(Nie)bezpieczne związki


„Literackość” komiksu to sformułowanie, które wśród większości znawców opowieści obrazkowych mogłoby zabrzmieć niczym najgorsza obelga, jaką można wygłosić pod adresem tej gałęzi sztuki. Na przestrzeni rozwoju teoretycznego myślenia o komiksie wielu badaczy poświęciło niemały wysiłek w celu wykazania, iż komiks nie jest „literaturą ułomną” ani paraliteraturą, lecz co najwyżej stanowić może rodzaj twórczości inspirującej się wybranymi motywami literackimi. Warto jednak podkreślić tu określenie „inspirującej się”, gdyż nie oznacza ono, iż komiks – nawet odwołując się do konkretnego tytułu – winien pozostać bezwzględnie wierny wyjściowemu tytułowi.

Z komiksami pokroju graficznej realizacji „Gry o tron” mam problem. Jest to bowiem ewidentny przykład sytuacji, o której mowa powyżej. Sytuacji, w której komiksowa wersja serialu, filmu czy powieści okazuje się być jedynie kolejnym medium służącym przekazaniu tej samej historii i to niemalże w ten sam sposób. Nie odmawiam tu oczywiście twórcom prawa do bezpośrednich adaptacji, jeśli tylko mają takie życzenie, jednakże trudno mi uznać komiksową „Grę o tron” za tytuł służący czemuś więcej niż tylko finansowemu zyskowi na kolejnym – po telewizyjnym i literackim – rynku. Czytając komiks autorstwa spółki Daniel Abraham/George R. R Martin – Tommy Patterson, wielokrotnie powracały mi w pamięci tytuły z prehistorycznej już dla większości dzisiejszych czytelników komiksów serii „Classics Illustrated”. Był to cykl wydawany swego czasu w USA, którego cel stanowiło przeniesienie arcydzieł literatury światowej na język komiksu. I chociaż samo wydawnictwo przysłużyło się znacznie w podbudowaniu reputacji komiksowego medium, zwłaszcza w okresie trwającej w tamtym czasie nagonki na opowieści obrazkowe, to jednak po latach, patrząc na poszczególne zeszyty starające się zamknąć fabułę „Moby Dicka” na kilkudziesięciu stronach, można zadać pytanie: „Czemu miały one służyć?”.

Streszczenie fabuły drugiego tomu „Gry o tron” mija się z celem – historia powinna być już znana czytelnikom, a jej omówienie nie mieści w możliwościach skromnej recenzji. Akcja rozpoczyna się zatem w chwili, gdy Tyrion Lannister opuszcza Wielki Mur i swego nowego druha, Jona Snowa, a kończy w chwili, gdy nowy namiestnik Westeros – Eddard Stark – zaczyna odkrywać straszną tajemnicę stojącą za śmiercią jego poprzednika na królewskim dworze. Gdyby chcieć przyrównać wydarzenia komiksowe do tych znanych z serialu, to znajdujemy się mniej więcej w połowie pierwszego sezonu, jeszcze przed śmiercią króla Roberta i straszliwymi tego konsekwencjami. Dzieje się tu sporo – stąd znaczna objętość komiksu (176 stron) oraz potężna ilość tekstu i dialogów, niekiedy wprost zapożyczonych z telewizyjnego lub powieściowego odpowiednika.

Scenarzysta Daniel Abraham wziął na swe barki nie lada wyzwanie. Przepisanie „Gry o tron” na język komiksu wydaje się karkołomnym zadaniem, z którego Abraham wybronił się połowicznie. Z jednej strony, udało mu się precyzyjnie przepisać najważniejsze wydarzenia z całej historii na potrzeby komiksowego scenariusza, lecz przypłacić to musiał rozbudowanymi dialogami i opisami, bez których czytelnik zupełnie niezaznajomiony z sagą rodu Starków zwyczajnie pogubiłby się w lekturze. Czytania jest zatem sporo, co samo w sobie nie jest żadną ujmą dla komiksu, jednakże w tym przypadku jest wyjątkowo uciążliwe. Osobiście przez cały czas lektury nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że czytam znacznie okrojoną książkę, a nie pełnoprawny komiks.

Rysunki Tommy’ego Pattersona mogą się podobać, choć osobiście nie jestem fanem tego rodzaju kreski. Postacie i plenery są zbyt ugrzecznione i przeestetyzowane, przez co ma się wrażenie, iż czyta się bardziej dorosły komiks Disneya niż brutalną sagę wojenną. Dodatkową bolączką jest tu wielokrotnie sygnalizowany przez innych krytyków zajmujących się komiksową „Grą o tron” wygląd postaci – wiele spośród nich wygląda niemalże identycznie. Konia z rzędem temu, kto patrząc na ostatnią stronę komiksu, potrafiłby odróżnić Eda Starka od Jory’ego bez zaglądania do wcześniejszych wydarzeń.

„Gra o tron” eksponuje niestety wszystkie bolączki komiksowych adaptacji literatury. Jest to pozycja wtórna względem wcześniejszych realizacji prozy Martina, która wnosi bardzo niewiele do wydarzeń zawartych w serialu i zgoła nic dla czytelników książek. Prawdopodobnie zatem jedynie fani całej serii będą zadowoleni z realizacji Abrahama i Pattersona. Pozostałym czytelnikom może zaimponować co najwyżej forma wydania – bardzo estetyczna i elegancka (papier kredowy, imponująca okładka itd.). W najbliższym czasie czeka nas zapewne wydanie kolejnych numerów graficznej wersji opowieści o mieszkańcach Winterfell i pozostałych królestw stworzonych przez Martina. O ile komercyjny sukces tych wydawnictw jest raczej zapewniony, to ja mimo wszystko pozostanę przy wyczekiwaniu na kolejne realizacje telewizyjne i dalsze części literackiej epopei.

Dziękujemy wydawnictwu Amber za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.

Tomasz Żaglewski

Gra o tron. Powieść graficzna. Tom 2
Tytuł oryginału: Game of Thrones: The Graphic Novel: Volume 2
Scenariusz: Daniel Abraham, George R. R. Martin
Rysunki: Tommy Patterson
Kolory: Ivan Nunes
Tłumaczenie: Katarzyna Przybyś-Preiskorn
Objętość: 176 stron
Format: 170 x 260 mm
Wydanie: I
Data wydania: czerwiec 2013
Wydawca: Amber
Cena: 59,80zł