SKAŻONA JAPOŃSZCZYZNĄ

WIĘC CHODŹ, POMALUJ MI SERIAL


Jesień, a z nią kolejny sezon seriali wszelakich, plus zwiastuny kolejnego sezonu anime. Zapowiada się, że znowu nie mam co oglądać…

Najbardziej boli mnie to, że wszelki serial o podłożu parakryminalnym, na jaki rzucam się z pazurami, po paru sezonach (zazwyczaj w okolicy trzeciego) zaczyna się robić smutną dramą obyczajową z kryminałem w tle. Pomijam oczywiście całkowicie chybione pomysły dokręcenia na siłę czegoś, co powinno mieć jeden sezon i basta (ten, no, jak mu tam po polsku… „Skazany na śmierć?”). Nawet nie chce mi się wspominać o serialu, w którym intryga zaczyna się rozwijać zgodnie z zasadami „Czarodziejki z Księżyca”, gdzie co sezon pojawia się coraz potężniejszy wróg, stojący wyżej w kosmicznej hierarchii od poprzedniego. Pal sześć, jeśli lubię bohaterów, bo wtedy daje się przeżyć, ale ogólnie mam coraz większe wrażenie, że twórcy dostali kota na punkcie pieniądza. Miałam je już wcześniej, ale teraz zaczyna mi to przypominać jazdę na zagłodzonej krowie, którą doi się aż do śmierci, dopóki nie będzie przypominać tej z „Kung Pow” (ciekawscy niech sobie wygooglują).

Dodatkowo, wczoraj otrzymałam bardzo niepokojący link – o ekranizacji serialu amerykańskiego w formie anime. Batman anime – nie ma sprawy. Iron Man i inne takie superktosie – nie ma sprawy; otrzaskałam się z tym, nawet mi się podobała idea wymiany międzykulturowej. Adaptacja pomysłów amerykańskich na grunt azjatycki była o tyle ciekawa, że człowiek nigdy nie wiedział, co te skośne łobuzy wymyślą. No i o ile pamięć mnie nie myli, to amerykańskie sępy sięgają po anime jako pierwowzór i tworzą takie cudowne gnioty jak „Dragon Ball”… Nie, normalnie odpadam – „Supernatural anime”?

Najgorsze jest to, że po obejrzeniu zwiastuna pierwszą moją myślą było: „Ej, może wreszcie będzie się dało to oglądać”. Tym, którzy dokładnie w tej chwili wyciągają ostre narzędzia, tłumaczę, czemu tak mi zaświtało. Nie bijcie jeszcze przez chwilę, dobrze?

Główną wadą serii aktorskiej, moim zdaniem, była nadmierna powaga. Nie lubię, kiedy świat z gruntu fantastyczny zakłada, że „to wszystko dzieje się tak naprawdę w naszym świecie, tylko tego nie widzicie”. Za to z przyjemnością oglądałam odcinki „z przymrużeniem oka”, które dawały serialowi zaskakującą lekkość. Niestety, na jeden odcinek przyjemny przypadały mniej więcej trzy poważne, w tym jeden z wątkiem „megatragiczno-głębokim”.

Z kolei wszystkie rzeczy, które mnie drażnią w tak zwanych live action movies są dla mnie jak najbardziej zjadliwe w anime. Głównie dlatego, że sama forma – rysunek – od razu sprawia, że nie biorę całej zabawy na poważnie. W dodatku w anime nie będę oglądać śmiesznych gumowych charakteryzacji, podklejonych renderowanymi bebokami. No i Sam, który jest przeraźliwie żałosny ze swoim młodzieńczym buntem i tragicznym losem, przestanie mi przeszkadzać, bo będzie po prostu jeszcze jednym smutnym animowanym chłopaczkiem w deszczu, których nauczyłam się olewać (nie deszczem).

Straszny to świat, w którym nie ma ani serialu, ani anime, które warto by było obejrzeć i człowiek musi się zadowolić jakąś dziką hybrydą…

Joanna Pastuszka