Co by było, gdyby pewnego dnia na Ziemi objawił się pod ludzką postacią sam Bóg? Czy ludzkość przeżyłaby prawdziwą transcendencję? Czy konflikt wiary i sceptycyzmu w końcu zostałby zażegnany? Według Marca-Antoine’a Mathieu, twórcy komiksu „Bóg we własnej osobie”, jest to wizja zbyt optymistyczna. Podczas ponownego przyjścia Stwórca przede wszystkim zostałby brutalnie wtłoczony w machinę komercjalizacji i prawnych absurdów.

okladka-600

Już od samego początku możemy poczuć atmosferę kafkowskiego „Procesu”, gdy główny bohater pod ludzką postacią stawia się na powszechnym spisie ludności i przedstawia się jako Bóg. Początkowe kpiny i wyśmiewania szybko zmieniają się w euforię wraz z poznaniem Kreatora. Naukowcy, zachwyceni, upatrują w Absolucie nieskończonego źródła wiedzy, które może odpowiedzieć na najbardziej nurtujące ludzkość pytania. Biznes, jak to biznes, widzi okazję do zarobienia pieniędzy i szybko komercjalizuje postać Boga, czyniąc z niego celebrytę, wtłaczając w świat reklamy, zastrzegając sobie marki towarowe, obowiązkowo wydając jego biografię oraz robiąc szereg innych rzeczy, które mogłyby przynieść korzyści. Wreszcie, wracając do wątku procesu, Bóg ostatecznie zostaje pozwany przez całą rzeszę ludzi jako byt odpowiadający za ich nieszczęścia. Światowy trybunał składający się z postaci reprezentujących różne religie i nurty filozoficzne próbuje raz na zawsze rozstrzygnąć wszelkie kwestie związane ze Stwórcą – czy jest wszechmogący, czy jest „jedynie” arystotelesowskim „nieruchomym poruszycielem”.

Marc-Antoine Mathieu stworzył historię świeżą, pełną dowcipnych, inteligentnie zaczepnych, zmuszających do refleksji dialogów czy monologów. Medytacja nad potencjalną reakcją społeczeństwa na spotkanie z Bogiem we własnej osobie oczywiście ma swoje mankamenty wynikające z ludzkiego ograniczenia – nikt nie wie, przy założeniu jego istnienia, kim lub czym jest Bóg, autor siłą rzeczy też nie zna ostatecznej odpowiedzi na ponadczasowe pytania o przyczynę i cel ludzkiej egzystencji, czy świat jest nieskończony i tak dalej. Wszystko zostało oprawione w minimalistyczne, czarno-białe ilustracje.

Osobiście liczyłem na filozoficzny dyskurs nieograniczający się jednak do rzucenia kilku słów z cyklu tych mądrych i trudnych czy relatywizowania wszystkiego. To, co otrzymałem, to satyra na dzisiejsze społeczeństwo, masowe ogłupianie za pośrednictwem mediów oraz komercjalizację wszystkiego i wszystkich w celu osiągnięcia zysku. Choć prawdziwe intencje autora poznajemy wraz z dalszymi kartami opowiadanej historii, nie zmienia to faktu, że w całej tej erudycyjnej wymowie utworu zabrakło próby zwizualizowania reakcji świata religijnego – szeroko rozumianego kręgu judeochrześcijańskiego oraz pozostałych wyznań na wieść o tym, że Bóg istnieje, ma się dobrze i właśnie zszedł na Ziemię. Być może było to podyktowane obawą przed stworzeniem dzieła nadmiernie kontrowersyjnego, mogącego urazić czyjeś uczucia religijne.

Ta pewnego rodzaju „grzeczność” jest widoczna także w samym ukazaniu Boga. Nie widać jego twarzy, jest przedstawiony jako stereotypowy starzec-filozof z długimi włosami i brodą. Ma spokojne, przyjazne i stoickie usposobienie. Nie ocenia, nie interweniuje, nie demonstruje swojej władzy ‒ tylko czasami w jego wypowiadanych kwestiach da się wyczuć ironię sprawiającą, że czytelnik ma do czynienia nie tylko z samą ożywioną ikoną, ale z bytem posiadającym swoją osobowość. Oczywiście taki wizerunek Stwórcy miał swoje uzasadnienie w utworze i autor potrafił wyjść z tego obronną ręką.

Ujęcie tematu w sposób bardziej ironiczno-prześmiewczy niż metafizyczny niektórym może pozostawiać wyraźny niedosyt ze względu na chęć przedstawienia polemiki na innych płaszczyznach z udziałem Absolutu, jednak sam sposób narracji jest znakomity. Historia została podzielona na kilka epizodów ujętych w odmienny sposób. Różnie zaprezentowano perspektywę oraz fokalizację, z których prowadzona jest fabuła. Ta wdzięczna konstrukcja utworu idealnie sprawdziłaby się w ramach adaptacji teatralnej.

„Bóg we własnej osobie” to historia potrafiąca rozruszać zwoje mózgowe, starannie przygotowana pod kątem kompozycji i z oszczędnymi ilustracjami zabarwionymi odcieniami szarości. Komiks ujęty w satyrycznym, dowcipno-gorzkim stylu, jednakże pozbawiony większej głębi i odwagi autora przy dotykaniu trudniejszych tematów. Niemniej jednak, dzieło Marca-Antoine’a Mathieu jest ciekawą opowieścią poruszającą problem w sposób popkulturowy, przedstawiający człowieka w krzywym zwierciadle. Osoby mające wobec lektury wysokie oczekiwania mogą się rozczarować, za to dla tych podchodzących z rezerwą, a nawet laików, może się okazać bramą do poszukiwań zbliżonej literatury, ale cięższego, bardziej refleksyjnego kalibru.

Dziękujemy wydawnictwu Kultura Gniewu za udostępnienie egzemplarza komiksu do recenzji.

Aaron Welman

Tytuł: „Bóg we własnej osobie”
Tytuł oryginału: „Dieu en personne”
Scenariusz: Marc-Antoine Mathieu
Rysunki: Marc-Antoine Mathieu
Tłumaczenie: Olga Mysłowska
Wydawca: Kultura Gniewu
Data polskiego wydania: 10.2015
Wydawca oryginału: Delcourt
Data wydania oryginału: 2009
Objętość: 126 stron
Format: 165 x 235 mm
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Druk: cz-b
Dystrybucja: księgarnie/internet
Cena okładkowa: 44,90 zł