Koniec z braniem jeńców.
Rzadko zdarzają się dzieła literackie, które samym swoim tytułem wprost informują czytelnika, jakiego rodzaju treści powinien się spodziewać między okładkami. Seria „Postapo” Daniela Gizickiego i Krzysztofa Małeckiego jest jednym z takich wyjątków. W dwóch tomach komiksowej opowieści odnajdziemy po prostu świat po zagładzie. Tylko tyle i aż tyle.

Uwaga: dalszy ciąg recenzji zawiera szczegóły dotyczące treści i zakończenia utworu.

Pewnego zwyczajnego dnia, podobnego do tysięcy innych zwyczajnych dni, nastąpił koniec świata. Oszalałe z bólu i rozpaczy niedobitki rodzaju ludzkiego skryły się więc w ruinach dawnej cywilizacji, by zdobyć schronienie i pokarm. Wielu postradało przy tym rozum i resztki człowieczeństwa. Marcin Tramowski, z wykształcenia magister polonistyki, z zawodu barman w stołecznym pubie (między innymi), wyrusza w długą podróż do swojej rodziny ze wsi pod Skierniewicami, poszukując pozostałych przy życiu krewnych. Zarządzane przez kuzyna gospodarstwo – forteca okazuje się być gościnną przystanią dla samotnych wędrowców, jednak, niestety, niebezpieczeństwo czai się wszędzie… Marcin stara się pomagać krewniakom i reszcie gromady w obronie nowego domu i poszukiwaniu źródeł pożywienia, ale równocześnie usiłuje przekonać ich do swego pomysłu: wspólnej wyprawy do dużego i lepiej zorganizowanego skupiska ocalałych. Jednak nie wszyscy wierzą w powodzenie ryzykownego projektu, a tymczasem zagrożenie zbliża się ze wszystkich stron…

Życie codzienne

Brzmi znajomo? I powinno. Drugi tom serii „Postapo” pod tytułem „Najpierw słychać grzmoty” podąża ścieżką, wytyczoną wyraźnie przez pierwszy odcinek przygód Tramowskiego. Głównym założeniem projektu Gizickiego i Małeckiego jest snucie historii o życiu w postapokaliptycznej Polsce – i to właśnie dostajemy. Scenarzysta sięga do klasyki gatunku, wybiera rozpoznawalne dla czytelnika elementy i łączy je ze sobą w kolejnej historii o trudach codziennej egzystencji w świecie, który gwałtownie wypadł ze swego toru. Gizicki nie stara się eksperymentować z prawidłami konwencji, unika igrania z narracją i wystrzega się sztuczek formalnych. Nie chce redefiniować fantastyki postapokaliptycznej, powstrzymuje się od stawiania na głowie żelaznych założeń konstruowania opowieści tego typu. Zamiast tego serwuje klarowną, najczystszą gatunkowo opowieść o życiu po niewyjaśnionej Zagładzie. Tym cenniejszą, że rozgrywa się w doskonale znanej czytelnikowi lokacji.
Gizicki w dalszym ciągu odmawia odpowiedzi na pytanie, co wydarzyło się feralnego dnia, gdy świat zwariował. I dobrze. Chociaż w drugim tomie możemy poznać fragmenty przeszłości naszego protagonisty (i, dzięki temu, że to narracyjnie najlepiej poprowadzona część albumu, utożsamić się z nim), kwestia głównej przyczyny niedawnego Armagedonu pozostaje niewyjaśniona. Kilka mimochodem wplecionych w dialogi sugestii powinno zadowolić najbardziej ciekawych, jednak równocześnie twórca jasno daje do zrozumienia, że nie o opisywanie samej apokalipsy mu chodzi. Akcja wyraźnie przyspiesza, a ledwie zarysowane w pierwszej części postaci zyskują więcej indywidualnych cech. Daje tu znać o sobie wieloletnie doświadczenie scenariopisarskie Gizickiego: widać, że spędził wiele czasu z każdym ze swoich bohaterów, usiłując z jednej strony wyznaczyć im role zgodne z kanonem literatury postapo, a z drugiej zarazem ocalić od sztampy. Dzięki temu staramy się zrozumieć ich położenie, kibicujemy ich wysiłkom i drżymy o ich przyszłość. Dzięki temu czujemy, gdy giną.

I niecodzienne.

Na brawa jak zawsze zasługuje Krzysztof Małecki: rysownik posługujący się niezwykle rozpoznawalnym i nieprawdopodobnie wręcz uniwersalnym stylem, sprawdzającym się w opowieściach realistycznych, komediowych, historycznych, obyczajowych i – zapewne – wszystkich innych, co niewątpliwie zaprezentuje w przyszłości. Jego czytelna, wyrazista kreska bardzo sugestywnie wprowadza czytelnika do upiornego świata Marcina i jego przyjaciół. Prace Małeckiego w tym tomie mają w sobie o wiele więcej dynamizmu, niż w poprzednim: to nie tylko kwestia scenariusza, ale widoczny progres rysownika. Czekam na więcej.

„Postapo” to solidny, uczciwy komiks. Uczciwy, bo nie stara się udawać czegoś, czym nie jest. To po prostu mocna historia o życiu po końcu świata, korzystająca z całego dobrodziejstwa inwentarza podobnych jej setek historii na ten temat. Jednak powinna zadowolić zarówno fanów gatunku, jak i przypadkowych czytelników komiksu. Zwłaszcza tych utyskujących na brak „polskiego mainstreamu”.

Dziękujemy za udostępnienie egzemplarza do recenzji wydawnictwu Dolna Półka.

Rafał Kołsut

Wydawnictwo: Dolna Półka
Format: 165×235 mm
Oprawa: miękka
Papier: offsetowy
Druk: cz.-b.
Wydanie: I