Usiądźcie wygodnie. Opowiem Wam coś.
Dawno, dawno temu polski komiks zniknął. Szeroka rzeka albumów znienacka skurczyła się do ledwie zauważalnego strumyczka, a nim ktokolwiek zdążył się obejrzeć, zostało tylko kilka kałuż. Krajowa Agencja Wydawnicza, monopolistyczny gigant rynkowy, musiała przyznać, że od lat jest praktycznie bankrutem i rychło została zlikwidowana. Harcerski „Świat Młodych”, matecznik śmietanki rysowników, mimo desperackich prób utrzymania się na powierzchni nie przetrwał długo. Wydawcy już nie chcieli polskiego komiksu – o wiele łatwiejsze, szybsze i bardziej opłacalne było zalewanie rynku historyjkami obrazkowymi z mitycznego, a wreszcie dostępnego na wyciągnięcie ręki Zachodu. Twórcy, którym nikt nie zamierzał płacić za pracę także przestali być zainteresowani i rozeszli się w poszukiwaniu zajęcia, by mieć co do garnka włożyć. Mimo zrywów dzielnych niedobitków pokroju Papcia Chmiela, wydawało się, że polski komiks umarł i gnije, pogrzebany pod stertą zeszytów z superbohaterami.
I wtedy w naszej opowieści pojawia się Prosiak.
Prosiak to Krzysztof Owedyk, chłopak z Katowic, który umie rysować (liceum plastyczne!) i słucha punk rocka. Jak co drugi panczur na przełomie lat 80. i 90. postanawia stworzyć własnego kserowanego fanzina. Trochę tekstów, trochę komiksów. No właśnie. Komiksów.
Owedyk nie jest jednym z tych klasyków sprzed kilku dekad, na których patrzymy dzisiaj z przymrużonymi i zasnutymi nostalgią oczami, wybaczając im wiele pod wpływem wspomnień chmurnej i durnej młodości. Jego prace z lat 90. są wciąż aktualne, świeże i chwytają za gardło. Prosiak nie stał się zabytkiem w polskiej historii rysunkowej. On jest ojcem jej najnowszej ery. W tych ponurych czasach z zapałem i oddaniem uczył nas komiksu. Nieustannie próbował, przecierał ścieżki i przekraczał granice. Gdy pozostałe tuzy xeroprasy zatrzymały się na etapie rysowania wulgarnych i śmiesznych historyjek dla kolegów czy parodiowaniu kultury popularnej, ambicje Prosiaka sięgały dalej.
Gdy wyznawcy Pierwszej Planszy benedyktyńsko dłubali swoje graficzne arcydzieła z pretekstowym scenariuszem, on przypominał o wartości słowa i myśli, sięgając do filozofii, pisząc komiksem wiersze i adaptując rysunkowo Leśmiana. Stworzył pierwszą krajową powieść graficzną, która stała się ogromną lekcją pokory dla rozwijającego się już środowiska twórczego, miał swojego pastiszowego polskiego superbohatera, stripy prasowe, serial urban fantasy. Sprawdzał się w komedii i dramacie, inspirował i eksperymentował. Zawsze dwa kroki przed wszystkimi.
Po czym, gdy pokazał nam to wszystko, zniknął niczym dobra wróżka, gdy rynek komiksowy wyszedł z marazmu. I nie było go wiele, wiele lat.
I wiecie, co jest najlepsze? Że nareszcie wrócił. I jest w fenomenalnej formie.
„Będziesz smażyć się w piekle” to opowieść o młodym, ambitnym gitarzyście, którego największe życiowe marzenie spełnia się już na pierwszych stronach albumu: dostaje się do „Deathstar”, legendarnego metalowego zespołu o międzynarodowej renomie. Prędko okazuje się jednak, że rzeczywistość skrzeczy. I to potępieńczo. Sława i uznanie fanów nie przekładają się na poprawę jakości życia, biznes muzyczny to zagmatwane bagnisko wzajemnych towarzysko-finansowych zależności, w którym cwaniaczkowaty menedżer znaczy więcej od najzdolniejszego twórcy, a despotyczny frontman kapeli popada w coraz większe szaleństwo, szukając nowych metod zaszokowania publiczności i ugruntowania swej pozycji megagwiazdy.
Takich historii widzieliśmy już wiele, także w komiksie (chociażby w ubiegłym roku podobną w wielu miejscach satyrę na świat rodzimego przaśnego showbiznesu zaserwowało nam „Polskie gówno”), jednak w przypadku Prosiaka treść jest jedynie pretekstem do dzielenia się obserwacjami rzeczywistości i kreślenia wyrazistych postaci. A to od czasów „Prosiacka” wychodzi mu znakomicie. „Będziesz smażyć się w piekle” nie jest dokumentalną relacją o trudnościach zaistnienia na scenie muzycznej. To raczej rysunkowa alegoria mierzenia się z przeciwnościami,, wzięcia odpowiedzialności za swój los i oddania zarówno jakiejś idei, marzeniu czy wizji, jak i bliskim, na których ci zależy. Wszyscy bohaterowie są na wskroś komiksowi, zarysowani grubą krechą i silnie skontrastowani charakterologicznie. Zarazem jednak pozostają ludzcy, czujący, myślący i cierpiący, a narracyjna maestria Owedyka sprawia, że błyskawicznie zaczyna nam na nich zależeć.
„Będziesz smażyć się w piekle” to pozycja absolutnie obowiązkowa. Jedno z tych małych, skromnych arcydzieł, które pozwalają docenić w pełni piękno komiksowej opowieści. To zachęta do tego, by odważyć się marzyć, ale nigdy nie tracić z oczu rzeczy naprawdę ważnych. O prawdziwym i urojonym szczęściu. O potępieniu i odkupieniu.
Dziś, gdy rynek po raz kolejny zalewają kolejne historie o superbohaterach, a nowe pokolenie czytelników, wychowujące się na pelerynach i maskach zdaje się zapominać o istnieniu rodzimych twórców, rodzi się obawa, że historia może się powtórzyć i nadejdzie kolejna Wielka Smuta, podobna do tej z lat 90. Ale ja się już nie boję.
Bo Prosiak powrócił.
Dziękujemy wydawnictwu kultura gniewu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Rafał Kołsut
Wydawnictwo: kultura gniewu
Liczba stron: 304
Format: 165×235 mm
Oprawa: miękka
Papier: offsetowy
Druk: cz.-b.
Wydanie: I
Cena z okładki: 49,90 zł