Murena #7: Żywioł Ognia
Nie tak miał zaczynać się ten tekst. To miała być zwykła recenzja jakich wiele, z tą może różnicą, że dotyczyć miała komiksu jednego z moich ulubionych europejskich rysowników. Niestety, tego samego dnia, w którym siódmy tom „Mureny” trafił do moich rąk, w Internecie pojawiły się informacje, że Philippe Delaby nie żyje.
Śmierć belgijskiego rysownika zszokowała fanów, nie tylko z racji młodego jeszcze wieku (ledwie tydzień wcześniej skończył on 53 lata), ale także nagłości tego zdarzenia – dwa tygodnie przed śmiercią Delaby umieścił na swoim blogu link do telewizyjnego wywiadu…
Philippe Delaby był jednym z największych mistrzów realistycznego komiksu na świecie, w czym niewątpliwie znacznie pomogło mu gruntowne wykształcenie artystyczne. W 1987 roku zadebiutował w legendarnym magazynie „Tintin” historiami do scenariuszy Yvesa Duvala, które potem zostały zebrane w albumach „Arthur au royaume de l’impossible”, „L’Épée et la croix” oraz „Les Meilleurs Récits de Philippe Delaby”. W 1997 roku rzucił na kolana komiksowy świat pierwszym tomem swego najsłynniejszego dzieła – „Mureny” ze scenariuszem Jeana Dufaux. Historyczna saga zachwyciła włodarzy wydawnictwa Dargaud do tego stopnia, że zaproponowali Belgowi przejęcie po Grzegorzu Rosińskim przebojowej serii „Skarga Utraconych Ziem”. Ledwie pół roku temu w ręce fanów trafił dziewiąty tom „Mureny” (zatytułowany „Les Épines”), otwierający trzeci cykl serii opatrzony podtytułem „Cycle de la Mort” („Cykl Śmierci”); ósmy tom „Skargi…” (zatytułowany „Sill Valt”) ukaże się już po śmierci rysownika.
Ilustracje Delaby’ego zachwycają biegłością warsztatu, klasyczną elegancją i niezwykłą dbałością o detale. Sam artysta zresztą przyznał w jednym z wywiadów, że na jego planszach nic nie jest pozostawione przypadkowi, każdy szczegół ubioru czy element wnętrza ma takie samo znaczenie jak znajdujące się w kadrze postacie. Przed rozpoczęciem pracy nad każdym albumem Delaby starannie się przygotowywał, zbierając dokumentację historyczną. Nic więc dziwnego, że jego styl właśnie do komiksu historycznego pasował jak ulał, zaś osadzona w realiach starożytnego Rzymu „Murena” to bez przesady projekt jego życia, w którym mógł pokazać wszystkie swoje walory.
W „Murenie” widać także odbicie fascynacji Philippe’a Delaby’ego i Jeana Dufaux (scenarzysty serii) kinem historycznym, zwłaszcza hollywoodzkimi superprodukcjami z lat 50. XX wieku. Dlatego znajdziemy tu mnóstwo odwołań do „Quo Vadis” (zarówno do powieści Henryka Sienkiewicza, jak i filmu Mervyna LeRoy’a z 1951 r.), „Spartakusa” Stanley’a Kubricka z 1960 r., ale także współczesnego nam „Gladiatora” Ridley’a Scotta z 2000 r. W sekwencji wyścigu rydwanów (tom piąty) zobaczymy scenografię z „Ben Hura” Williama Wylera z 1959 r. Na tym filmowe tropy „Mureny” się nie kończą. Agrypina, jedna z głównych postaci pierwszego cyklu serii, zawdzięcza swoją twarz francuskiej aktorce i modelce Carole Bouquet, zaś Poppea – legendarnej Sophi Loren. Nieprzypadkowo też np. druid Cervarix w tomie szóstym do złudzenia przypomina Sarumana z „Władcy Pierścieni” w wykonaniu Christophera Lee.
Cechą charakterystyczną „Mureny” jest jej niesamowicie równy poziom zarówno warstwy fabularnej, jak i graficznej. „Żywioł ognia” prezentuje więc wszystkie dotychczasowe atuty, za które wielu pokochało tę serię. Po tragicznych wydarzeniach z poprzedniej części, w siódmym tomie Lucjusz Murena powraca do Rzymu, aby przygotować się do ostatecznej konfrontacji z Neronem. Napięcie między dawnymi przyjaciółmi stale rośnie: z jednej strony mamy narastającą desperację Mureny, którego ból po stracie Akte ukoić może tylko upadek cesarza, z drugiej zaś – stopniowo zatracającego się w szaleństwie Nerona. Szczególnie w tym drugim przypadku Dufaux wykonał wspaniałą robotę, z niezwykłą starannością konstruując tę jakże sprzeczną wewnętrznie i nieprzewidywalną postać. Żadna scena, żadna wypowiedź nie jest przypadkowa, każda z nich buduje proces stawania się potworem. Neron autentycznie przeraża i budzi obrzydzenie, ale jedocześnie fascynuje, a w pewnych momentach nawet współczujemy jego udręczonej duszy. Fakt, że udało się wykreować tak wiarygodnie tę niezwykle złożoną postać, dowodzi mistrzostwa Dufaux.
Oczywiście nawet najlepszy zamysł scenarzysty nie zda się na nic, jeśli rysownik nie będzie potrafił ożywić go na kartach komiksu. To właśnie szczegółowe, realistyczne rysunki Delaby’ego, oddane z niesamowitą starannością scenografie, wnętrza czy kostiumy sprawiają, że niemal czujemy smród mrocznych zakamarków Rzymu, ringu bokserskiego czy Wzgórza Testaceus.
Żywioł Ognia” spodoba się każdemu miłośnikowi komiksu historycznego (czy może raczej w tym przypadku quasi-historycznego, wszak Lucjusz Murena to postać fikcyjna); o miłośnikach serii nawet nie wspominam. Choć tytuł i okładka sugerują, że na jego kartach rozgrywa się wydarzenie, na które z niecierpliwością czekam od początku serii (i podejrzewam, że nie jestem odosobnionym przypadkiem), czyli pożar Rzymu, to w rzeczywistości nastąpi on w kolejnym, finałowym tomie drugiego cyklu, zaś sądząc z zakończenia „Żywiołu Ognia” temperatura w ósmym tomie sięgnie zenitu, nie tylko z powodu szalejących po ulicach Rzymu płomieni, ale także ostatecznej (?) konfrontacji Mureny z Neronem. Niestety, nie sposób jednak w pełni cieszyć się lekturą komiksu wobec faktu, że Philippe Delaby niczego już więcej nie narysuje…
Dziękujemy wydawnictwu Taurus Media za udostępnienie komiksu do recenzji.
Michał Siromski
Murena – 7 – Żywioł ognia
Tytuł oryginału: Murena: Vie des feux
Scenariusz: Jean Dufaux
Rysunki: Philippe Delaby
Tłumaczenie: Wojciech Birek
Wydawca: Taurus Media
Wydawca oryginalny: Dargaud
Data wydania: 2014
Data wydania oryginału: 2009
Liczba stron: 48
Format: 215×290 mm
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolor
Dystrybucja: księgarnie, Internet
Cena: 37,00 zł