Aż dwanaście lat zajęło opublikowanie w Polsce „podstawowej” serii przygód Blueberry’ego. W wydanym właśnie ósmym zbiorczym tomie cyklu znalazły się ostatnie albumy narysowane przez Moebiusa, który najsłynniejszy europejski western komiksowy tworzył (z przerwami) przez czterdzieści lat.
„Blueberry” to seria, której nikomu nie trzeba przedstawiać. Powołana do życia w 1963 roku przez scenarzystę Jeana-Michela Charliera i rysownika Jeana „Moebiusa” Girauda, szybko stała się jedną z najpopularniejszych na rynku frankofońskim. Początkowo twórcy nie planowali tworzyć tak długiego cyklu. Gorące przyjęcie postaci głównego bohatera przez czytelników i krytyków sprawiło, że zmienili zdanie, a samą serię ‒ początkowo noszącą tytuł „Fort Navajo” ‒ przemianowali na „Blueberry”. I pod tym tytułem poznał ją praktycznie cały świat.
Mike Blueberry, główny bohater serii, był w latach 60. ubiegłego wieku całkowitym zaprzeczeniem kanonów obowiązujących w westernie. Nie jest dzielnym szeryfem stającym w obronie słabszych i uciemiężonych, daleko mu też do szarmanckiego eleganta spieszącego na ratunek damom w opałach. Wręcz przeciwnie, Blueberry nie stroni od alkoholu, myje się rzadko, uwielbia pokera i nie ma absolutnie żadnego szacunku dla przełożonych. Ten twardziel o twarzy Jeana-Paula Belmondo kieruje się w życiu własnymi regułami, często postępując w sposób, który dla wielu byłby nie do przyjęcia.
Seria „Blueberry” jest porywającą westernową opowieścią, w której nie brakuje przygód, „charakternych” bohaterów oraz czystej akcji. Fabuła jest mocno osadzona w realiach Dzikiego Zachodu, gdzie cały czas pobrzmiewają echa niedawnej wojny secesyjnej (akcja serii rozpoczyna się w 1867 roku). Scenariusze poszczególnych tomów cyklu łączą się ze sobą, tworząc rozbudowane, wielowątkowe historie, które czyta się z wypiekami na twarzy. A przynajmniej te napisane przez Jeana-Michela Charliera, bo późniejsze, za których scenariusze odpowiedzialny był Moebius, to już inna historia. W dodatku bardzo burzliwa.
„Blueberry”, jak wspomniałem wcześniej, narodził się w 1963 roku, a pierwsze jego przygody były publikowane na łamach komiksowego magazynu „Pilote”. Zgodnie z ówczesnymi standardami, większość serii drukowana była najpierw w odcinkach, a dopiero później w formie albumów. „Blueberry” nie był wyjątkiem. Cykl bardzo szybko zdobył olbrzymią popularność. Niektórzy krytycy porównują, że w latach 60. przygody Blueberry’ego były we Francji tak rozpoznawalnym tytułem jak za oceanem perypetie Flasha czy drużyny Avengers. W latach 70. doszło jednak do poważnego konfliktu pomiędzy autorami a ich wydawcą Georges’em Dargaudem, założycielem i szefem firmy Dargaud. Poszło, oczywiście, o pieniądze. Moebius uważał, że należy im się większy procent od zysków przynoszonych przez komiksy. Dargaud stanowczo protestował, co doprowadziło do tego, że autorzy na pięć lat (1975-1980) porzucili tworzenie kolejnych przygód Blueberry’ego. W Dargaud wydali jeszcze tylko tom „Złamany nos”, do czego byli zobligowani kontraktem, by kolejne części publikować już gdzie indziej. Do Dargaud seria wróciła dopiero po śmierci Jeana-Michela Charliera (1963-1990) i nakładem tego wydawnictwa ukazało się pięć ostatnich odsłon cyklu narysowanych i napisanych przez Jeana Girauda.
Podstawowy cykl „Blueberry’ego” liczy 28 tomów. Obok niego jest jeszcze prequel „Młodość Blueberry’ego” powołany do życia przez Charliera i Moebiusa. Miał początkowo liczyć tylko trzy tomy, ale na przestrzeni lat rozrósł się do 21 części (ostatnia ukazała się w 2015 roku). Poza tym w latach 1991-2000 William Vance i Michel Rouge narysowali trzytomowy spin-off „Marshal Blueberry” do scenariuszy Jeana Girauda. Dziś Mike Blueberry jest więc bohaterem aż 52 komiksów i bardzo prawdopodobne, że ta liczba wzrośnie.
W planach Moebius miał jeszcze stworzenie kontrowersyjnej serii „Blueberry 1900” będącej kontynuacją „głównego” cyklu. Jej akcja miała się rozgrywać w czasach prezydentury Williama McKinleya (1897-1901) i traktować o perypetiach 57-letniego Mike’a Blueberry’ego i jego dorosłego syna wplątanych w zamach na prezydenta. Narysowania trzytomowej opowieści podjął się François Boucq, współtwórca znakomitego „Bouncera”. Giraud, który nie stronił od halucynogenów i był aktywnym zwolennikiem ruchu New Age, zamierzał wpleść do historii wiele wątków nawiązujących do jego fascynacji odmiennymi stanami świadomości oraz indiańskim szamanizmem. W wywiadach zdradzał, że w komiksie zaplanowana była scena przedstawiająca prezydenta lewitującego w Białym Domu pod wpływem indiańskiej magii, a Mike Blueberry miał spędzać sporo czasu wśród członków plemienia Hopi, eksperymentując z halucynogenami. Ten odważny projekt jednak nigdy nie powstał. Kiedy o planach Girauda dowiedział się syn Charliera, po śmierci ojca sprawujący funkcję opiekuna spuścizny swojego ojca i właściciel 50% praw do serii, pozwał rysownika do sądu, uniemożliwiając dalsze prace nad „Blueberrym 1900”. Wizję Moebiusa do pewnego stopnia zrealizował reżyser Jan Kounen. W 2004 roku nakręcił filmową adaptację „Blueberry’ego” z Vincentem Cassellem, w której nie zabrakło pejotlu i przedstawionych za pomocą animacji komputerowej „tripowych” wizji.
Do polski seria „Blueberry” trafiła w 2002 roku dzięki wydawnictwu Podsiedlik-Raniowski i S-ka (obecnie Publicat). Do 2003 roku jej nakładem ukazało się pięć tomów cyklu: „Fort Navajo” (2002), „Burza na zachodzie” (2002), „Samotny orzeł” (2003), „Zaginiony jeździec” (2003) oraz „Tropem Navahów” (2003). Po pięciu latach przerwy kontynuacji serii podjął się Egmont, który od 2008 roku wydaje „Blueberry’ego” w albumach zbiorczych składających się z kilku powiązanych ze sobą fabularnie części. Albumy wydane pierwotnie przez Podsiedlik-Raniowski i S-ka zostaną wznowione przez Egmont już w lutym 2017 roku.
„Blueberry” dziś zaliczany jest do kanonu europejskiego komiksu i choć powstał ponad 50 lat temu, znakomicie oparł się próbie czasu. Ósmy tom zbiorczej edycji cyklu kończy trwającą kilkanaście lat epopeję wydawniczą słynnej serii. Przynajmniej w jej wersji podstawowej. Bo komiksów o hardym poruczniku, co się kulom nie kłaniał, jest na rynku znacznie więcej. Czy trafią również do nas? Czas pokaże.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksów do recenzji.
Marcin Kamiński