Charlesa M. Schultza pod koniec lat 40. ubiegłego wieku, przyjmując formę komiksu „Li’l Folks”. W znanej i kochanej przez cały świat, dosyć zmienionej formie, zadebiutował 2 października 1950 roku w kilku amerykańskich dziennikach. Nikt się jeszcze wtedy nie spodziewał, że niepozorne, składające się z kilku kadrów historyjki staną się legendą[1] .

O czym opowiadają „Fistaszki”? Ciężko tak naprawdę powiedzieć, ponieważ każdy odnajdzie w tych paskach coś innego. Pozornie to proste opowiastki o grupce dzieciaków z jakiegoś małego amerykańskiego miasteczka, które poznają świat i reguły nim rządzące przez pryzmat otwartego na nowe doznania i niezepsutego „dorosłością” umysłu. Jednak pod tym kocykiem ukrywa się dużo, dużo więcej. Głęboka filozofia, przezabawna komedia, celna ironia, głęboka depresja, niezachwiana wiara, wielka ambicja. Naprawdę, ciężko opisać fenomen „Fistaszków”, ponieważ nie potrafię wyobrazić sobie osoby, która nie zakocha się w nich od pierwszego wejrzenia. To tragedie i komedie podane w prześlicznie narysowany sposób. Wieloletnia epopeja, kreślona przez autora dzień po dniu, która między żartami o zrzędliwych dziewczynkach, wyrastającym z ziemi śniegu i psie udającym aligatora, obnaża dosadnie ludzka naturę.

Schultz w przeciwieństwie do lwiej części brukowych pasków nie był komentatorem bieżących wydarzeń, którymi żyło społeczeństwo amerykańskie. Reżyser Hal Hartley we wprowadzeniu do jednego z roczników wspomina, że jeżeli Schultz nawiązywał do historycznych sytuacji, to jedynie w niezwykle subtelny sposób. Czas w świecie przedstawionym „Fistaszków” płynie, ale gdzieś poza granicą kadru. I to właśnie czyni opowieści o Charliem Brownie i jego przyjaciołach, tak uniwersalnymi. Bo te opowiastki o małych-dużych ludziach w żaden sposób się nie przedawniły. Autor wykreował swoje uniwersum i zamknął je w czasowej bańce, która dzielnie stawia czoła upływającym dekadom i przestrzeni.

Mikrokosmos Fistaszków najeżony jest bohaterami, z których każdy reprezentuje uniwersalne postawy, przez co niezwykle łatwo czytelnik może się z nimi identyfikować. Tak pozytywne jak i negatywne, bo przecież człowiek jest istotą rozszarpywaną przez przeciwności. Charlie Brown to mały filozof, prześladowany przez swoją niską samoocenę i ciągłą niepewność względem przyszłości – sam autor potwierdził, że protagonista jest w jakiś sposób rysunkową wersją jego samego. Duża część epizodów z jego udziałem jest przesiąknięta nihilizmem, co udowadnia, że Schultz nie był tylko błyskotliwym kawalarzem, ale swoją percepcją obejmował całe spektrum uczuć ludzkich. Lucy to frywolna, bezkompromisowa i ciekawa świata dziewczynka, ale również samozwańcza zrzęda, która zawsze znajdzie powód, żeby uprzykrzyć w jakiś sposób życie Charliego. Choćby zabierając mu przez kopnięciem tę legendarną już i nieszczęsną piłkę. Spotkamy również jej brata Linusa – genialne dziecko, które nie rozstaje się ze swoim kocykiem, Schroedera – chorobliwie ambitnego fana Beethovena, który najwięcej czasu spędza przed fortepianem; Pig-Pena, który brudzenie się wywyższył do rangi nowej dyscypliny filozoficznej, czy wreszcie najbardziej chyba znanego bohatera „Fistaszków”, pieska Snoopy’ego, swoistego surogaty osoby dorosłej w obsadzie komiksu, który w omawianym przez mnie tomie stara się udawać cały czas kogoś innego.

W bohaterach fistaszków dostrzegamy siebie. Mimo, że są mali wzrostem, za pomocą filozoficzno-dziecięcych dialogów przedstawiają czytelnikowi swoje kompleksy i traumy związane tak z dorastaniem, jak i z dorosłym życiem. Schultz przedstawia te tematy z dużą dawką ironii, ale zawsze jest szczery. To kronikarz dziejów natury ludzkiej, który z celnych dowcipów uczynił coś w rodzaju popkulturowej sztuki.

Schultz stworzył porażająco inteligentną, trwającą nieprzerwanie przez 50 lat opowieść. Mimo iż historia „Fistaszków” powstawała przez tyle dekad na potrzeby pożółkłych stron w gazetach codziennych, to dopiero w tak potężnej dawce ujawnia w całości swoją niezwykłą strukturę narracyjną. To – jak mówił profesor Robert Thompson – „prawdopodobnie najdłuższa historia, jaką kiedykolwiek opowiedziała jednostka ludzka”. Czytając kolejne kilkukadrowe historie, czytelnik zostaje całkowicie wciągnięty w świat niewielkich mędrców. I nieważne, na który rocznik komiksowy trafi. „Fistaszki” na zawsze pozostaną uniwersalne, pouczające oraz szalenie zabawne, ponieważ, mimo iż świat się zmienia i pędzi na złamanie karku to ludzkie problemy i rozterki nadal pozostają takie same. Sprawdźcie więc wysłużone, ale nadal tryskające energią paski Schultza, gdzie zyskacie szansę poznania bratnich dusz, które w swój niezwykły sposób pomogą wam może odpowiedzieć na parę pytań i przez to na pewno poczujecie się lepiej. Przecież mimo tego, że Charlie Brown często wpadał w depresję i nieustannie tracił latawce, to z powodzeniem przetrwał 50 lat swojego narysowanego życia, czyż nie?

Oddzielnie chciałbym również wspomnieć o samym wydaniu fistaszkowej kolekcji. Wątpię czy kiedykolwiek Schultz marzył o tym, że dzieło jego życia zostanie wydane w tak niesamowity sposób. „Fistaszki zebrane” to nie jest zwykła komiksowa publikacja. To potężny projekt, który oprócz samej legendarnej warstwy merytorycznej jest technicznym majstersztykiem. Twarde oprawy, matowe strony, które nie utrudniają czytania przy świetle czy ogromna ilość stron sprawiają, że już pojedyncze wydanie robi wrażenie na półce. Nie wyobrażam sobie jak monumentalnie będzie wyglądać ten 25-tomowy kolos w swojej finalnej wersji.

Dodatkowo każde wydanie opatrzone jest wstępem osoby związanej z kulturą popularną (w polskim wydaniu są to m.in. Kamil Śmiałkowski, Tomasz Minkiewicz czy Wojciech Orliński, a w zagranicznych udzielali się już Matt Groening, Whoopi Goldberg, Alec Baldwin, Russell T Davies lub wspomniany Hal Hartley), krótką biografią autora oraz indeksem, który szybko pomoże nam znaleźć pasek, w którym np. mówiono o latawcu czy Walentynkach.

Tłumaczem polskiego wydania jest Michał Rusinek, literaturoznawca i sekretarz Wisławy Szymborskiej, który z racji swojego uwielbienia dla twórczości Schultza, przełożył całość w tak solidny sposób, że paski w żaden sposób nie straciły nic ze swojej magii i głębi. Dodatkowo zamienił kilka typowych przejawów amerykańskiej popkultury na polskie odpowiedniki – napotkamy w dialogach m.in. odniesienie do „Misia z okienka” –, co jedynie pozwala w większym stopniu zżyć się z bohaterami i zrozumieć pewne żarty.

Taka publikacja to niesamowita dbałość o czytelnika i szacunek dla twórcy. Każdy tom jest małym arcydziełem i cena w tym wypadku to praktycznie wyprzedaż. Jeśli szukacie uniwersalnego prezentu, który spodoba się każdemu, nawet, jeśli nie interesują go komiksy, to polecam „Fistaszki” całym sobą.

Dla Charlesa M. Schultza. Dziękuje za to, że rozumiałeś ludzi.

[1] Co ciekawe, nazwa „Fistaszki” została Schultzowi narzucona odgórnie. Sam autor jej nienawidził i tłumaczył, że: „Jest totalnie niedorzeczna, nie ma żadnego znaczenia, jest dezorientująca i nie posiada żadnej godności – a myślę, że mój humor ma godność”.

Radosław Pisula

„Fistaszki zebrane 1955-1956”
Tytuł oryginału: „The Complete Peanuts: 1955 to 1956”
Scenariusz: Charles M. Schulz
Rysunki: Charles M. Schulz
Tłumaczenie: Michał Rusinek
Wydawca oryginału: Fantagraphics Books
Data wydania oryginału: Maj 2005
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2010
Druk: czarno-biały
Stron: 344
Format: 210×165
Oprawa: twarda
Cena: 59,90 zł