566 KADRÓW

Migawki z historii pewnej rodziny


222x300

Chyba każdy kiedyś zastanawiał się, jaka jest historia jego rodziny, przodków. Zwłaszcza ci z nas, którzy wiedzą o tym niewiele. Kim byli, jak i gdzie dokładnie żyli? Czy byli ludźmi dobrymi, uczciwymi czy też raczej byli na bakier z prawem i dobrymi obyczajami? Jak wiele losów i zdarzeń składa się na to, że akurat my się urodziliśmy? Jak niewiele brakowało, by do tego nie doszło? Odtworzenie takiej historii jest właściwie niemożliwe. Nieuchronnie wiąże się ze zmaganiem z rodzinnymi legendami, przekłamaniami i zwykłymi efektami ludzkiej niepamięci. Jednak czasem powstają z tego niezwykłe historie, jak w przypadku „566 kadrów” Dennisa Wojdy.

Powieść Wojdy jest intrygującą próbą odtworzenia losów i historii jego rodziców, dziadków i pradziadków. Części z nich nie miał w ogóle okazji poznać, ale pomimo tego mieli oni wpływ na jego życie. To pradziadek, który był cesarskim koniuszym. To prababka, która przepowiedziała dzień własnej śmierci. To ojciec, który stracił słuch i odzyskał go dzięki Louisowi Armstrongowi. To opowieść o ludziach, których często przypadkowe decyzje i losy przyczyniły się do narodzin autora.

Odtwarzając dzieje swojej najbliższej rodziny, Wojda nie ukrywa, że wielu rzeczy nie wie, a niektóre zdają się być niewiarygodne. Nie ucieka od rodzinnych legend, jak tej o spotkaniu się spojrzeń dziadka i Adolfa Hitlera, z którego oczu zionęła pustka. Każdy zna takie opowieści. Niektórym dajemy wiarę od razu, w inne jeszcze długo powątpiewamy. Pewni możemy być jedynie tego, że są one prawdziwe dla opowiadających. Autorowi udaje się także uchwycić ten niezwykły realizm magiczny, jaki kryje się w historii właściwie każdej rodziny. Im bardziej zagłębiałem się w historię tej familii, tym silniejsze skojarzenia miałem ze „Sto lat samotności” Márqueza. Chociaż dla niektórych może być to skojarzenie nieco na wyrost, to nasuwało się ono podczas lektury wielokrotnie. Zarówno „566 kadrów”, jak i ten klasyk literatury iberoamerykańskiej, chociaż różne w wydźwięku, posiadają podobny ładunek emocjonalny i silnie oddziałują na wyobraźnię.

Niezwykle charakterystyczne jest także przenikanie się wątków poważnych z radosnymi. Lektura „566 kadrów” przypomniała mi o losach mojej babci. W jednej chwili opowiadała mi z uśmiechem historie ze swojego dzieciństwa, jednak po chwili na jej policzkach pojawiały się łzy na wspomnienie brata, którego nie widziała od sześćdziesięciu lat. Rozdzieliła ich wojna. I chociaż rodzina Wojdy jest mi zupełnie obca, to poczułem ten sam rodzaj nostalgii i rodzinnej siły, która płynie z historii przodków.

Powieść Wojdy ma dosyć minimalistyczną formę – na każdej stronie znajdują się tylko dwa wypośrodkowane kadry, w dodatku narysowane dosyć prostą, oszczędną kreską. Ni mniej, ni więcej. Na początku niektórym może wydawać się, że to za mało, ale będę bronił takiego sposobu narracji. Czytając „566 kadrów”, miałem wrażenie, jakbym oglądał zdjęcia w starym albumie, tym bardziej że niektóre kadry są wręcz na nie wystylizowane. Jednak przede wszystkim dzięki pewnej umowności, tylko zakreślonych ram, czytelnik może pozwolić działać swojej wyobraźni. Zobaczyć zrujnowaną powstaniem stolicę zza węgła zburzonej kamienicy, poczuć letni deszcz podczas spokojnego popołudnia czy przeżyć chwilę grozy i spojrzeć śmierci w oczy. Tak jak w trakcie słuchania starych rodzinnych, przedwojennych historii.

„566 kadrów” to lektura godna polecenia dla każdego. Jeśli chcecie kogoś przekonać, że komiks to nie tylko superbohaterowie, to powieść Wojdy dobrze się do tego nada. Historia jest opowiedziana gładko, nie ma męczących czy dziwnych form graficznych, a do tego z lektury można sporo wynieść. Co więcej jest to rzecz polska, a więc dowód na to, że nasi też umieją tworzyć i pisać.

Dziękujemy wydawnictwu W.A.B. za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.

Jakub Wołosowski

566 Kadrów
Redakcja: Adam Pluszka
Wydawnictwo: WAB
Miejsce wydania: Warszawa
Wydanie polskie: kwiecień 2013
Liczba stron: 288
Format: 139 x 202 mm
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena z okładki: 36,90 zł