GOLIAT

Kolos na glinianych nogach


222x300

Czasem ocena przeczytanego przez nas komiksu i w ogóle wszystkiego, co możemy nazwać sztuką, zależy od naszego aktualnego samopoczucia. Przy niektórych albumach jest ono szczególnie ważne. To te oszczędne w kresce, ale bogate w treści dzieła, jak „Goliat” Toma Gaulda. Kiedy sięgamy po taką powieść graficzną bez specjalnego przygotowania i łasi na zwykłą rozrywkę, cały sens opowieści może nam przepaść między kartkami. Na szczęście ja sięgnąłem po “Goliata” w idealnym momencie.

W „Grze o tron” Martina jeden z więźniów Robba Starka pyta jego żonę, czy prawdą jest, że Król Północy zmienia się z nastaniem nocy w wilka i pożera swoich wrogów. To bardzo dobrze oddaje sytuację w obozie podczas wojny, pokazuje, jakie myśli rodzą się w głowach żołnierzy, kiedy za przeciwnika mają legendarnego wojownika. Tytułowy bohater „Goliata” bez wątpienia jest legendą. To wysoki, (mało powiedziane – ogromny!), silnie zbudowany mężczyzna, prawdziwy trzymetrowy – a dokładniej ponad sześciołokciowy, bo takiej w owych czasach używano jednostki długości – kafar, który jednym ruchem ręki mógłby wbić pal (albo człowieka) w ziemię. Zapewne w obozie żydowskich przeciwników krążą plotki, że potrafi zjeść konia z kopytami, przepłynąć spore jezioro tam i z powrotem bez większego wysiłku, czy rzucić beczką wina na odległość dziesięciu metrów. Nic więc dziwnego, że kiedy ów zbrojny wzywa do walki jednego z wojaków z przeciwnej ekipy, podczas gdy stawką jest los ich wszystkich, sytuacja robi się bardzo nieciekawa. Tak to wygląda z perspektywy Żydów. Przenieśmy się jednak na drugą stronę doliny…

Kiriłł Jeśkow przedstawił w swojej powieści „Ostatni władca Pierścienia” znaną wszystkim historię wojny o pierścień, lecz ukazał ją od drugiej strony, z perspektywy Saurona. Pokazał problemy państwa, które było zmuszone napaść na inne, aby nie głodować. Rzuciło to zupełnie inne światło na całą sprawę. Już nie było takie jasne, gdzie jest dobro, a gdzie zło. Gauld zastosował w „Goliacie” podobny zabieg.

Wreszcie przeszliśmy przez dolinę i wspięliśmy się na górę. Za biurkiem siedzi olbrzym. Wcześniej uważaliśmy, że nie chcielibyśmy go spotkać po ciemku w wąskiej uliczce Jerozolimy. Utrata mieszka srebrników to zapewne najlepsze, co mogłoby nas wtedy spotkać. Pierwsze spotkanie z Gauldowym Goliatem rozwiewa jednak te strachliwe wyobrażenia, a także wszystkie wątpliwości. Kogo naprawdę widzimy w obozie Filistynów? Krwawego wojownika? Nie. To poczciwy olbrzym, biurokrata i marzyciel. A to znajdzie kamień w rzece i przyjrzy się mu dłuższą chwilę, a to kawałek odpadającej zbroi zainteresuje go bardziej niż to co do powiedzenia ma dowódca. Chwała, wojenne łupy i walka są mu obce. To mięczak. Gdyby żył w naszych czasach, każdy wieczór spędzałby w łóżku i, popijając gorące kakao, czytałby komiksowe nowości, przywiezione przed godziną przez kuriera z komiksowego sklepu. Na wieść o tym, że ma wyzwać na pojedynek jakiegoś Żyda, mdleje, a owe wyzwanie rzuca, recytując je z kartki. To typowy kolos na glinianych nogach. Zbroja, zapewne zrobiona tylko na pokaz, kruszy się, a w sercu odwagi tyle, co kot napłakał. Nawet jego giermek jest odważniejszy od samego „wielkiego” wojownika. Można spaść z krzesła, widząc zmartwionego olbrzyma i 9-letniego chłopca, który pociesza go słowami: „Mam sztylet. Pomogę ci”.

Goliat jest aż nazbyt poczciwy. Wszyscy chcą go wykorzystać, nawet inni żołnierze z obozu. Proponują mu walkę z niedźwiedziem („Podzielimy kasę na pół. Olbrzym kontra niedźwiedź brzmi nieziemsko”), lecz wielkolud z Gat odmawia. Giermek chce go wżenić we własną rodzinę, kilka razy przypomina, że jego ciotka ma sześć córek. Za pomocą tych wszystkich wydarzeń autor komiksu pokazuje, że do incydentu z Dawidem dojść wręcz musiało, ponieważ nie ulegało wątpliwości, że „władza”, tak jak wszyscy wkoło, też w końcu wykorzysta naiwnego olbrzyma.

Historia jest pokazana w taki sposób, że inaczej niż podczas lektury Biblii, tutaj kibicujemy Goliatowi. Od początku wiemy, jaki będzie koniec tej historii, ale całym sercem jesteśmy za łagodnym siłaczem.

Gauld zresztą bardzo to ułatwił, pokazując przeciwnika kolosa, Dawida, jako ni mniej, ni więcej, tylko zarozumiałego kurdupla. W tej komiksowej wersji przypowieści mistrz procy nie ma w sobie ani krzty dobroci, jest próżny i zarozumiały (o czym dobitnie świadczą jego wypowiedzi w rodzaju „A ja wyszedłem do ciebie w imieniu Pana”). Jest małym cwaniakiem. Dlatego żałujemy, że autor komiksu nie zmienił także zakończenia tej historii.

Gauld nieustannie nam przypomina o wzroście Goliata za pomocą zabawnych kadrów, w których sympatyczny Filistyn najzwyczajniej w świecie się nie mieści. Kiedy wraz z giermkiem idą w jakieś miejsce, głowa Goliata nierzadko wychodzi poza obrazek. Ogromny gość, szkoda, że taka ciamajda.

Na końcu albumu można wyczytać, że autor „Goliata” jest Szkotem. Myśląc stereotypowo, możemy się domyślać, skąd u niego tak oszczędna kreska. Gauld operuje skrótem. Jest autorem komiksów prasowych, zatem potrafi w zaledwie paru kadrach zawrzeć znakomity żart. Co najmniej kilka z rozmów Goliata z giermkiem można by śmiało wydrukować w formie paska komiksowego. Minimum bizantyjskiego rozbuchania, maksimum treści. Trzeba jednak czytać uważnie i najlepiej kilka razy – ten komiks jest lepszy z każdą kolejną lekturą. Łatwo jest przejść obok „Goliata” i stwierdzić, że nic się w nim nie dzieje. Jednak umykają nam wtedy prawdziwe perełki.

Dziękujemy wydawnictwu Centrala za egzemplarz recenzencki.

Krzysztof Cuber

Goliat
Scenariusz: Tom Gauld
Rysunki: Tom Gauld
Wydawca: Centrala
Data wydania: wrzesień 2012
Wydawca oryginału: Drawn and Quarterly
Liczba stron: 98
Format: 170×240 mm
Oprawa: twarda
Druk: kolor
Cena: 44,90 zł