Baśnie: Czasy mroku
Nowe rozdanie baśniowych kart
Zakończyła się wielka wojna ze strasznym Adwersarzem. Przez jedenaście tomów „Baśni” był on głównym przeciwnikiem mieszkańców Baśniogrodu, czyli tajemniczego miejsca w Nowym Jorku, gdzie zbiegli ze swych rodzinnych stron Baśniowcy, ukrywali się przed imperatorem i próbowali żyć na nowo. Seria jest mocno nierówna, zdarzają się historie bardzo dobre, ale i takie, gdzie czytelnik nieraz zasypiał nad kartami opowieści. Na szczęście zdecydowanie więcej jest tych lepszych. Teraz, w czasach powojennych, miał nadejść pokój, więc wydawałoby się, że opowieść Willinghama może stać się nudna. Dlatego sympatycy „Baśni” zadają sobie pytanie, czy nadal warto czytać tę serię? Czy nowa historia będzie w stanie dorównać wielotomowej wojennej opowieści? Po pierwszym tomie nowego cyklu, czyli „Czasach mroku”, należy napisać, że jak najbardziej tak!
Jest bardzo dobrze, a nawet lepiej. Seria miała swoje wzloty i upadki, w pewnym miejscu nastąpiło dwutomowe tąpnięcie, niewytłumaczony spadek poziomu historii, ale wszystko wróciło do normy wraz z tomem dziewiątym. Osobom, które zrezygnowały z „Baśni” po słabszych tomach siódmym i ósmym, radzę szybko przeprosić się z tą serią. Tomy dziewiąty, dziesiąty i jedenasty, które kończą historię wojny z Dżepettem (tak, to on jest Adwersarzem) są bardzo dobre, a tom dwunasty jest jeszcze lepszy. Wszystko poszło we wspaniałym kierunku. Śmiem twierdzić, że dopiero teraz zaczyna się zabawa. Opowieść snuta przez Willinghama była miejscami humorystyczna, a miejscami dość straszna. Ale prawdziwy mrok pojawił się na kartach opowieści dopiero teraz. Tytuł tego tomu („Czasy mroku”) jest bardzo trafny. „Baśnie” nigdy nie były tak przygnębiające.
Zwycięzcy wojny tak naprawdę nie wiedzą co zrobili. Wyzwolenie spod jarzma Adwersarza to dopiero początek. Teraz wiele krain zostało bez władcy, trwają walki o sukcesję, nikt już nie zarządza ogromnym państwem, jakie przez wiele lat podbojów stworzył baśniowy Führer. Scenarzysta mocno zaskakuje nowymi pomysłami, gdyż okazuje się, że wszystko to, co dzieje się po wojnie jest gorsze niż nieustanny strach przed złym Dżepettem. Mrok wypływa z każdego kąta nowego tomu serii w niesamowitym wręcz tempie. W Baśniogrodzie trwają pogrzeby, w tym ten najważniejszy, największego bohatera, który poświęcił się dla sprawy. Królewna Śnieżka wygłasza bardzo dobrą przemowę w czasie pożegnania Księcia Uroczego, podczas bardzo wzruszającej sceny, gdy w deszczu i w mroku przygnębieni Baśniowcy stoją nad grobem ostatniego i niewątpliwie najodważniejszego burmistrza Baśniogrodu.
Wraz z nadejście powojennego cyklu, w serii pojawia się nowy czarny charakter – Pan Mroczny, przypominający z wyglądu samego gaimanowego Sandmana. Nawet kiedy mówi, na kadrach opowieści pojawiają się czarne dymki, tak jak było to w przypadku Morfeusza. Jest to postać bardzo potężna. Ten straszny Adwersarz, którego tak wszyscy się bali wydaje się być przy nim jakąś śmieszną kreskówkową wersją prawdziwego złoczyńcy, w stylu disneyowego Czarnego Piotrusia. Dżepetto nie mógł zdobyć Baśniogrodu przez tyle lat, a nowy przeciwnik Baśniowców dosłownie rozwala baśniogrodzki budynek, jakby to była przystawka do śniadania. Z niewoli uwalnia się także Baba Jaga, inna bardzo potężna istota, która może mocno zagrozić Baśniowcom. Jak zło to zło, Willingham naprawdę idzie na całość.
Najlepszy wątek, jaki udało się wykreować scenarzyście, to relacje pomiędzy Niebieskim Chłopcem a Różą Czerwoną. Niebieski to niewątpliwie jedna z najciekawszych postaci serii, to on z pomocą magicznej peleryny mocno przyczynił się do obalenia Dżepetta. Jednak w poprzednim tomie odniósł dotkliwą ranę i ledwo żyje. Jego rozmowa z Różą, to najbardziej wzruszający moment tomu. Ich trudne relacje były już siłą poprzednich odsłon cyklu Willinghama, teraz scenarzysta jeszcze mocniej dołożył do pieca. Już na okładce Jamesa Jeana – która swoją drogą jest najładniejszą ze wszystkich z serii „Baśnie” – widać, które dwie postacie są najważniejsze w tym tomie.
Seria ma wielu rysowników, ale jednego głównego, Marka Buckinghama. Większość zeszytów wyszła spod jego ręki, choć należy żałować, że nie wszystkie, bo jego wizja wyglądu świata i postaci tego uniwersum jest zdecydowanie najlepsza. Kreska jest szczegółowa i tak oryginalna, że nie sposób pomylić Buckinghama z innym rysownikiem. Jest sporo cieni, co w tym, jakże mrocznym tomie, jeszcze lepiej oddaje nastrój opowieści.
„Czasy mroku” to jeden z najlepszych tomów „Baśni”, obok „Folwarku zwierzęcego” i „Stron rodzinnych”. Może jest to zbyt daleko idący wniosek, ale wydaje się, że nowe rozdanie kart sprawia, że ktoś nieznający pierwszego cyklu o wojnie może zacząć lekturę serii od tego właśnie tomu. Oczywiście paru rzeczy nie wyłapie, kilku nie będzie wiedział, ale wydaje się, że nie będzie wielkiego bólu przy rozpoczęciu przygody z „Baśniami” od „Czasów Mroku”. To bardzo dobry, ale i mocno przygnębiający tomik. Zaskakujący, nowy etap historii stworzonej przez Willinghama. Miał być powojenny spokój, a jest mrok, płacz i zgrzytanie zębów.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Krzysztof Cuber
Tytuł: „Baśnie: Czasy mroku”
Wydawnictwo: Egmont
Tytuł oryginalny: „Fables: The Dark Ages”
Wydawca oryginalny: Vertigo
Liczba stron: 176
Format: 170×260 mm
Oprawa: miękka
Papier: offsetowy
Druk: kolor
Wydanie: I
Cena: 69,99 zł