Nothing is impossible, but only for those
who know the price
– Stephan Strange
W dobie rosnącej popularności Marvela, czekając na nowe tytuły z kolejnych linii wydawniczych, chcę podzielić się moim najnowszym odkryciem zza oceanu. Dla wszystkich tych, którzy są już entuzjastami komiksów, i dla tych, którzy dopiero się nimi staną. Dla tych, którzy zakochali się w najnowszych produkcjach filmowych z superbohaterami, jak i tych, którzy odkrywają je na nowo. Przedstawiam wam: „New Avengers Annual #1” z czerwca bieżącego roku.
„New Avengers” to tytuł obecny na polskim rynku od kilku lat za sprawą dwóch wydawnictw, które sprowadziły go do naszego kraju. Słowa uznania należą się przede wszystkim wydawnictwu Mucha Comics, które odważnie weszło na rynek. Niestety zawiesiło wydawanie serii z powodu „Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela”, zbioru najlepszych komiksów ze stajni Marvel Comics. Wydawnictwo Hachette, które wypuściło już kilka tytułów „Avengers”, i Mucha współpracują dość ściśle w ramach tej serii. Sytuacja ta, jaką jest wspomniane partnerstwo, jest raczej niespotykana w hermetycznym środowisku historii obrazkowych. Sama idea annuala jest również w naszym kraju mało spopularyzowana. Modelowo wychodzi on raz do roku, rozszerzając historię zawartą w wydaniach zeszytowych. Polski czytelnik ma dostęp oczywiście do wcześniejszych przygód New Avengers. Jednak ten wydany w Stanach pod koniec czerwca zeszyt sam w sobie jest niezwykły.
Po pierwsze szerszej publiczności grupa Avengers kojarzy się z klasycznym składem znanym z filmu pod tym samym tytułem. Na ekranach kin drużyna pod wodzą Nicholasa Fury’ego, świetnie sportretowanego przez Samuela L. Jacksona, dopiero rozpoczyna swoją historię. W uniwersum komiksowym te dzieje są znacznie bardziej rozbudowane. New Avengers jest całkowicie niezależną jednostką operacyjną, przez ich szeregi przewinęła się masa bohaterów, tych bardziej znanych, jak chociażby Wolverine, jak i tych pobocznych.
„New Avengers Annual” jest solową historią. Łamie wszelkie konwencje, a chociaż nie zdarza się to po raz pierwszy, już na tym etapie warto zwrócić na to uwagę. Oczywiście album nawiązuje do aktualnych wydarzeń, które dotykają grupę, jednak przybliża nam sylwetkę i przemianę tylko jednego członka drużyny. Doctor Strange the Sorcerer Supreme nie należy do typowych bohaterów. Jest magiem, trzyma się na uboczu, nie ma serii, w której jest tytułowym bohaterem. Przynajmniej na razie. Wszystko dlatego, że postać to w dzisiejszych czasach również marka.
Krążąc po sklepach branżowych z komiksami, można trafić do wspaniałego, ale przerażającego świata. Wśród sprzedawców krąży opinia, że świadomość czytelników jest dość niska, szczególnie tych sporadycznych. Klienci DC wybiorą zazwyczaj kogoś z wielkiej trójki: Batmana, Supermana oraz, jeśli są oczytani, sięgną po niezrównaną serię o Wonder Woman. Na razie dostępną tylko w języku angielskim, ale być może zawita do Polski. Marvel jest dzięki dość agresywnej promocji lepiej znany, jednak Strange nadal zalicza się do bohaterów niszowych, nawet za oceanem, gdzie rynek najlepsze lata ma już za sobą. Wszystko jednak jest możliwe, jak powiedział sam bohater na wstępie tego artykułu.
Może stać się to za sprawą kilku czynników. Album, który dziś polecam, jest jednym z nich. Mogę dokonać tej rekomendacji z czystym sercem, z miejsca mógłbym go podarować zarówno osobie mocno przesiąkniętej uniwersum, jak i tej, która dopiero przekracza jego próg. Dzieje się tak dlatego, że historia przedstawiona przez niezwykle utalentowany duet – Franka J. Barbierego i Marco Rudy’ego – jest uniwersalna. Dwójce tej na niespełna trzydziestu kilku stronach udało się zamknąć w obrazach i słowie całe życie Maga. Wszystkie elementy dobrej opowieści, za sprawą kunsztu artystów odpowiedzialnych za to wydanie, trafiają na swoje miejsce w sposób perfekcyjny. Udało im się spreparować nie tylko zamkniętą historię, lecz także bardzo prawdziwą, taką, która na wielu poziomach przekracza ramy swojej pierwotnej fabuły. Marvel nigdy nie miał oddzielnej linii wydawniczej dla dojrzałego czytelnika o zasięgu i sukcesie Vertigo DC. Flagowy produkt konkurencji dla dojrzałego czytelnika, jakim był Sandman – komiks brytyjskiej fali, który zrewolucjonizował medium – nie mógłby zagościć w domu Iron Mana. Brakowało narzędzi i przestrzeni dla takich tytułów. Jednak ambitne historie trafiają się pomiędzy poszczególnymi seriami i to one tworzą takie zbiory jak „Wielka Kolekcja Komiksów Marvela”, najlepsze albumy. Historia przedstawiona z punktu widzenia człowieka, który poświęcił wszystko na drodze do zrozumienia, przedstawiona w annualu, na pewno należy do ambitnych. Podejmuje jeden z najtrudniejszych tematów i choć może to zabrzmi banalnie, daje nam komentarz do wyborów, z jakimi zmagają się bohaterowie.
Niewątpliwie historia dryfuje w kierunku bardzo mrocznych klimatów, ale jednocześnie robi to ze smakiem. Nie odnajdzie się tam kolorowych trykotów, a raczej dużo czerni i bieli z różnymi odcieniami szarości. Doskonale użyty patos przeplata się z prozą życia, tworząc niezwykły pomost, który spaja całą opowieść. Autorzy nie są pozbawieni oczywiście poczucia humoru, jest ono jednak raczej wysublimowane, delikatne i skłania do refleksji. Właściwie komiks można odczytywać na wiele sposobów, łamiąc kolejność poszczególnych stron i kadrów, a historia nadal zachowa spójność i wewnętrzną strukturę. To świadczy o tym, że to, co udało się stworzyć dwójce artystów, jest naprawdę niezwykłe.
Tak powinien wyglądać transcendentalny mit, którego tematem są sztuki mistyczne. Opowiadać i tłumaczyć pewne uniwersalia, być zrozumiałym dla każdej kultury. Efekt, który niezwykle trudno uzyskać, jeszcze trudniej utrzymać, a prawie niemożliwe jest oczarowanie nim czytelnika. Tutaj wszystkie elementy robią to z zadziwiającą łatwością i gracją. Historia od pierwszych słów wciąga, by nie puścić nas aż do ostatniego obrazu. Jednak sama fabuła komiksu, który generalnie często jest zrównywany w oczach Amerykanów do ich własnej mitologii, zdaje się na nowo odczytywać znaczenia takich słów jak Mściciel. Ten jeden numer pozwala nam spojrzeć na cały dotychczasowy dorobek serii z zupełnie nowej perspektywy.
Magiczna sztuka u swych podstaw i założeń ma kontrolę nad znaczeniem słów i ich odczytywaniem. Zrozumienie tematu magii i wykorzystanie jej potencjału w opowieści nie zależy bowiem od dymu i luster ani od efektownych zaklęć. Jest to sztuka kontroli rzeczywistości poprzez język kreacji, przez słowa. Mag w swej podróży nadaje sens światu za sprawą swojej sztuki, jest obdarzony mistyczną wiedzą wykraczającą poza to, co znane. Z płaszczyzny platońskich idei, niewidzialnej dla oka, sprowadza prawdę i zmienia rzeczywistość. W historii o magii chodzi właśnie o tę przemianę, która się dokonuje na oczach widza, czytelnika. Przekształcenie rzeczywistości poprzez jej re-definicję. Język jest podstawowym narzędziem, który pozwala nam opisać świat. Zrozumienie płynie poprzez znaczenia, jakie nadajemy słowom. Historie w plemionach pierwotnych miały na celu, jak cała tradycja ustna, wytłumaczenie otaczającego nas świata, przekazanie wiedzy. Otworzenie naszych oczu na nowy punkt widzenia. Poprzez swój scenariusz Frank Barberie zmienia naszą optykę jako czytelnika. Mściciel nabiera nowego znaczenia i nie jest to już tylko zabawa słowami. To prawdziwa Magia.
Oczywiście komiks nie byłby niezwykły, gdyby posiadał tylko jedną interpretację. Stałby się ułomny, niepełny, jeśli opisywałby jedynie liniowe wydarzenia. Nie dotykając żadnych idei, zostałby pozbawiony wagi. Na szczęście tutaj treść i obraz można odczytywać raz za razem, odnajdując kolejne ukryte znaczenia. Szukać nowych dróg poprzez labirynt tajemnic. Tak jak na to zasługuje opowieść o największym Magu i mistyku całego uniwersum. Należy bowiem pamiętać, że dr Strange jest głównym adeptem sztuki tajemnej dla Marvela. Protektorem świata ludzi przed tym, co nieznane. Mimo że postaci poruszających się w kręgach okultystycznych jest więcej, sam jego tytuł największego z adeptów Sztuki przecież zobowiązuje. Cieszyć należy się z wyczucia, jakie zaprezentował scenarzysta, i jego podejścia do tego tematu.
Słowa uznania należą się również artyście odpowiadającemu za oprawę graficzną. Ten zaszczyt należał do Marco Rudy’ego. Doskonale uzupełnia on historię malowaną słowami poprzez zastosowanie nietuzinkowych rozwiązań wizualnych. Sama technika, jaką wybrał, jest rozwiązaniem koncepcyjnie niezwykle interesującym, gdyż cały komiks powstał poprzez malowanie plamami. Akwarele wydają się idealnie stworzone do tej historii. Nie ma w oprawie graficznej nawet zwyczajnych elementów kadrowania, a wszystko zdaje się rozgrywać na wyższym poziomie abstrakcji. Z punktu widzenia wizualnego najmniej ciekawa jest sama okładka annuala, jednak zawartość numeru rekompensuje nam to z nawiązką. Symboliczne przedstawienie postaci, niezwykłe zastosowanie elementów kluczowych dla kręgu kulturowego, w którym znalazł się nasz bohater, takich jak mandale, płynne przejścia w scenach, gdzie ten krąg opuszcza. Wszystko to powoduje, że mamy do czynienia z arcydziełem, i jest potwierdzeniem, że nie należy książki oceniać po okładce.
Wyczucie, z jakim artysta podróżuje poprzez kolejne strony komiksu, samo w sobie zasługuje na uznanie. Dobór barw według ich alegorycznego znaczenia, wkomponowanie tych elementów w ramy scenariusza, oddanie niezwykłej atmosfery jest świadome i świadczy o wielkości artysty. Nawet osoba niemająca do czynienia z komiksem na co dzień może spokojnie docenić walory estetyczne tego albumu. Jest to zarazem jeden z najlepiej narysowanych komiksów ostatnich lat, jaki wpadł mi w ręce. Niekonwencjonalny, przemyślany i doskonale wykonany w najdrobniejszym szczególe. Od pierwszych stron historii do ostatnich zachwyca głębią i kunsztem na najwyższym poziomie. Posiada coś, bez czego sztuka obrazkowa nie mogłaby się obejść – wizję.
Każda strona jest osobnym arcydziełem. Pośród trzydziestu kilku plansz nie można znaleźć ani jednej, która nie byłaby warta uwagi. Album spokojnie można odbierać jedynie na płaszczyźnie wizualnej i czerpać z niej garściami. Przy czym nie są to plansze proste i łatwe w wykonaniu i za samą odwagę ich realizacji artyście należy się szacunek. Komiks byłby zupełnie inny, gdyby nie jego ogromna praca. Obraz, jaki towarzyszy historii, wydobywa prawdziwy jej potencjał, a Marco Rudy pokazał pełnię swoich możliwości. Synteza słowa i obrazu w najczystszej postaci.
Każda strona jest osobnym arcydziełem. Pośród trzydziestu kilku plansz nie można znaleźć ani jednej, która nie byłaby warta uwagi. Album spokojnie można odbierać jedynie na płaszczyźnie wizualnej i czerpać z niej garściami. Przy czym nie są to plansze proste i łatwe w wykonaniu i za samą odwagę ich realizacji artyście należy się szacunek. Komiks byłby zupełnie inny, gdyby nie jego ogromna praca. Obraz, jaki towarzyszy historii, wydobywa prawdziwy jej potencjał, a Marco Rudy pokazał pełnię swoich możliwości. Synteza słowa i obrazu w najczystszej postaci.
Drugim powodem, dla którego ten komiks jest niezwykły, jest właśnie artyzm, jaki przemawia przez jego kadry. Wytycza odważnie szlak, którym chciałby móc podążyć każdy odbiorca, niezależnie od medium, jakiego doświadcza.
Stephan Strange dostanie własny film. Wraz z budowaniem franczyzy kinowej Marvel wyznaczył nowe standardy dla ekranizacji komiksowych. Jest już zwyczajem w kinach czekać na dodatkową scenę po napisach, niezależnie od wytwórni, która wypuściła film. Strukturalnie wyjście poza jeden film i budowanie uniwersum było genialnym zabiegiem marketingowym. Tę nową jakość zawdzięczamy właśnie Marvelowi. Jednak najlepszą adaptacją komiksową pozostaje inny tytuł – „Dark Knight” z DC. Film, który zmienił postrzeganie gatunku, ambitny, z własną legendą. Opowieść o Batmanie, gdzie ten jest drugoplanową postacią. Film łamiący konwencje.
Pierwszy „Iron Man” zbliżył się do tych standardów, głównie dzięki genialnej kreacji Roberta Downey Juniora jako Tony’ego Starka. Kolejnym kamieniem milowym był „Kapitan Ameryka – Zimowy Żołnierz”, niezwykle ciepło przyjęty przez krytykę. Marvel po swoich sukcesach już zapowiedział kolejne filmy na wiele lat wprzód. Stephan Strange również czeka na swój moment na wielkim ekranie w ramach tej nowej fali. Pojawiają się już pierwsze nazwiska na giełdzie aktorów, którzy mieliby się wcielić w tytułową rolę: Joaquin Phoenix, Benedict Cumberbatch, Jared Leto czy Tom Hardy. Cieszy, że za film odpowiadać będą ludzie mający doświadczenie w klimatach horroru. Daje to nadzieję na film z przesłaniem, w nieco cięższym klimacie niż zwyczajowe superprodukcje Marvela. „New Avengers Annual” pokazał bowiem poziom, jaki historia o tak wielkim potencjale mogłaby osiągnąć. Przecież „nic nie jest niemożliwe, ale tylko dla tych, którzy znają cenę”. Ta historia opisana wyżej kosztuje śmieszne pieniądze, bo niecałe pięć dolarów.
Rafał Pośnik
„New Avengers Annual” (2013) #1
Scenariusz: Frank J. Barbiere
Rysunki: Marco Rudy
Wydawca: Marvel Comics
Data wydania: June 25, 2014
Cena okładkowa: $ 4.99