Dzisiaj swoją piątkę komiksowi przybił Jakub Koisz, dawny recenzent i felietonista KZ. Autor vloga „Urwany Film”, recenzent filmowy, który nigdy nie przestał się przyznawać do ogromnych fascynacji historyjkami obrazkowymi.
„Watchmen”
Były komiksy przed dziełem Moore’a, były też po nim, jednak chyba już nie doświadczyłem nigdy ponownie tego uczucia obcowania z czymś misternie skonstruowanym, pieczołowicie wygładzanym i wielowarstwowym. Trudno jest opowiedzieć, co w „Strażnikach” jest najmocniejsze, bo mocne jest tu wszystko, począwszy od rysunków, skończywszy na fabule, ale dla mnie ten komiks robią warstwy: narracyjne, graficzne. Nigdy tak dobrze się nie bawiłem, próbując wejść w głowy jakichś fikcyjnych postaci. Pierwsza lektura „Strażników” zbiegła się również z fascynacjami literaturą Dicka, Pynchona i rozbawiło mnie, że to właśnie dzieło komiksowe miało największe stężenie paranoi i postmoderny, które – nie wiedzieć czemu – w literaturze zaczęły mnie interesować.
„Nextwave”
Komiks tak lekki, że dwanaście numerów czyta się jak jeden zeszyt, oraz tak absurdalnie śmieszny, że konstruując wiele dowcipów, projektowałem sobie konkretne sceny z miniserii Warrena Ellisa. Niby rozgrywające się w świecie Marvela, ale tak od niego odległe i nieskrępowane konwencjami, że zdałem sobie sprawę, czemu uważam filmowe „Guardians od the Galaxy” za najlepszy film studia. Ellis, podobnie jak reżyser James Gunn, w pełni wykorzystał wolność artystyczną i zbudował dla czytelników grupę herosów tak niepasujących, że wręcz potrzebnych światom komiksowym. A to ważne, wolność w korporacyjnej machinie. Rysunki Stuarta Immonena, mniami!
„Transmetropolitan”
Chciałem być takim dziennikarzem, jak żyjący w cyberpunkowej, dystopijnej przyszłości Spider Jerusalem, bo wierzyłem w dziennikarstwo: nakręcone, narwane, narracyjnie bez oddechu, którego nazywa się „gonzo style”. Świat wykreowany przez Warrena Ellisa to brudna, zostawiająca plamy na ubraniu miejska przygoda, ale nie sposób nie utożsamiać się z głównym bohaterem, który posiada kilka wartości nie pasujących do tego, co go otacza.
„All-Star Superman”
Jeśli zapytano by mnie, jak wyobrażam sobie „prawilną” interpretację Człowieka ze Stali, na pewno nie będzie to osiłek skręcający przeciwnikom karki. Mój Superman jest spokojny, dobry, miły, uczynny, a przede wszystkim starający się być lepszy, nie dlatego, że musi, ale dlatego, że chce. To jedyne sensowne przedstawienie istoty wręcz wszechpotężnej. Grant Morrison, mimo wielokrotnych odlotów, tutaj trzyma się silnie konwencji komiksów ze Złotej Ery, więc jest sentymentalnie i tylko w minimalnym poziomie – dziwacznie.
„Desolation Jones„
Warren Ellis już trzeci raz na mojej liście, lecz ten wybór jest nieoczywisty. Nie wiem, czemu lubię ten komiks, bo protagonista nie jest najoryginalniejszym tworem również w dorobku scenarzysty. To, co najbardziej lubię w tej skasowanej przedwcześnie serii, to dziwaczność rozwiązywanych przez tytułowego bohatera spraw. Komiks, w którym poszukiwania jest kaseta z nagraniem porno, a występuje w niej sam… Adolf Hitler? Polecam, choćby jako szkołę kreatywnego pisania.