Loki, jeden z absolutnie klasycznych i archetypicznych złoczyńców w uniwersum Marvela, przez wiele lat pozostawał dla mnie jednocześnie jednym z najbardziej bezbarwnych łotrów tego komiksowego świata. Znając Boga Kłamstw przede wszystkim z klasycznych przygód gromowładnego Thora, trudno było mi oprzeć się wrażeniu, że Loki to przede wszystkim rodzaj fabularnego wytrychu – coś w stylu charakterologicznego usprawiedliwienia dla heroicznych działań Thora, które byłyby o wiele mniej wyraziste bez obecności owego odwiecznego nemezis Odinsona. Na przestrzeni lat kolejni twórcy rozwijający asgardzki zakątek komiksów Marvela – oraz odpowiednio pogłębiający tak postać samego Gromowładnego, jak i jego towarzyszy – pozostawali zaskakująco konserwatywni w kwestii ingerowania w postać przybranego syna Odyna, który pozostawał tym, kim był od swojego debiutu – psotnikiem i zazdrośnikiem.
Powszechny odbiór Lokiego zmieniły niewątpliwie filmowe ekranizacje przygód Thora. Wcielający się w postać Boga Kłamstw Tom Hiddlestone ukazał w swojej roli bardziej dramatyczną oraz zwyczajnie ludzką stronę asgardzkiego antybohatera, udowadniając, że może on być kimś więcej niż tylko prostym przeciwieństwem dla szlachetności Thora. Spora w tym zasługa jednak także Kennetha Branagha – reżysera pierwszego „Thora” z 2011 roku – który doskonale pogodził fantastyczną oraz, nie da się ukryć, nieco kampową estetykę Asgardu z iście szekspirowskim dramatem dotyczącym żądzy władzy, rodzinnych waśni oraz synowsko-ojcowskich relacji. Paradoksalnie, w tego typu poetyce to właśnie Loki okazał się pełniejszym i ciekawszym bohaterem niż sam Thor. Zdecydowanie więcej było w nim bowiem czysto przyziemnych emocji i dążeń niż w przypadku doskonałego pod niemal każdym względem blondwłosego syna Odyna.
O filmie Branagha wspominam tutaj nieprzypadkowo – dzieli on bowiem z komiksem „Loki” Roberta Rodiego oraz Esada T. Ribica wiele wspólnych cech, przede wszystkim w kwestii owego bardziej ludzkiego spojrzenia na typowy, jak można by sądzić, marvelowski czarny charakter. Już sam punkt wyjścia jest tu niezwykle interesujący – Loki osiąga bowiem swój odwieczny cel – Thor, Odyn oraz wszyscy ich poplecznicy zostają pokonani, tron Asgardu wreszcie jest zdobyty, a niemal wszystkie istoty z dziewięciu królestw kłaniają się nowemu władcy. Czy jednak realizacja owego ostatecznego celu ma smak zwycięstwa dla samego Lokiego? Czy uczestnicząc od wieków w nieustannej rywalizacji z Thorem, jest on w stanie wyrwać się z zaklętego kręgu kolejnych bitew, porażek i powrotów?
Rodiemu udała się tutaj rzecz naprawdę imponująca. Stworzył bowiem opowieść niezwykle złożoną na poziomie dramaturgicznym oraz charakterologicznym, a jednocześnie nadzwyczaj kameralną pod względem realizacji – czytając komiks, można odnieść wrażenie, że ogląda się graficzny odpowiednik szekspirowskiego spektaklu teatralnego, gdzie ograniczona liczba postaci i miejsc podkreśla jedynie sens całej historii. A ta jest naprawdę nietuzinkowa – „Loki” to bowiem z jednej strony głęboka wiwisekcja tytułowego łotra, podejmująca próbę zrozumienia przyczyn jego chorobliwej zazdrości oraz nienawiści do Thora i jego towarzyszy. Z drugiej jednak strony, komiks Rodiego i Ribica to także fascynująca refleksja na temat narracyjnego schematu rządzącego „mitologiczną” opowieścią superbohaterską w ogóle, połączona z poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie, czy kolejni aktorzy owego dramatu mogą wyrwać się z przypisanych im ról. Prawdziwa maestria scenarzysty polega tu przede wszystkim na unikaniu jednoznacznych wniosków w obu powyższych kwestiach. Rekonstruując bowiem pełne smutku i odrzucenia młodzieńcze lata Lokiego, Rodi wciąga czytelnika w niejednoznaczną grę, która może być przecież tylko i wyłącznie próbą wybielenia się Lokiego w oczach swoich i czytelnika (tym bardziej że to Loki właśnie mówi tutaj o własnej przeszłości). Kolejny mocno szekspirowski wątek, jakim jest skazana na porażkę próba wyrwania się Lokiego z zaklętego kręgu rywalizacji z Thorem, ponownie wzbudzić ma w odbiorcy zasadniczą konsternację – czy przerwanie tego zaklętego koła przeznaczenia jest w ogóle możliwe i czy ma ono wreszcie jakikolwiek sens tak dla Thora, jak i Lokiego, których napędza przecież wzajemna rywalizacja?
„Loki” jest zatem, jak już wspomniałem, perfekcyjnym przykładem komiksowego dramatu, który bardziej koncentruje się na rywalizacji psychologicznej niż czysto fizycznej. Podejmując się trudnych dla siebie rozmów z Lady Sif czy Odynem, tytułowy Bóg Kłamstw toczy bowiem bitwy bardziej zawzięte niż w najgorszych nawet starciach na pięści z Thorem. Ową „teatralność” całej historii przepięknie dopełniają zjawiskowe ilustracje Ribica. Jego malarski oraz epicki, w najlepszym znaczeniu tego słowa, styl doskonale rozwija mitologiczny charakter prezentowanej opowieści. Malarskie wizerunki pełnią tu zresztą istotną rolę graficznego komentarza do samej treści – chociażby szpetna i jakby okaleczona twarz Lokiego ponownie może stanowić źródło (niewłaściwego?) współczucia dla brata Thora, a z kolei mocarna postura Gromowładnego – szczególnie w chwili jego wyzwolenia – przekształca się w ilustrację mocy osiłka bezlitośnie poniżającego bardziej wątłego przeciwnika.
O zasadniczej wartości tekstu kultury świadczyć powinien fakt, czy zostawia on swojego odbiorcę w stanie pewnego zamyślenia nad poznanym właśnie dziełem. W tym zakresie „Loki” absolutnie spełnia ów wymóg, zapraszając czytelnika nie tylko do zadumy nad losami tej konkretnej komiksowej postaci, lecz także ogólniejszymi prawami rządzącymi mechaniką superbohaterskich opowieści. Rodiemu udało się bowiem napisać historię, która w swej kameralności odkrywa, często niesprawiedliwe i jednostronne, interpretacje współczesnych heroicznych mitów, gdzie złoczyńca istnieje najczęściej jedynie jako rodzaj fabularnego pretekstu. „Loki” to poruszająca opowieść o próbie przełamania tego ograniczającego schematu i jej nieuchronnej (niepożądanej?) porażce.
Tomasz Żaglewski
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Wydawnictwo: Mucha Comics
Tytuł oryginalny: „Loki”
Scenariusz: Robert Rodi
Rysunek: Esad T. Ribic
Tłumaczenie: Robert Lipski
Rok wydania polskiego: 2016
HIDDLESTON — błagam, czy tak trudno poprawnie napisać jedno nazwisko?