Thorgal T34: Kah-Aniel

222x300

Jakiś czas temu przeczytałem na blogu Thorgalverse słowa Yanna Le Pennetiera, zamieszczone w wywiadzie przeprowadzonym przez Jakuba Sytego, a mówiące o tym, że seria o wikingu z gwiazd zamienia się powoli w tasiemiec, komiksowy serial Dallas. I, niestety, ja także jestem o tym coraz bardziej przekonany… Dallas było modelową wręcz operą mydlaną, w której wątki fabularne ciągnęły się nieznośnie przez x kolejnych odcinków, nie dając widzowi finalnego rozwiązania aż do poczucia znużenia tematem. Wątki poboczne, dygresje i meandry scenariuszowe przesłaniały obraz głównej intrygi. Gdyby odnieść to do aktualnego cyklu przygód Thorgala Aegirssona i jego najbliższych, a do tomu Kah-Aniel w szczególności, wszystkie symptomy wydają się wręcz niepokojąco zbieżne… ale do rzeczy.

Aktualny, trzydziesty czwarty już tom przygód gwiezdnego wikinga, czyli właśnie album „Kah-Aniel”, kontynuuje rozpoczęty jeszcze w albumie „Tarcza Thora” (31 album serii, wydany w 2008 roku) wątek porwania syna Thorgala, Aniela. Nasz dzielny wiking, w towarzystwie tajemniczej Salumy, a także Petrowa i Lehli, po wielu perypetiach dociera w końcu do pięknego, ogromnego i tajemniczego Bag Dadhu. Tutaj kontynuuje pościg za porywaczami, tym razem (w przeciwieństwie do wydarzeń z albumu „Statek miecz”), faktycznie depcząc im po piętach. Przy okazji dowiaduje się wiele o historii bractwa Czerwonych Magów i o skali intrygi, w którą został wplątany (to akurat nie jest nowość, Thorgal od zawsze bowiem miał do tego pozaziemski wręcz talent). Myślę, że nie będzie to spoiler, jeśli napiszę, że album kończy się klasycznym wręcz cliffhangerem, na rozstrzygnięcie którego przyjdzie nam poczekać kolejne dwa lata, do następnego tomu serii…

Z jednej strony miło jest znów odwiedzić starych znajomych i poznać kolejne wątki oraz dalszy ciąg wielopłaszczyznowej intrygi. Rozumiem także, że cykl wydawniczy tej serii jest z góry zaplanowany, ale denerwujące będzie czekanie niemal do końca 2015 roku na kontynuację, tym bardziej że wiemy, iż na tym kolejnym albumie cała afera jeszcze się nie zakończy. „http://thorgalverse.blogspot.com/2013/10/przyszosc-swiatow-thorgala.html . Patrząc bowiem na infografikę uniwersum Thorgala, widać, że finału intrygi z magiem Kah-Anielem w roli głównej możemy się spodziewać (prawdopodobnie, bo nie jest to przecież stuprocentowo pewne) dopiero po dwóch kolejnych albumach, z których ten ostatni ukaże się aż za cztery lata, w roku 2017! Z mojego skromnego czytelniczego punktu widzenia to długo, zdecydowanie za długo, tym bardziej że sama „seria matka”, jak ją nazywa Le Lombard na infografice, jest zdecydowanie najciekawsza, a odpryski w postaci opowieści o przygodach Louve i Kriss de Valnor (które w pewnym stopniu współdzielą i rozwijają fabułę głównej historii) są dla mnie znacznie mniej znaczące dla całości uniwersum. Fabuła bieżącego albumu utwierdza mnie w przekonaniu, że historię rozbito na zbyt wiele tomów, a wydawanie kolejnych części rozciągnięto zanadto w czasie. Mam wrażenie, że akcja mogłaby się toczyć znacznie szybciej, a to, co zaplanował jeszcze scenarzysta, dałoby się upchnąć w jednym albumie, a nie dwóch. Tenże „kumulacyjny” epizod można by wydać za dwa lata i na tym zakończyć wątek Kah-Aniela… W serii powinno się pojawić coś nowego. Nie wiem, czy tak samo mówiłbym na przykład o cyklu krainy Qa, gdybym był zmuszony poznawać kolejne albumy stopniowo, w momencie ich pojawiania się na rynku. Może to norma i nie doceniam szeroko zakrojonych planów autorów, ale w mojej aktualnej ocenie intryga z udziałem Kah-Aniela rozwija się zbyt wolno, a scenarzysta mnoży w ramach opowieści nieco nużące już dygresje.

Ponadto Sente nieustannie redefiniuje to, co już znamy, przeinaczając całe uniwersum na swoją modłę, często wbrew temu, co wypracował przez lata duet van Hamme-Rosiński. Mówię tutaj o łamaniu pewnych dogmatów, jak na przykład kluczowej kwestii miłości Thorgala do Aaricii. Tytułowy bohater to człowiek, a więc istota ułomna pod wieloma względami, lecz nigdy pod tym konkretnym. Pomijam związek z Kriss de Valnor, kiedy to dzielny bohater utracił przecież pamięć i nie był tak naprawdę sobą, lecz Shaiganem Bezlitosnym. Tymczasem w albumie Kah-Aniel zdaje się, że Thorgal przestaje kochać kobietę swojego życia, mówi o niej wręcz jako o „matce swoich dzieci” – czyżby obiecana mu niegdyś przez samą boginię Frigg piękna księżniczka wikingów znaczyła dla niego już tylko tyle? A z drugiej strony mogliśmy też nieco wcześniej obserwować Aaricię, gdy nie odrzuciła, jak należałoby się po niej spodziewać, zalotów jakiegoś wikińskiego bubka (album „Louve: Królestwo chaosu”). Nie podoba mi się to… Sente, jako demiurg Thorgalowego uniwersum, po raz kolejny łamie tutaj pewną świętość obecną do tej pory w serii. To prawda, piękne kobiety (z przebiegłą Kriss de Valnor na czele) zawsze pożądały i uwodziły dzielnego wojownika z gwiazd, ale jego serce zawsze było wierne tej jednej jedynej – Aaricii. On zrobiłby dla niej wszystko, a ona zrobiłaby wszystko dla niego. Tymczasem Sente wysnuł obraz starego małżeństwa, które się sobą znudziło (znowu nader oczywista zbieżność z banałem i sztampą mydlanej opery)… A to w ogóle nie przystaje do tego, czego ja, czytelnik, oczekuję! Jestem rozczarowany i sfrustrowany. Nie podoba mi się to, jak od kilku już tomów scenarzysta traktuje te postacie, jak modyfikuje ich mentalność i, w mojej opinii, wypacza! Co gorsza, ten zabieg wydaje się jak najbardziej zamierzony. Potwierdzają to także wydarzenia z albumu o młodości Thorgala „Trzy siostry Minkelsönn”, bo kto by przypuszczał, że Thorgal miał pierwsze kontakty damsko-męskie z kimś innym niż ukochana Aaricia, a jednak… I nie jest ważne, że scenarzystą tamtej akurat serii jest Yann Le Pennetier, a nie Yves Sente. Widać tutaj ten sam zamysł, inny sposób patrzenia na postaci, niż miało to miejsce za czasów van Hamme’a, łamanie uprzednio wypracowanego schematu – pięknego, niedoścignionego wzorca doskonałej miłości do tej jednej, jakże szczególnej osoby, miłości na całe życie. Romantyzm umiera, a Aegirssonowie stają się sztampową, przeżywającą kryzys małżeński, banalną parą z opery mydlanej…

Zastrzeżeń nie budzi natomiast warstwa graficzna i stricte techniczna albumu. Rysunki Rosińskiego są nienaganne, a miejscami i piękne. Także okładka jest w mojej opinii jedną z najładniejszych w całej serii. Może tylko szkoda, że nie została i u nas wydana wersja rozszerzona albumu, tak jak to miało miejsce na Zachodzie. Jako czytelnik bardzo bym się cieszył z możliwości wyboru (lub nawet kupiłbym obydwie wersje do kolekcji). Mimo całego narzekania nie czyta się tego wszystkiego źle – zakup i lektura nowego „Thorgala” nadal cieszą, pozostawiając jednak po sobie ocenę wysoce ambiwalentną ze względu na warstwę merytoryczną, a w szczególności za redefinicję postaci i ich motywacji oraz zbyt wolne tempo, w którym toczy się fabuła.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Tomek „aegirr” Brzozowski

Thorgal T34: Kah-Aniel
Okładka: Grzegorz Rosiński
Tłumaczenie: Wojciech Birek
Tytuł oryginalny: Thorgal: Kah-Aniel
Wydawca oryginalny: Le Lombard
Rok wydania oryginału: 2013
Liczba stron: 48
Format: 215 × 290 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN-13: 9788323761846
Wydanie: I
Data wydania: listopad 2013