KOMIKSOWA ANATOMIA WIELKIEGO JABŁKA

czyli o Nowym Jorku w obrazkach słów kilka

222x300

Most Brooklyński, żółte taksówki, Empire State Building, ponoć najlepsza na świecie pizza, Statua Wolności, Manhattan, Central Park – to symbole pewnego miasta. Chyba nie ma osoby, która nie wiedziałaby, jakiego. Wielkie Jabłko. NYC. New York.

Zjednoczonych. Liczy sobie ponad osiem milionów mieszkańców, co czyni je najbardziej zaludnionym miastem w USA. W tak wielkiej aglomeracji mówi się ponad 800 językami. To ogromny tygiel kulturowy, kocioł, w którym miesza się wszystko. Nowy Jork to mekka dla każdego: marzyciela, poszukiwacza przygód, włóczęgi, wykolejeńca, freaka. Co ich tam ciągnie? Czym tak naprawdę jest to miasto? Inspiracją. Natchnieniem dla artystów, malarzy, pisarzy, muzyków, filmowców, fotografów i twórców komiksów. Próbując zgłębić ten temat, sięgnę najpierw do historii Wielkiego Jabłka.

Korzenie miasta sięgają roku 1524, kiedy do wybrzeża współczesnego NYC przybił statek pod dowództwem Giovanniego da Verrazzano. Włoski żeglarz na usługach francuskiego króla Franciszka I nadał nowym ziemiom nazwę Nowe Angoulême. Ziemie owe były zamieszkane przez indiańskie plemię Delawarów. Kilkadziesiąt lat później, na początku XVII w. zaczęli osiedlać się tam Europejczycy. Na południowym krańcu dzisiejszego Manhattanu założono holenderską osadę, która handlowała futrami. Miejscowości nadano nazwę Nowy Amsterdam. Manhattan wykupiono od Indian. Nazwa Nowy Jork pojawiła się w roku 1664, kiedy kontrolę nad osadą przejęli Anglicy. Miasto zaczęło się rozrastać i było już ważnym portem handlowym. W 1754 r. powstała jedna z najbardziej prestiżowych uczelni na świecie – King’s College, która pod koniec XIX w. zmieniła nazwę na Columbia University. Lata 1775-1783 to czasy wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Największa bitwa tego konfliktu rozegrała się na Long Island w 1776 r. Wygrali ją Anglicy, toteż oni zajęli Nowy Jork. Ostatecznie wojnę jednak przegrali i wynieśli się z miasta. Wtedy zaczął się okres intensywnego rozwoju. Wielkie Jabłko zostało największym amerykańskim miastem (wcześniej była nim Filadelfia) i zarazem pierwszą stolicą niepodległego państwa. W Federal Hall na Wall Street zaprzysiężono pierwszego prezydenta USA – George’a Washingtona, powołano Kongres, Sąd Najwyższy oraz zaprezentowano Kartę Praw. Wiek XIX wiązał się z wielkim napływem ludności (przede wszystkim Irlandczyków wygnanych z kraju przez wielki głód). Miasto zajmowało już powierzchnię całego Manhattanu. Mieszkali w nim znani pisarze: William Cullen Bryant, Edgar Allan Poe, Washington Irving czy Nathaniel Parker Willis. W 1857 r. powstał Central Park. Na przełomie XIX i XX w. Nowy Jork zaczął osiągać swe obecne kształty. Do miasta wcielone zostały, dotychczas niezależne: Brooklyn oraz hrabstwa: Nowy Jork, Richmond i Queens. W 1904 r. powstała pierwsza linia metra, która dodatkowo skonsolidowała miasto. Siedem lat później doszło do wielkiego pożaru w fabryce odzieży, w wyniku którego życie straciło 146 osób. Miasto ciągle się rozrastało, napływali imigranci z Europy, ale również czarnoskórzy obywatele z południowych obszarów USA. Pod koniec lat 20. XX w. liczba mieszkańców obszaru metropolitarnego Nowego Jorku przekroczyła 10 milionów. Lata 1929-1933 to czas wielkiego kryzysu, który rozpoczął się od „czarnego czwartku” (24 października 1929 r.), kiedy doszło do paniki na Wall Street. Tego dnia gwałtownie spadły ceny wszystkich akcji. To oznaczało ogromne długi dla firm – większość z nich zbankrutowała, co doprowadziło do masowego bezrobocia. Kryzys rozprzestrzenił się na cały świat, z wyjątkiem terenu ZSRR. Potem nadeszła II wojna światowa. Wojenna zawierucha oszczędziła jednak miasto, które wyszło z niej bez żadnego uszczerbku. Powojenna historia to dalszy rozwój i problemy typowe dla tak wielkiej aglomeracji. Przestępczość, różnice społeczne, rasowe, religijne. Na historii Nowego Jorku jeszcze jedna data odcisnęła swe piętno. Chodzi oczywiście o 11 września 2001 r. i ataki terrorystyczne na World Trade Center, kiedy życie straciło ponad 3 tysiące osób.

To właśnie w historii miasta doszukiwałbym się początków tygla kulturalnego, który sprawił, że Nowy Jork sam w sobie stał się inspiracją dla różnej maści artystów. Kolejne migracje ludzi różnych narodowości i skomasowanie ich na relatywnie małym terenie musiało doprowadzić do przenikania się kultur we wszelkich jej odmianach. W mieście byli Brytyjczycy, byli Włosi i ich kuchnia, była afroamerykańska muzyka. Byli też Azjaci i ich zupełnie odmienna kultura. Taki kocioł musiał wrzeć. Poszczególne mniejszości się organizowały, by razem działać i dzielić się swymi pomysłami i doświadczeniami. Doskonale opisuje to zjawisko zwane renesansem Harlemu. W latach 20. XX w. Harlem był dzielnicą zamieszkaną głównie przez czarnoskórą ludność przybyłą z południa USA. Oczywiście ludzie ci byli traktowani jako obywatele drugiej kategorii. Czarni pisarze praktycznie nie mieli szans na normalne wydawanie książek. To doprowadziło do zjednoczenia się środowiska, nie tylko pisarskiego, ale także poetyckiego i muzycznego. Powstał ruch zwany właśnie renesansem Harlemu. Jego główni przedstawiciele to: pisarze W.E.B. Du Bois, Langston Hughes albo muzycy pokroju Louisa Armstronga czy Duke’a Ellingtona. Rozkwit muzyki jazzowej doprowadził do tego, że w latach 40. Nowy Jork stał się niekwestionowaną światową stolicą jazzu. Na kanwie tej muzyki powstawały potem nowe gatunki, jak choćby hip-hop w latach 70. Warto dodać, że ważną muzyczną inspiracją było samo miasto i życie w nim. Lista zespołów i artystów, którzy tworzyli piosenki dedykowane NYC jest ogromna. Są na niej m.in. Alicia Keys, Grace Jones, Frank Sinatra, U2, Modern Talking, Iggy Pop, Genesis, Lady Gaga, The Clash, Bob Dylan, Bruce Springsteen, James Brown, Duke Ellington, Rod Stewart, Sting, Roy Eldridge i setki, tysiące innych. Klasycy i muzycy współcześni. Jazzmani, rockmani, raperzy, śpiewacy soulowi, metalowcy. Idę o zakład, że nawet w disco polo ktoś wykonywał lub wykonuje piosenkę o Nowym Jorku. Znana grupa Beastie Boys zadedykowała miastu całą płytę – wydaną w 2004 r. „To the 5 Boroughs”. Poza tym, kto nie pamięta motywu przewodniego musicalu Martina Scorsese „New York, New York” z Lizą Minnelli i Robertem De Niro z 1977 r.? Film ten był prawdziwym hołdem, jaki reżyser złożył miastu, w którym przyszedł na świat i się wychował.

Historia filmu również pełna jest obrazów, które Nowy Jork pokazują w sposób szczególny. Wielkie Jabłko było wielką inspiracją zwłaszcza dla Martina Scorsese, Woody’ego Allena i Spike’a Lee. Sam Allen zwykł mawiać, że „Nowy Jork to nie miejsce. Nowy Jork to stan umysłu”. Miasto w jego filmografii zajmuje eksponowane miejsce – wystarczy przypomnieć sobie takie filmy jak „Manhattan” (1979), „Annie Hall” (1977) czy „Hannah i jej siostry” (1986). Podobnie jest ze Scorsese. Oprócz „New York, New York” (1977) mamy też „Po godzinach” (1985), „Ulice nędzy” (1973), „Chłopaków z ferajny” (1990) i „Taksówkarza” (1976). Spike Lee to przede wszystkim twórca doskonałego „Rób, co należy” (1989), „Gry o honor” (1998), „25. godziny” (2002). Oczywiście Nowy Jork to temat poruszany w filmie nie tylko przez tych trzech panów. Wymienię tylko kilka najważniejszych tytułów. To „Ojciec chrzestny” (1972) Francisa Forda Coppoli, „Słodki zapach sukcesu” (1957) Alexandra McKendricka, „Pieskie popołudnie” (1975) Sidneya Lumeta, „Dawno temu w Ameryce” (1984) Sergio Leone czy „Dziecko Rosemary” (1968) Romana Polańskiego. Moda na NYC nie ominęła także seriali telewizyjnych. Mocno osadzone w nowojorskich realiach są takie hitowe produkcje jak „Seks w wielkim mieście”, „Rodzina Soprano” i „Przyjaciele”, których akcja toczy się głównie w Nowym Jorku. Miasto to jest bowiem fotogeniczne. Przekonują o tym plakaty i reprodukcje fotografii, które można nabyć w niemal wszędzie. W końcu Big Apple to najczęściej fotografowane miasto na świecie, w zasadzie od początków jego istnienia. A niektóre zdjęcia, jak „Flatiron Building” Edwarda Steichena przeszły do kanonu fotografii. Warto wspomnieć o innych fotografach, których zdjęcia bez końca można oglądać na plakatach, pocztówkach, płytach czy w albumach. To Henri Silberman, Christopher Bliss czy William van Allen. Co ciekawe, autorzy dwóch bodaj najsłynniejszych nowojorskich zdjęć pozostają nieznani. Chodzi tu o zdjęcia, które zna niemal każdy: fotografia przedstawiająca jedzących lunch mężczyzn, siedzących na belce zawieszonej wysoko nad ziemią. Mężczyźni nie byli wyposażeni w żadne środki bezpieczeństwa. Fotografię wykonano na początku lat 30., w czasach wielkiego kryzysu, kiedy ludzie podejmowali się jakiejkolwiek pracy, bez względu na możliwe zagrożenia. Obecnie trwa spór o to, czy zdjęcie to wykonał Charles C. Ebbets czy Lewis Hine. Drugie zdjęcie przestawia zaciemnioną halę dworcową Grand Central. U sklepienia hali znajdują się łukowate okna, przez które do wnętrza budynku wlewa się słoneczne światło. Jest tak jasne, że niemal namacalne. Zdjęcie wykonano w okolicach roku 1920. Niestety nie wiadomo, kto jest jego autorem. Potomkowie fotografa z pewnością byliby dziś bardzo bogaci.

Skoro jesteśmy już przy kulturze obrazkowej, przejdźmy wreszcie do sedna. Komiksy. One też uległy modzie na NYC. Ich twórcy niczym nie różnią się od pisarzy, muzyków, filmowców czy fotografów. Tak samo odbierają bodźce i sygnały, które wysyła im miasto. Inspirują się i tworzą. Zacznijmy więc od najważniejszych wydawców. Na początek: Marvel Comics.

Marvelowskie uniwersum praktycznie kręci się wokół Nowego Jorku. To tutaj swe bazy wypadowe mają najwięksi superherosi. Weźmy takiego Spider-Mana. W zasadzie jego całe życie kręciło się wokół Big Apple. Peter Parker wychowywał się w Forest Hillls, w dzielnicy Queens, gdzie mieszkali wujek Ben i ciotka May. Uczył się w szkole Midtown High School, potem studiował na Empire State University. Obie te placówki są fikcyjne. Uniwersytet stworzony został na wzór prawdziwych New York University i Columbia University. Kolejnym fikcyjnym miejscem na mapie Pajęczaka jest jego miejsce pracy jako fotoreportera, czyli redakcja „Daily Bugle”, nowojorskiego dziennika, który jest pastiszem ukazujących się w realnym świecie „Daily Post” i „New Yorkera”. Budynek, w którym się znajduje, został umiejscowiony na Manhattanie, gdzieś pomiędzy 42nd a 34th Street. Prawdziwe natomiast jest miejsce, w którym zginęła pierwsza wielka miłość Parkera, Gwen Stacy. Dziewczyna została zrzucona z mostu George Washington Bridge, co sugeruje scenariusz. Co ciekawe, rysunki w komiksie wskazują, iż był to jednak most Brooklyński. W późniejszych przedrukach pada także nazwa Brooklyn Bridge. Sprawę wyjaśnił w 2004 r. sam Stan Lee, który podczas redakcji tekstu zwyczajnie się pomylił i wziął most Brooklyński za most George’a Washingtona. Potem Peter poznał Mary Jane – mieszkali w kilku miejscach, ale zawsze w obrębie miasta. Również jako Spider-Man rzadko przebywał poza Manhattanem. Pamiętny jest numer, który ukazał się w Polsce w 1990 r., gdzie Spider, w pogoni za Vulture’em wylądował na przedmieściach. Brak drapaczy chmur sprawił, że nie miał gdzie rozbujać się na swej pajęczynie, toteż poszukiwania musiał prowadzić na piechotę tudzież przy pomocy… taksówki. Tak – Człowiek-Pająk ewidentnie należy do krajobrazu Manhattanu, gdzie może bez problemu huśtać się na swej sieci i tłuc z Venomami, Doktorami Octopusami, Vulture’ami, Goblinami i tym podobnymi. Spośród wszystkich marvelowskich tytułów to właśnie opowieści o Spider-Manie najmocniej manifestowały swą „nowojorskość”, mimo że w mieście aż roiło się od innych superbohaterów. Kolejnym – mocno związanym z miastem – jest Daredevil, obrońca Hell’s Kitchen. Młody chłopak – Matt Murdock, syn lokalnej gwiazdy boksu, Jacka Murdocka – został oślepiony substancjami radioaktywnymi w wyniku wypadku, w którym ocalił życie człowiekowi. Skutkiem tego jest ślepota chłopca. Jednak wszystkie inne zmysły zostały wyostrzone ponad miarę. Tak oto Matt Murdock został Daredevilem, broniącym mieszkańców swojego sąsiedztwa, Hell’s Kitchen. Miejsce to jest pokazane w komiksie jako mroczne i nieprzystępne, dzielnica, w której mało kto chciałby zamieszkać. Przestępcy są na każdym rogu. Narkotyki, morderstwa, napady. To oczywiste, że ktoś musi bronić porządnego obywatela. Tym kimś jest właśnie Daredevil. Jego głównym wrogiem został król nowojorskich przestępców – Wilson Fisk, znany także jako Kingpin. Murdock swojej pomocy nie oferuje tylko przebrany w kostium swojego alter ego. Jest też wziętym adwokatem, współwłaścicielem kancelarii „Murdock & Nelson”, którą prowadzi z najlepszym przyjacielem Foggym Nelsonem. Matt i Foggy poznali się na studiach. Co ciekawe – nie studiowali na fikcyjnym Empire State University, ale na jak najbardziej prawdziwym Columbia University. Jako Daredevil rzadko opuszczał swój teren. Doszło nawet do tego, że w pewnej chwili całkowicie odciął Hell’s Kitchen od reszty miasta i obwieścił się władcą dzielnicy, będąc jednocześnie liderem organizacji ninja znanej jako Hand. Wydarzenia te prezentowane są w historii „Shadowland”. Ale Hell’s Kitchen ma jeszcze jednego bohatera. To Clint Barton. Hawkeye. W najnowszej serii jego przygód, pisanej przez Matta Fractiona, to właśnie ta dzielnica jest obszarem działania bohatera.

Spider-Man, Daredevil i Hawkeye należą do grupy herosów opisywanych jako street-level. To ci bohaterowie są bliżej ludzi, a co za tym idzie, bliżej miasta. Oni bronią nowojorczyków przed zwykłymi przestępcami i przed tymi, którzy dorównują im mocą. Większość z nich ukrywa się za maską, ma podwójną tożsamość. Często bywa tak, że ich „prywatne” alter ego boryka się z problemami, które mają normalni ludzie. Dlatego właśnie łatwiej się identyfikować ze street-level heroes. Do tej grupy zalicza się jeszcze kilku innych bohaterów. Na przykład Punisher. Jego teren działania nie jest w żaden sposób ograniczony, ale to właśnie w Nowym Jorku rozgrywa się większość jego przygód. Tutaj w końcu się narodził, kiedy weteran wojenny Frank Castle (urodzony w Hell’s Kitchen) zabrał żonę i dwójkę dzieci na piknik do nowojorskiego Central Parku. Cała rodzina została zamordowana przez gangsterów wyrównujących porachunki. Masakrę przeżył tylko Frank, który od tamtej chwili postanowił ścigać przestępców i wymierzać im karę ostateczną – śmierć. Jak wspomniałem wcześniej, Castle nie ściga przestępców tyko w Nowym Jorku. Zawsze jednak do niego wraca. Miasto go potrzebuje. W finałowym 37. numerze czwartego runu serii „The Punisher” miasto przemówiło do bohatera: Frank, it says: Don’t ever go away again. (…) I need you, Frank. Says New York City. Ten cytat wyraźnie pokazuje stosunek Castle’a do miasta, co zresztą kwituje w ostatnim dymku komiksu: Always did like this town. Kolejnymi herosami „ulicznego poziomu” Nowego Jorku są Moon Knight, Iron Fist, Shang-Chi i Luke Cage. Ten ostatni to mieszkaniec Harlemu z kryminalną przeszłością. W komiksach z jego udziałem dzielnica ta ukazana jest zgodnie z krzywdzącymi ją stereotypami – jako miejsce pełne czarnoskórych przestępców. Watażków, handlarzy narkotykami i gangsterów-amatorów.

W konwencji street-level dominują prawdziwe lokacje. Owszem, pojawiają się miejsca wymyślane na potrzeby serii, ale generalnie większość przygód rozgrywana jest w mieście, które w dużym stopniu przypomina to prawdziwe. Inna sprawa ma się z herosami „pierwszoligowymi”, których trzon stanowią supergrupy. Najstarszą taką w uniwersum Marvela jest Fantastyczna Czwórka. Reed Richards, Sue Storm, Johnny Storm i Ben Grimm – czwórka śmiałków, która wyruszyła na kosmiczną misję i została w jej trakcie napromieniowana, zyskując tym samym nadzwyczajne moce. Siedzibą tej supergrupy jest fikcyjny budynek – Baxter Building. Na marvelowskiej mapie Nowego Jorku mieści się on przy 42nd Street i Madison Avenue na Manhattanie. To potężny drapacz chmur, którego ostatnie piętra zajmowane są przez Fantastyczną Czwórkę. Kolejną wymyśloną lokacją jest Avengers Mansion, czyli siedziba Avengersów. To grupa herosów, której skład ulegał ciągłym zmianom. Najwytrwalsi w szeregach Mścicieli to Iron Man, Kapitan Ameryka i Thor. Siedziba tej supergrupy też znajduje się na Manhattanie, przy 890th Fifth Avenue. To trzykondygnacyjny budynek, wzniesiony w latach 30. Trzykrotnie został doszczętnie zniszczony. Potem Avengersi przenieśli się do Stark Tower, czyli bazy wypadowej Tony’ego Starka – Iron Mana. To dziewięćdziesięciotrzypiętrowy drapacz chmur wykonany z najnowocześniejszych materiałów. Wieżowiec umiejscowiony jest w okolicach Union Square. Trzecią najważniejszą supergrupą w Marvelu są X-Men. Ich siedziba to Szkoła dla Młodych Talentów, znajdująca się w rezydencji profesora Charlesa Xaviera w nowojorskim Salem Center. Obszarem działania tych grup nie jest tylko miasto. FF, Avengersi i X-Men zostali stworzeni do radzenia sobie z wrogami, którzy zagrażają bezpieczeństwu całego kraju czy świata. Często stają do walki z istotami pochodzącymi z innych planet. Oczywiście nie oznacza to, że nie działają w mieście. Niektórzy przeciwnicy, chcąc uderzyć w daną grupę, często uderzali w Nowy Jork, niszcząc kilka budynków czy kawałek dzielnicy. W uniwersum Marvel Ultimate miasto zostało zalane gigantycznymi falami powodziowymi.

Dlaczego akurat Nowy Jork jest główną bazą herosów ze stajni Stana Lee i jego następców? Odpowiedź jest prosta. Miasto jest na tyle wielkie, że może ich wszystkich pomieścić. Herosi są pogrupowani na tych, którzy walczą na jego ulicach (tutaj autorzy starają się epatować „nowojorskością”) i na tych, którzy działają globalnie, a Nowy Jork stanowi tylko ich bazę wypadową. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że siedziba Marvela znajduje się w NYC.

Zupełnie inną taktykę umiejscawiania swych herosów przyjęło wydawnictwo DC. Ci najwięksi dostali „swoje” miasta. Miasta, które nie istnieją. I tak, Batman operuje w Gotham City, Superman w Metropolis, a Flash w Central City. Te miasta zostały stworzone z myślą o bohaterach, którzy ich bronią. Ale to właśnie Nowy Jork posłużył za wzór do ich kreacji. Frank Miller powiedział kiedyś, że Metropolis to Nowy Jork za dnia, a Gotham to Nowy Jork nocą. Coś w tym musi być. Zresztą – w latach 40. XX w. przygody Batmana rozgrywały się właśnie w Nowym Jorku. Superman przez pierwszych kilka zeszytów był obrońcą Cleveland. Fakt tworzenia fikcyjnych miast na potrzeby superherosów z DC nie oznaczał jednak, że nikt z tego uniwersum w Nowym Jorku nie działał. W Wielkim Jabłku swą siedzibę miały Justice League International oraz Justice Society of America. Działali też tam tacy herosi jak Wonder Woman, Nightwing, Spectre, Power Girl czy Catwoman. W Nowym Joku umiejscowiona została sześcioczęściowa miniseria Rush City, opowiadająca o przygodach byłego strażaka, posiadacza mocno podrasowanego auta, który pomaga odnaleźć osoby zaginione. W świecie DC miasto, o którym dziś rozprawiamy, było jednak wykorzystywane dość rzadko. Bierze się to stąd, że to właśnie Metropolis było jego wersją. Budynki w mieście Supermana wzorowane są na nowojorskich budynkach. Pewne charakterystyczne budowle w Nowym Jorku również mają swoje odpowiedniki w Metropolis. Fikcyjne miasto często też było nazywane „Miastem Jutra” albo „Wielką Brzoskwinią”. Stąd właśnie część twórców, myśląc „Metropolis”, oczami wyobraźni widziała Nowy Jork.

Komiksy amerykańskie to nie tylko Marvel i DC. Również mniejsze wydawnictwa i pracujący dla nich twórcy inspirowali się miastem, które nigdy nie zasypia. Najznamienitszym z nich był z pewnością Will Eisner. Nowojorczyk, syn żydowskich emigrantów. Urodził się i wychował na Brooklynie. Eisner przedefiniował gatunek komiksu, wprowadził na rynek powieści graficzne, wyprowadzając tym samym medium ze stereotypu naiwnej historyjki. Najważniejsze z jego graphic novels to „Umowa z Bogiem” oraz „Nowy Jork: życie w wielkim mieście”. Oba komiksy ukazują życie normalnych ludzi, mieszkańców Dropsie Avenue i okolic. Nowy Jork Eisnera nie jest dobrym miastem. To metropolia czasów kryzysu, gdzie biedni żyją na krawędzi, a bogaci boją się o swoje fortuny. Oszustwa, wyzysk, frustracje. Eisner widział to na własne oczy. Komiksy przeplatane są wątkami autobiograficznymi. „Nowy Jork” i „Umowa z Bogiem” to hołd złożony przez autora miastu. Rozwarstwienie społeczne, ciągle zmieniające się twarze, kolejne migracje. Tylko Big Apple pozostaje takie samo. Budynki się nie zmieniają. One trwają. Ukazuje to opowieść „Dropsie Avenue” z tomu „Umowa z Bogiem”. Opowiada ona o historii tytułowej ulicy. O mieszkających na niej Holendrach, Anglikach, Irlandczykach, Żydach, Afroamerykanach i Portorykańczykach. Tyle różnych narodowości, a życie w tym miejscu było zawsze takie samo.

Kolejnym autorem komiksów, dla którego Nowy Jork to miejsce szczególne, jest Brian Wood. Pan ten również jest nowojorczykiem (choć urodził się w innym miejscu) i mieszkańcem Brooklynu. Jego fascynacje Wielkim Jabłkiem można dostrzec w serii „Channel Zero”, wydawanej przez Image Comics, a następnie przez wydawnictwo AiT/Planet Lar pod koniec lat 90. W roku 2012 całość została wydana przez Dark Horse. W „Channel Zero” przedstawiony mamy Nowy Jork niedalekiej przyszłości. Miasto, podobnie jak cały kraj, ogarnięte jest polityką dezinformacji. NYC to dystopia w czystej postaci. Wszystko kontrolowane jest przez prawicowo-chrześcijańskie media. Telewizja jest bogiem. Kraj izoluje się od reszty świata i wydaje świętą wojnę przeciwko swym obywatelom. Wood pisał historię, kiedy burmistrzem miasta był Rudy Giuliani. To swoista krytyka jego rządów. Bohaterką serii jest artystka Jennie 2.5. To infoterrorystka, która walczy z ustrojem o wolność słowa i swobodę ekspresji. Prowadzi pirackie audycje telewizyjne, ukazujące prawdę. Komiks jest swoistą biblią dla wszelkiej maści aktywistów. To nie tylko świetny scenariusz, ale również podręcznik rewolucyjnego designu. W każdym numerze Wood publikował obrazki z hasłami nawołującymi do samodzielnego myślenia i przeciwstawiania się wszechogłupiającemu dyktatowi mediów i polityki: The truth is a wall (Prawda to ściana). Freedom is a virus (Wolność to wirus). Your mind is a weapon, use it (Twój umysł to broń – użyj go). To niektóre z nich. Kadry te nie były objęte prawami autorskimi. Wood nakłaniał w ten sposób do ich reprodukcji na plakatach, naklejkach czy koszulkach.

Wizją niedalekiej przyszłości podzielił się też Amerykanin w serii „DMZ”. Tym razem mamy do czynienia z drugą wojną domową w USA. Przeciwko rządowi powstała zbrojna frakcja Wolnych Stanów. Wojna podzieliła kraj na pół. Jedynym miejscem niczyim jest Manhattan – strefa zdemilitaryzowana, czyli właśnie DMZ. To właśnie tu rozgrywa się praktycznie cała akcja serii, która liczy sobie 72 numery. Poznajemy też Matta Rotha – głównego jej bohatera, który miał pomagać ekipie dziennikarskiej kręcić materiał o DMZ. Dziennikarze jednak giną w katastrofie lotniczej. Zostaje sam Roth, jego aparat i przepustka dziennikarska, która niejednokrotnie ratuje mu życie. Nowy Jork w „DMZ” to miasto zniszczone. Poszczególne części Manhattanu są kontrolowane przez różne frakcje. Wszędzie czyhają snajperzy. Śmierć może spotkać cię na każdym rogu. Gdzieś pośród tego wszystkiego – wojny, przemocy, polityki, mediów – są zwykli ludzie, którzy starają odnaleźć się w tej rzeczywistości i prowadzić jak najbardziej normalne życie. Organizują szpitale, niosą pomoc, starają się okazywać sobie szacunek. Jednak brutalna rzeczywistość często ich dopada – niekończące się walki, bombardowania, polityczne przepychanki, korporacyjna chciwość i wszechobecna dezinformacja. Sam Roth pada tego ofiarą, będąc jedynie pionkiem na usługach stacji telewizyjnej, dla której pracuje, a potem pewnej frakcji politycznej i jej lidera, który dla wygranej w wyborach nie cofnie się przed niczym. Pierwszy tom „DMZ” – „W strefie” – ukazał się w Polsce nakładem wydawnictwa Manzoku. Zebrano w nim pięć pierwszych numerów serii.

Zupełnie inny obraz Nowego Jorku przedstawia Briann Wood w powieści graficznej „New York Four” i następującej po niej czteroczęściowej serii „New York Five”. To opowieść o grupie dziewczyn, które przyjechały do Wielkiego Jabłka studiować. Opowieść o ich dorastaniu, o zetknięciu się z miastem, które nigdy nie zasypia. O tym, jak metropolia może zmieniać. Fabuła fabułą, ale komiksy te prezentują jeszcze coś innego. To swoisty przewodnik po Nowym Jorku. Przewodnik, który nie skupia się jednak na miejscach, które każdy turysta zobaczyć powinien. Wood proponuje tu odwiedzenie miejsc, z którymi sam, jako nowojorczyk, się identyfikuje. Miejsc, w których można poznać duszę miasta – jego kształty, jego dźwięki, jego smak i zapach. Ludzi chcących poznać klimat NYC śmiało można zachęcić do lektury tych komiksów.

Chciałbym przedstawić jeszcze jednego autora i jeszcze jedną serię, która opowiada o Nowym Jorku. Autor ten nowojorczykiem nie jest, choć studiował na New York University. Mowa o Brianie K. Vaughanie i jego „Ex Machinie”. Głównym bohaterem serii jest Michell Hundred. Kiedyś był inżynierem – mawiano, że nie ma człowieka, który wiedziałby więcej o moście Brooklyńskim. To właśnie pod tym mostem doszło do wydarzenia, które zmieniło jego życie. W wyniku eksplozji Mitchell został oszpecony i obdarowany mocą, która umożliwiła mu komunikowanie się się z każdym urządzeniem. Tak zaczęła się historia nowojorskiego superherosa znanego jako Great Machine. Kulminacją przygód są ataki terrorystyczne z 11 września 2001 r. Bohaterowi udało się sprowadzić jeden z samolotów na ziemię, dzięki czemu jedna z wież World Trade Center ocalała. Po atakach Mitchell postanowił zdjąć kostium i pomagać miastu w inny sposób – wystartował w wyborach na burmistrza Nowego Jorki i – o dziwo – wygrał z rywalami. „Ex Machina” opowiada historię Hundreda jako burmistrza – przygody Great Machine przedstawiane są w formie retrospekcji. Jaki jest Nowy Jork Vaughana? Realistyczny, pomimo faktu, że jego burmistrz posiada supermoce. Wszystkie lokacje są prawdziwe i używane zgodnie z ich prawdziwymi odpowiednikami. Hundred sprawuje władzę w ratuszu, a mieszka w Gracie Mansion. Komiks należy do gatunku political fiction. Wątki polityczne mieszają się z religijnymi i fantastycznymi. Mitchell Hundred chce, by Nowy Jork pod jego rządami był miastem postępowym. Dlatego zezwala na pierwszy w Ameryce ślub dwóch gejów. Podobnie jak „New York Four” Wooda, „Ex Machina” również daje nam wejrzenie „do środka”. To komiks, którego Nowy Jork jest pełnoprawnym bohaterem.

Istnieje jeszcze cała masa historii opowiedzianych przy pomocą obrazu z Wielkim Jabłkiem w tle. W każdej z nich miasto gra swoją rolę. Daje nadzieję, przynosi ulgę, ale też przyprawia o ból i cierpienie. Ten artykuł to jedynie próba ukazania, że miasto wcale nie musi być jedynie tłem dla bohaterów czy wydarzeń w komiksach. Może stanowić integralną część całości utworu. Nie chodzi tu tylko o Nowy Jork. Big Apple posłużyło jako przykład. Nie wiem, czy istnieje miasto, które aż tyle razy prezentowane by było w komiksach – być może Tokio w mandze? Nowy Jork jednak to coś innego. Miejsce szczególne. Ludzie piszą o nim książki, piosenki, kręcą filmy. Wielokulturowość i zmienność sprawia, że za każdym razem widz dostrzega coś innego. Te same miejsca widzimy w inny sposób. Chyba to sprawia, że NYC tak fascynuje.

Dawid Kukła

PS.: Autor artykułu nigdy w Nowym Jorku nie był…

PS 2.: …ale się wybiera.