Craig Thompson swoim najnowszym komiksem dowodzi, że nie ma znaczenia, czy tworzy się dla dorosłych, czy dla dzieci. Ważne, żeby robić to dobrze.

https://images.gildia.pl/_n_/komiks/komiksy/kosmiczne-rupiecie/1/okladka-450.jpgRecenzja zasadniczo nie powinna opowiadać o recenzencie, jednak w tym przypadku trudno mi uniknąć osobistego tonu, gdyż historia właśnie zatacza dla mnie przedziwne koło. Na początku 2004 roku Adam Gawęda w swoim cyklu „Ameryka inaczej” zaprezentował na łamach KZet-u swoje refleksje dotyczące lektury komiksu Craiga Thompsona „Blankets”. Po przeczytaniu jego tekstu zrozumiałem, że po prostu muszę mieć ten komiks. Wkrótce udało mi się wylicytować egzemplarz na popularnym serwisie aukcyjnym, notabene za jakieś horrendalne pieniądze. Po lekturze nie żałowałem jednak ani złotówki, gdyż tym jednym komiksem Thompson awansował dla mnie do panteonu największych twórców komiksowych wszech czasów. Czytając „Blankets”, jeszcze nie wiedziałem, że już w połowie tego samego roku sam zostanę członkiem redakcji KZet, a zaraz po mnie do zespołu redakcyjnego dołączy niejaki Paweł Timofiejuk. Dziś, dwanaście lat później, Timof wydaje najnowszy komiks Thompsona (podobnie jak wszystkie poprzednie tego autora), a ja recenzuję go na łamach tego samego KZet-u. I zastanawiam się, czy dla kogoś ta recenzja okaże się równie ważna jak dla mnie tekst Adama Gawędy…

Do „Kosmicznych rupieci” zabierałem się z niemałymi obawami. Craig Thompson to arcymistrz psychologicznej przenikliwości, obdarzony wielkim talentem do przejmującego ukazywania ważnych i poważnych tematów, miałem więc wątpliwości, czy komiks dla młodszego czytelnika to odpowiedni obszar dla twórcy obdarzonego takimi przymiotami.

„Kosmiczne rupiecie” to bowiem komiks przygodowy dla dzieci rozgrywający się gdzieś w przyszłości w głębi kosmosu. Główna bohaterka opowieści, dziewczynka o imieniu Fiolet, mieszka wraz z rodzicami w kosmicznym odpowiedniku przyczepy. Jej matka Cera jest projektantką ubrań, zaś ojciec Gar – zbieraczem kosmicznego złomu. Wszystko zaczyna się w momencie, gdy gigantyczne kosmiczne wieloryby obracają w pył szkołę Fiolet. Rodzice próbują znaleźć jej nową szkołę, jednak dla biednej robotniczej rodziny możliwości są mocno ograniczone. Wymarzona praca Cery na luksusowej przystani kosmicznej okazuje się w rzeczywistości źródłem kolejnych problemów, na dodatek Gar znika w tajemniczych okolicznościach podczas misji, która ma mu przynieść duże pieniądze. Rezolutna Fiolet postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i wspólnie z przyjaciółmi – genialnym zmutowanym kurczakiem Elliotem oraz zwariowanym Bryłkowcem Zacheuszem – rusza w kosmiczną przestrzeń w poszukiwaniu zaginionego taty.

Thompson nie zwykł pisać krótkich komiksów i tym razem jest podobnie. Na trzystu dwudziestu stronach Fiolet wraz z przyjaciółmi przeżywa mnóstwo szalonych przygód i nieoczekiwanych zwrotów akcji, zwiedza wiele barwnych miejsc i poznaje całą galerię zabawnych, dziwacznych postaci. Autor żongluje przy tym nawiązaniami do „Gwiezdnych wojen”, Muppetów, gier konsolowych z lat 80., a nawet Biblii oraz sprawnie miesza błyskotliwy humor z dramatem.

Mimo obfitości wydarzeń i fantastycznego kostiumu komiks jest jednak w gruncie rzeczy prostą opowieścią o dość tradycyjnych wartościach: o tym, że ważna w życiu jest przyjaźń, że na bliskich najbardziej można liczyć w chwilach trudnych, że cokolwiek się robi, trzeba szanować innych, nawet jeśli do końca się ich nie rozumie.

Ale prosty przekaz nie oznacza ubogiej treści. Weźmy chociażby trójkę głównych bohaterów; jeśli się dobrze zastanowić, można ją potraktować jako metaforę kluczowych aspektów ludzkiej psychiki. Zacheusz reprezentuje działanie, nieokiełznaną energię; Elliot to sfera intelektu, wiedzy, wreszcie Fiolet to serce, obszar emocji i motywacji. Analogicznie możemy przyporządkować postacie do psychoanalitycznego modelu struktury osobowości sformułowanego przez Zygmunta Freuda: Zacheusz – id (nieuświadomione popędy, impulsywne działanie nastawione na natychmiastowe zaspokojenie potrzeb), Fiolet – ego (jaźń odpowiadająca za postrzeganie obiektywnej rzeczywistości), Elliot – superego (wewnętrzna reprezentacja wartości moralnych i ideałów społecznych, która dąży do doskonałości). W tym kontekście „Kosmiczne rupiecie” stają się przypowieścią o dojrzewaniu i integrowaniu się psychologicznej tożsamości Fiolet, zaś szczególnego znaczenia nabiera scena kończąca piąty rozdział, w której dziewczynka musi stworzyć jedność ze swoimi kompanami, aby skutecznie nawigować kosmicznym pojazdem.

Jednak w „Kosmicznych rupieciach” można znaleźć jeszcze więcej. Widać na przykład silną wrażliwość ekologiczną i to nie tylko w sensie poszanowania przyrody, lecz także w szerszym kontekście, mianowicie przekonania, że wszystkie istoty żywe tworzą jeden spójny system, którego nie należy zaburzać. Kosmiczne wieloryby mogą tu reprezentować wielkie kompanie energetyczne, które produkują energię, ale dążą przy tym do maksymalizacji zysku kosztem zanieczyszczenia środowiska. Mamy wątek nierówności społecznych i klasowych: z jednej strony robotnicza rodzina Fiolet, która z trudem jest w stanie zaspokoić podstawowe potrzeby, zaś by związać koniec z końcem, pracuje ciężko w mało przyjemnych warunkach; z drugiej strony obywatele stacji kosmicznej, którzy żyją w iluzorycznej luksusowej bańce, oderwani całkowicie od realnych problemów. Jest wątek trudnego godzenia ról zawodowych z macierzyństwem, jest klasyczny motyw szalonego naukowca, który dążąc do genialnych osiągnięć, nie dostrzega, że narusza odwieczny porządek świata, ryzykując katastrofę. Są nawet wątki religijne pod postacią nawiązań do przypowieści o proroku Jonaszu oraz widzenia Ezekiela.

https://images.gildia.pl/_n_/komiks/komiksy/kosmiczne-rupiecie/1/skan1-640.jpgOsobną kwestię stanowią przepiękne rysunki. W zasadzie to nie powinno dziwić, zwłaszcza w „Habibi” Thompson zdradza ogromny talent do subtelnego rysunku, błyskotliwego montażu kadrów oraz zamiłowania do skomplikowanych, pełnych detali ilustracji. W „Kosmicznych rupieciach” jest podobnie: szczegółowe, niesamowicie dopracowane projekty kosmicznych pojazdów, stacji orbitalnych, robotów czy kosmicznego tartaku robią niezwykłe wrażenie i można je oglądać bez końca. Ale jednocześnie jest też inaczej – po pierwsze, odmienny niż dotychczas u amerykańskiego artysty jest świat przedstawiony. Zamiast realistycznych, osadzonych w prawdziwych miejscach opowieści, mamy klasyczne science-fiction z całym jego wizualnym dobrodziejstwem, dzięki któremu Thompson udowadnia, że wymyślanie fantazyjnych pojazdów czy dziwacznych (ale sympatycznych) stworzeń również nie stanowi dla niego problemu. Po drugie, „Kosmiczne rupiecie” to pierwszy pełnometrażowy komiks Thompsona zrealizowany w pełnym kolorze. Barwy są żywe i położone z wielkim smakiem, dzięki czemu świat Fiolet jest jeszcze intensywniejszy i bardziej atrakcyjny, szczególnie dla młodego odbiorcy. Fantastyczna praca w tym zakresie nie powinna być żadną niespodzianką, gdyż wykonał ją Dave Stewart, czyli etatowy zdobywca nagród Eisnera (dziewięć statuetek w ciągu ostatnich trzynastu lat!) w dziedzinie kolorystyki.

Komiks wydany jest na poziomie, do którego Timof nas przyzwyczaił, czyli znakomicie; bardzo dobrze prezentuje się także tłumaczenie Bartosza Czartoryskiego. Warto dodać, że polskie wydanie zawiera aż 75 stron dodatków, dzięki którym możemy poznać proces projektowania pojazdów, wnętrz i postaci, różne etapy komponowania plansz czy poszukiwania odpowiednich rozwiązań graficznych. Przeglądając ten materiał, łatwo zrozumieć, dlaczego na każdy komiks Amerykanina trzeba czekać tyle lat – po prostu ten twórca niczego nie pozostawia przypadkowi. Ciekawostką są przedruki kilku krótkich komiksów Thompsona z lat 90., w których pojawia się – w nieco tylko zmienionej formie – cała trójka głównych bohaterów; najwyraźniej twórca postanowił „zaangażować” do swojego najnowszego dzieła postacie, które wymyślił dawno temu.

Choć zasiadając do lektury, nie byłem pewien, czy komiks dla dzieci to odpowiednia materia dla twórcy pokroju Craiga Thompsona, „Kosmiczne rupiecie” dowodzą, że tego typu podziały (komiks dla dzieci, dla młodzieży, dla dorosłych) nie mają większego sensu. Jedyny podział, który ma znaczenie, to ten na komiksy dobre i złe. Nowe dzieło Thompsona to komiks bardzo dobry.

Dziękujemy wydawnictwu Timof i cisi wspólnicy za udostępnienie egzemplarza komiksu do recenzji.

Michał Siromski

„Kosmiczne rupiecie”
Tytuł oryginału: „Space Dumplins”
Scenariusz: Craig Thompson
Rysunki: Craig Thompson
Kolory: Dave Stewart
Okładka: Craig Thompson
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Wydawca: Timof i cisi wspólnicy
Wydawca oryginalny: Graphix
Data wydania: 2016
Data wydania oryginału: 2015
Liczba stron: 400
Format: 170 x 220 mm
Oprawa: twarda
Papier: offsetowy
Druk: kolor
Dystrybucja: księgarnie, Internet
Cena: 140 zł