Srebrny Księżyc nad Providence – tom 1 „Dzieci otchłani”
Taurus obdarował właśnie polskich czytelników nowym tytułem francuskiego scenarzysty i rysownika Erica Herenguela. Jego prace pojawiały się już na rodzimym rynku: w latach 2002–2003 Amber wydał część przygód barbarzyńcy Kräna, jednak rubaszna parodia opowieści fantasy – wypełniona zalewem fallicznych żartów – spotkała się z dosyć chłodnym przyjęciem ze strony odbiorców; jakiś czas później rysunki tego autora przewinęły się jeszcze przez „Fantasy Komiks” i tyle go widzieliśmy.
Teraz dostajemy do rąk jego kolejny, w pełni autorski projekt. Historia przedstawiona na kolorowych kartach rozpoczyna się w 1880 roku w amerykańskim miasteczku Providence, do którego przybywa rudowłosa panna Gatling. Ma ona za zadanie oszacować majątek Spencera – mężczyzny zmarłego w dziwnych oraz makabrycznych okolicznościach. Na miejscu okazuje się, że ciąg dziwnych śmierci dopiero się rozpoczyna. Kobieta, razem z miejscowym szeryfem i pewnym pisarzem, zaczyna badać dziwne zdarzenia. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy przerażony burmistrz sprowadza do miasta bezkompromisowego łowcę nagród, mającego złapać istotę odpowiedzialną za zasianie terroru w spokojnym dotychczas miejscu. Jego przybycie wzbudza emocje, a gdzieś w tle pojawia się jeszcze dziwne monstrum, stary Indianin, tajemnicza księga oraz kilka sporych tajemnic skrywanych przez bohaterów – na czele z urodziwą Gatling.
Fabuła rozwija się dosyć powoli i pierwszy tom jest tak naprawdę rozbudowanym wstępem do czegoś konkretniejszego. Herenguel nieśpiesznie rozstawia pionki na planszy, jednak robi to z wyczuciem. Mimo, iż na początku pewne utarte rozwiązania fabularne oraz naiwne dialogi mogą irytować, to w czasie lektury całość dosyć szybko wciąga czytelnika swoim klimatem. I właśnie na tym opiera się w głównej mierze siła tego komiksu. Mimo, że nie dostajemy nic szczególnie odkrywczego, to płyniemy ze znanym nam z wielu klasycznych opowieści prądem. Razem z bohaterami odkrywamy kolejne kawałki ezoterycznej układanki, co przynosi sporą satysfakcję, mimo tego, że całość urywa się w najciekawszym momencie. Zawiodą się jednak ci, którzy oczekują od tego tytułu mocnego zatopienia się w pomysłach Samotnika z Providence. To, przynajmniej na razie, dosyć uładzona historia, która ma bardziej angażować i bawić niż straszyć – co zresztą wyraźnie widać w poważniejszych momentach, które wydają się po prostu nie pasować do przygodowej otoczki komiksu. Elementy nadprzyrodzone wprowadzone przez francuskiego scenarzystę to wyświechtane triki gatunkowe, którym daleko do psychodelicznych opisów monstrów Lovecrafta.
Komiks broni się za to postaciami, które są co prawda do bólu schematyczne – poczciwy szeryf będący połączeniem Johna Wayne’a oraz Errola Flynna, tajemnicza rudowłosa piękność, twardy łowca nagród i radykalny rasista, inteligentny dzieciak, nieporadny pisarzyna – to zarysowano ich charaktery na tyle subtelnie, że szybko zaczynamy kibicować „dobrym”, nie zwracając uwagi na to, że wiedzieliśmy ich już setki razy. Sam scenarzysta puszcza zresztą oko do czytelników na dodatkowej stronie, zamieszczonej po zakończeniu części fabularnej, gdzie mariaż filmu z komiksem w jego twórczości staje się dosłowny.
Komiks „żyje” natomiast w pełni stroną graficzną. Jesienne Providence wygląda wspaniale. Herenguel nadal rysuje postacie w dosyć kreskówkowym stylu, ale dzięki temu każdy bohater nabiera całkowicie oryginalnych rys – charakter wszystkich postaci momentalnie wyczytamy z budowy ich twarzy oraz mimiki. Jeszcze lepiej prezentują się krajobrazy. Lasy, przez których listowie przebijają promienie światła, nocne drogi oświetlane księżycową poświatą czy panoramiczne kadry prezentują się po prostu zjawiskowo. Podobnie jest z kolorami. Rysownik skupia się na jesiennej palecie barw, zalewając strony różnymi odcieniami czerwieni, żółci oraz szarości, co daje fantastyczne rezultaty. Dodając do tego niezwykłą dynamikę, autor stworzył jeden z ciekawszych graficznie albumów tego roku.
Polskie wydanie komiksu, jak już przystało na Taurusa, jest dobre. Mam jednak pewne zastrzeżenia do tłumaczenia, ponieważ kilka angielskich zwrotów i słów pozostawiono zupełnie niepotrzebnie. Na przykład jeden z bohaterów wykrzykuje w pewnym momencie „bloody hell!”. Nie wiem, co jest złego w – przykładowo – naszej swojskiej „jasnej cholerze”, która zwyczajnie wyglądałaby dużo zgrabniej. Tak samo jak „Panna Gatling” zamiast „Miss Gatling”, „witaj” w miejsce „hello”, „Żelazna Chmura” zamiast „Iron Cloud” (lub „Ironcloud”, bo to indiańskie imię pisane jest dwojako) lub przetłumaczone na nasz język słowa piosenki granej na potańcówce. Wystarczyłaby trochę dokładniejsza redakcja, żeby uniknąć takich irytujących błędów.
Podobnie jak w przypadku komedii z walecznym Kränem, Srebrny Księżyc nad Providence mocno zanurza się w gatunkach oraz konwencjach filmowych, całkiem zgrabnie łącząc to wszystko w zwartej fabule. Mamy do czynienia z horrorowesternem, inspirowanym w pewnym stopniu dorobkiem H.P. Lovecrafta, który jednak do końca sam nie wie, czym chce tak naprawdę być. To prosta i dosyć naiwna zabawa kabałą, przyozdobiona śliczną czerwienią jesiennej flory. Interesująca ciekawostka, którą w pełni można będzie docenić dopiero w całości. Na razie dostaliśmy ładnie wyglądający, oklepany wstęp, który nie dorasta do źródeł, na których się opiera. Jednak, mimo że sama fantastyczna otoczka zawodzi, a fabuła nie jest nawet w najmniejszym stopniu oryginalna, to postacie są na tyle ciekawe, że jestem zainteresowany ich dalszym losem. Polecam jednak poczekać na opinie związane z drugim tomem i – jeśli historia nie zostanie popsuta – wtedy poznać realia groźnego roku 1880.
Dziękujemy wydawnictwu Taurus za przekazanie egzemplarza do recenzji.
Radosław Pisula
Srebrny Księżyc nad Providence – Tom 1 „Dzieci Otchłani”
Tytuł oryginalny: Les enfants de l’abîme
Scenariusz: Eric Herenguel
Rysunek: Eric Herenguel
Kolor: Eric Herenguel
Wydawnictwo: Taurus Media
Rok wydania oryginału: 2005
Liczba stron: 68
Format: 215 × 290 mm
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolor
Cena z okładki: 38 zł