Pokaż mi swoje kung-fu
Kung-fu oznacza osiągnięcie doskonałości w wybranej dziedzinie życia. Etymologia tego słowa ma niezwykle ciekawą historię. Przyjęto mianem kung-fu nazywać wszystkie odmiany dalekowschodniej sztuki walki. Termin został spopularyzowany przez kulturę masową i wyparł pierwotną nazwę wushu. Znać kung-fu, to inaczej być dobrym w tym, co robisz. Jeżeli przez całe życie lepiłeś garnki, to ta sztuka stała się twoim kung-fu. Osiągnięcie doskonałej formy jest możliwe w każdej dziedzinie. Uczynienie ze zwykłej czynności sztuki świadczy o osiągnięciu mistrzostwa.
Kaare Kyle Andrews jest niczym mnich z tajemniczego klasztoru Shaolin. Miejsca, które jest bastionem pradawnej sztuki. Tak jak jeden z wychowanków Małego Lasu, jak można przetłumaczyć chińską nazwę, poddał się rygorowi nieustannych zmagań z codziennością, by osiągnąć oświecenie. Kung-fu: komiks. Koło wieków dokonało pełnego obrotu, by raz jeszcze przynieść nam Wiek Szczęśliwości, który zapoczątkował Bruce Lee.
Wszystko za sprawą jednego tytułu – „Iron Fist The Living Weapon”. Jest to komiks o kung-fu. Seria jest w całości tworzona przez jednego człowieka i mimo że zamyka się na razie w czterech numerach, już wiadomo, że jest warta uwagi wszystkich, którzy kochają komiks albo rozważania nad istotą sztuk walki. Kaare Kyle Andrews to Kanadyjczyk, który swe rzemiosło doskonalił przez dobrych kilka lat. Ma na swoim koncie prace nad kilkoma tytułami. Znalazł się w punkcie, gdzie można swobodnie powiedzieć, że panuje nad trudną formą. Seria zawdzięcza jemu i tylko jemu swój kształt. Komiks zdecydowanie polecam czytelnikom dojrzałym. Motywem przewodnim jest bowiem zemsta i gniew. Kadry epatują przemocą, brutalność ukazana jest na każdej stronie, nastrój dekadencji, mam nadzieję, zostanie utrzymany do samego końca.
Wszystko w przyrodzie dąży do równowagi. Każda istota posiada swoją karmę. Przyczyna i skutek są nieodłącznymi towarzyszami ludzkiego życia. „The Living Weapon” nie jest łatwy w odbiorze. Żadna refleksyjna historia nie powinna być. Iron Fist, czyli Dany Rand, to człowiek ukształtowany przez dwie kultury. Wschód i Zachód, Yin i Yang. Nominalnie jest bohaterem serii, ale jego postać jest tylko i wyłącznie punktem wyjścia do przemyśleń o głębokim znaczeniu metafizycznym. To odróżnia obecną solową serię od poprzednich jego przygód. Z historii o Mistrzu Sztuk Walki, Wybrańcu, który doświadczył daru oświecenia, seria przekształciła się w coś znacznie głębszego. Jest to opowieść o człowieku. Mimo że nie zabraknie na kartach komiksu sekwencji ciosów i spektakularnych pojedynków, nie tam twórca położył główny nacisk. Kaare Kyle Andrews flirtuje z mitologią Iron Fist, by dać nam krwawą opowieść o tym, co znaczy być człowiekiem sprowadzonym do roli przedmiotu, żywej broni. Nie da się ukryć, że trudno mówić na ten temat i nie popaść w banał. Jednak scenariusz, jaki rysuje nam się przed oczami przez pierwsze cztery numery, jest chyba najlepszym, jaki przygotowano dla tego bohatera – Dany’ego Randa – od lat.
Iron Fist ma jednak niezwykłe szczęście, a jego Joss – kombinacja losu i przeznaczenia – jest korzystny, jeżeli chodzi o solowe serie. W latach 2006-2009 wychodził doskonały komiks „The Immortal Iron Fist”. Było to już jakiś czas temu, a historia w nim zarysowana była znacznie lżejsza. Tutaj w obecnym tytule Kaare Kyle Andrews stworzył prawdziwą ucztę dla tych, którzy wolą bardziej szorstkie opowieści. Autor zabrał nas do wybitnie męskiego świata, pełnego problemów. Problemów, które nie ograniczają się jedynie do złego szaleńca, który chce opanować miasto, ani nie kręcą się wokół zdobycia mocy i siły. Karty komiksu wypełnia samotność, rozdarcie i niedopasowanie. Tak naprawdę po głębszej refleksji należy przyjąć, że wszyscy aktorzy na scenie tego dramatu są nieco szaleni. Desperacja i poszukiwania odpowiedzi na dręczące ich pytania przebijają się na pierwszy plan. Potrzeba zrozumienia, oświecenia jest tak bardzo namacalna, że aż wyrywa się z ram plansz i z mocą atakuje czytelnika.
Andrews operuje z ogromną precyzją bardzo silnymi emocjami. Od gniewu poprzez poczucie kompletnej bezsilności i apatii, świetnie nakreślając, co się dzieje w głowach bohaterów. Rozpacz jest tu wyniszczająca, wściekłość niekontrolowana, a strach tak bardzo realny, że aż boli. Nie wiem, czy tak łatwo wszystkie te emocje zostałyby przekazane, z taką swobodą, gdyby kto inny, a nie scenarzysta zajmował się również oprawą graficzną. Jednak obraz doskonale uzupełnia nastrój panujący na planszach, wewnętrzne monologi i przemyślenia są wkomponowane zarówno w akcję, jak i grafikę. Całość daje nam niezwykle spójną artystyczną wizję. Niewątpliwie seria niezwykle zyskała na artystycznych talentach autora, a styl, który wypracował przez lata, jest idealny do historii, jaką przed nami roztacza. Nieco schematyczny, brudny i niedokładny, wpasowuje się wprost po mistrzowsku w złamany świat, jaki jest tworzony przed naszymi oczyma. Nie jest też przypadkowy. Jako artysta Kanadyjczyk spełniał się jako Cartoonist. Naleciałości tego stylu widać na pierwszy rzut oka w każdej kresce, jaką stawia. Forma, którą wybrał dla swojego kung-fu, wskazuje na korzenie jego sztuki. Forma trzeba nadmienić bardzo udana, niezależnie od ujęć i wyzwań, jakie przed sobą stawia Andrews.
Ten osobisty sznyt nadaje komiksowi niepowtarzalny charakter. Połączenie w jednej osobie scenarzysty i rysownika nie zawsze przynosi efekty. Niedoścignionym mistrzem w tej dziedzinie jest niewątpliwie Stan Sakai, tworzący kultowe już przygody królika samuraja – Usagi Yojimbo. Kaare Andrews nie pozostaje mu dłużny i w opowieści o kung-fu wspiął się na wyżyny. Fachowość i wykonanie obu tych zadań, jakim jest scenariusz i rysunek, jest tak duża, że nie można wskazać, co wyszło mu lepiej. Posługując się jeszcze jednym porównaniem z dziedziny sztuk walki, można przytoczyć, że jest jak woda – nie ma początku ani końca. Określenie to odnosi się do ruchu i jest formą najdoskonalszego opanowania, także tu nie można powiedzieć, gdzie jest Andrews- scenarzysta i Andrews-rysownik. Osiągnął kung-fu. Stał się po prostu autorem.
Autorem niezwykle świadomie korzystającym z narzędzi swojego warsztatu, wybierającym z premedytacją odpowiednie środki do osiągnięcia zamierzonego celu. Widać to w najdrobniejszym szczególe, od wyboru barw po sposób kadrowania. Nawet ułożenie wyrazów dźwiękonaśladowczych ma współgrać z większą strukturą. Charakterystyczne przejścia pomiędzy wschodem i zachodem są dobitnie zaznaczane przez zmianę faktury plansz, mało tego, niekiedy jest to zmiana faktury poszczególnych kadrów. To jeszcze raz podkreśla kunszt i artyzm tego, co dzieje się z komiksem. Nie chodzi nawet o sposób i pomysł wykorzystania nowych metod, ale o konsekwencje i wpływ, jaki dane rozwiązanie ma na daną historię. Dobra opowieść powinna zawierać wszystkie kluczowe elementy, nie może pomijać żadnego szczegółu.
Nawet charakterystyczne zestawienie scen, przewijające i powtarzające się obrazy, wykorzystanie przestrzeni kadrów, zabawa z prostokątnymi powierzchniami – elementów, które sprawiają, że po ten komiks, tę serię warto sięgnąć, jest bez liku. Mało znany dla polskiego czytelnika bohater dostał możliwość zaprezentowania się w swej nowej odsłonie na razie tylko w języku angielskim, jednak bariera językowa nie powinna stanowić problemu dla większości. Innym pozostaje jedynie cierpliwie czekać i mieć nadzieję, że ten niepowtarzalny mistrz sztuk walki zawita do kraju nad Wisłą. Na dobre rzeczy warto cierpliwie czekać.
Rafał Pośnik
Iron Fist: The Living Weapon (2014) #4
Scenariusz: Kaare Andrews
Rysunki: Kaare Andrews
Wydawca: Marvel Comics
Data wydania: July 02, 2014
Cena okładkowa: $ 4.99