Kto doceni Gwardzistów?
Przewracając ostatnią stronę pierwszego tomu „Strażnicy – Początek” poczułem zmieszanie, jakie dawno już nie towarzyszyło mi podczas lektury komiksu. Z jednej strony miałem ochotę zerknąć jeszcze raz na wybrane strony i kadry, ale obawa, że wertując album zauważyłbym i te fragmenty, które w mojej opinii okazały się kiepskie, ostatecznie przeważyła. Tak też należałoby ten tytuł podsumować – jako mieszankę pomysłów bardzo dobrych i zupełnie chybionych. Mówimy jednak o jednym z najbardziej oczekiwanych i najszerzej komentowanych komiksów ostatnich lat – rozwinięciu historii, którą New York Times uznał za jedyną opowieść obrazkową godną uwzględnienia na prestiżowej liście 100 Najlepszych Powieści XX wieku. Kiedy usłyszałem o planach realizacji „Before Watchmen” w pierwszej chwili uznałem to za kolejny przejaw chorobliwej „sequelozy” i „prequelozy”, na które zapadają kolejne popkulturowe serie. Jak zapewne większość czytelników komiksów uznałem pomysł przedstawienia wcześniejszych losów Nocnego Puchacza czy Dr Manhattana za zwyczajnie niepotrzebny – bo i wszystko, co o danych postaciach mieliśmy wiedzieć znalazło się w historii przygotowanej przez Alana Moore’a i Dave’a Gibbonsa. Po lekturze pierwszego tomu „wstępu” do „Strażników” mogę stwierdzić jedynie, iż część moich obaw została rozwiana. Pojawiły się jednak inne, które sprawiają, iż „Strażnicy – Początek” to album sytuujący się daleko od poziomu swego pierwowzoru, choć nie można go też uznać za kompletną stratę czasu.
Na pierwszy tom prequela „Strażników” składają się dwie historie. Pierwsza z nich, autorstwa Darwyna Cooke’a, opowiada o losach oryginalnego składu Gwardzistów z okresu przypadającego w znacznej mierze na okres II wojny światowej i lata powojenne. Drugi wątek koncentruje się na losach nastoletniej Laurie, córki oryginalnej superbohaterki o pseudonimie Jedwabna Zjawa, w czasach hippisowskiej rewolucji. Wstępne wrażenie, jakie odnosi czytelnik po kontakcie z powyższymi opowieściami polega w największym stopniu na dostrzeżeniu kolosalnej różnicy w stylu, podejściu i – co najważniejsze – jakości ich obu. Na plus wybija się z pewnością historia pierwszych Gwardzistów, którą rekonstruuje Cooke. Autor ten należy zresztą do grona moich ulubionych artystów od czasów lektury „Batman – Ego” jego autorstwa – jednej z oryginalniejszych opowieści o Nietoperzu. Cooke dysponuje niepowtarzalnym, świetnie rozpoznawalnym stylem graficznym, który czytelnikowi może mocno kojarzyć się z animowanymi produkcjami, takimi jak „Batman – The Animated Series” (to właśnie podczas pracy nad tym serialem Cooke szlifował swe umiejętności). Artysta ten ma unikalną zdolność łączenia niezwykle przyjemnej dla oka, momentami wręcz cukierkowej, kreski z często porażającymi historiami odstającymi od wizualnej łagodności. Popisem był tu oczywiście „Batman – Ego”, w którym Cooke opowiedział wyjątkowo mroczną historię pojedynku Bruce’a Wayne’a z tkwiącym w nim demonem, ale i „Gwardziści” przynoszą wiele przejmujących pomysłów. Opowieść koncentruje się na losach Hollisa Masona – pierwszego bohatera posługującego się pseudonimem Nocny Puchacz – przystępującego do grupy herosów o nazwie Gwardziści – oraz jego późniejszych losach, gdy w podeszłym już wieku stara się spisać swoje wspomnienia z czasów działania w zespole. Cooke próbuje wypełnić tu luki, które Moore i Gibbons pozostawili w „Strażnikach” kreśląc jedynie wybrane fragmenty z historii oryginalnego składu obrońców dobra. W tym swoistym prequelu dowiadujemy o losach Sylwetki (homoseksualnej towarzyszki Masona z okresu Gwardzistów) czy Zakapturzonego Sędziego (pierwszego z zamaskowanych herosów, który skrywa wiele mrocznych sekretów). Cała historia przedstawia kolejne losy superdrużyny – od momentu jej powstania, aż po rozwiązanie zakończone zdemaskowaniem jednego z członków jako niebezpiecznego przestępcy. Po drodze Cooke nie szczędzi sobie wysiłku, aby zdemitologizować pomnikowych herosów, jednakże nie w celu ich wyśmiania, lecz raczej ukazania złożonych charakterów i namiętności, jakie targały oryginalnymi Gwardzistami. Praca autora jest w tym aspekcie imponująca, ale efekt końcowy pozostaje dyskusyjny. Autor dość swobodnie podchodzi do faktów zawartych w oryginalnych „Strażnikach”, kształtując losy Gwardzistów zgodnie z własnym pomysłem. Ma do tego oczywiście pełne prawo, jednakże jest to zabieg dziwny jak na próbę dopowiedzenia wyjściowej historii, która w tym momencie zaczyna się chwiać w posadach. Podobnie główny cel, jaki postawił sobie Cooke, nie jest dla mnie wystarczająco zrozumiały. Wykazaniem, iż także „złota” epoka superbohaterów miała w sobie wiele zakłamania zajął się już Moore w retrospektywach oryginalnych „Watchmen”, „Gwardziści” drążą natomiast temat wydobywając na światło dzienne najniższe pokłady błota, jakie można znaleźć w poszczególnych bohaterach. Wielokrotnie w czasie lektury zastanawiałem się, czy nie jest to jedynie pokazowe efekciarstwo w dobie coraz bardziej obscenicznych reality show. Koniec końców jednak, historia Cooke’a broni się świetną warstwą graficzną i ciekawą intrygą kryminalną, która jednak ginie gdzieś po drodze przytłoczona kolejnymi poniżającymi faktami z życia herosów. Może należało odpuścić trochę bohaterom?
Jeśli jednak „Gwardziści” Cooke’a ostatecznie wychodzą obronną ręką ze swej konfrontacji z oryginalnym materiałem, co nie znaczy rzecz jasna, że mu dorównują, to „Jedwabna Zjawa” Amandy Conner jest już niestety porażką – nawet, jeśli spojrzeć na ten komiks w całkowitym oderwaniu od „Strażników”. Losy nastoletniej Laurie opowiedziane tu zostały z zastosowaniem środków charakterystycznych raczej dla komiksów dla nastolatków z lat 50. i nawet akceptując mnogość inspiracji dla struktury wizualno-narracyjnej opowieści Moore’a i Gibbonsa trudno znaleźć uzasadnienie dla takiego wyboru. Córka pierwszej Jedwabnej Zjawy przeżywa młodzieńczą miłość, wykłóca się z matką, ucieka z domu, dołącza do hippisowskiej komuny i rozprawia się z handlarzem narkotyków, który – uwaga! – rozprzestrzenia wśród młodzieży specjalny specyfik, mający na powrót skłonić młodych ludzi do zachowań typowych konsumentów. Pomijam już banalną, żeby nie powiedzieć głupią, historię, ale na dokładkę dostajemy tu kilka zupełnie niezrozumiałych graficznych dziwolągów. O ile rysowanie narkotycznych stanów wyszło Conner całkiem interesująco, to już zupełnie nie rozumiem dlaczego na kilku stronach autorka stosuje zabiegi rodem z japońskiego anime. Kiedy Laurie jest zakochana dostajemy kadr, w którym biega jak wariatka po księżycu, a kiedy jest zła na matkę wyobraża ją sobie, jako diablicę. Najgorsze jest to, że Conner w pewnym momencie porzuca ten zabieg, jakby w połowie rysowania zdała sobie sprawę z jego bezsensowności. Trudno mi odnaleźć w „Jedwabnej Zjawie” elementy zasługujące na wyróżnienie. Zupełnie przeciętny rysunek i tania historyjka to niestety wszystko, co czytelnik otrzymuje. Na tle mających swe problemy, ale przynajmniej niebanalnych „Gwardzistów” historia Conner wydaje się raczej średniej jakości parodią oryginalnych „Strażników”.
Pierwszy tom „Before Watchmen” najlepiej oceniać w oderwaniu od osiągnięcia Moore’a i Gibbonsa. Nie ta liga, nie ta skala talentu czy pomysłu. I tak właśnie postrzegając ten tom – jako samodzielny album – uznać można, iż generalnie daje on czytelnikowi pewną satysfakcję. Głównie za sprawą „Gwardzistów” pierwsza księga „Strażnicy – Początek” to ciekawa lektura, która może wciągnąć na kilka godzin. To po prostu (tylko? aż?) porządna powieść graficzna, która jednakże umieszczając na swej okładce logo „Strażników” sama sobie postawiła wymogi nie do spełnienia.
Dziękujemy Wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
Tomasz Żaglewski
Strażnicy – Początek. Gwardziści /Jedwabna Zjawa
Tytuł oryginału: Before Watchmen. Minutemen/Silk Spectre
Scenariusz: Darwyn Cooke, Amanda Conner
Rysunki: Darwyn Cooke, Amanda Conner
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Wydawca: Egmont
Data wydania: sierpień 2013
Wydawca oryginału: DC Comics
Objętość: 288 stron
Format: 170 x 260 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Cena: 90 zł