Spider-Man od swoich narodzin miał być bohaterem, który mimo nadludzkich mocy miał pozostać jak najbliższy czytelnikowi – dlatego pod maską krył się zwykły chłopak z sąsiedztwa, który usiłuje połączyć obowiązki zawodowe i szkolne z ratowaniem świata przed złem, za co zresztą częściej spotykają go wymówki i oskarżenia niż wyrazy wdzięczności. Życie go nie rozpieszczało, jednak miał szczęście w sferze uczuciowej: czy był w kostiumie, czy bez otaczały go zawsze wyjątkowe kobiety. Wydany przez Muchę „Spider-Man: Niebieski” opowiada właśnie o tych dwóch najważniejszych w jego życiu.
Album (zbierający sześciozeszytową miniserię) jest jedną z części „kolorowego cyklu” twórczego duetu Jepha Loeba i Tima Sale’a, w którym rolę tytułów pełnią znaczące dla konkretnych postaci nazwy barw. I tak jak Daredevilowi przynależy „żółty” z racji pstrokatego trykotu z początków jego kariery, a Hulkowi „szary” na pamiątkę jego pierwotnego koloru skóry, tak Człowiek-Pająk jest „niebieski” z powodu stanu ducha. Angielski idiom „being blue” (którego próbę przeszczepienia na polski grunt podjął Jonasz Kofta w tekście piosenki „Do łezki łezka, aż będę niebieska”) oznacza smutek i kiepskie samopoczucie. I taki też jest nastrój całej opowieści, prowadzonej w walentynkowy wieczór przez ukrywającego się na strychu przybitego Petera Parkera na pamiątkę jego dawnej, tragicznie zmarłej miłości.
Loeb i Sale sięgają do jednego z przełomowych okresów życia Parkera, kiedy to na jego drodze stanęły niespodziewanie aż dwa obiekty westchnień: subtelna i inteligentna Gwen Stacy oraz przebojowa Mary Jane Watson, toczące bezkrwawą batalię o serce zahukanego (i kompletnie nie radzącego sobie w kontaktach z płcią przeciwną) chłopaka. Finałem tych wydarzeń jest jeden z najważniejszych kamieni milowych nie tylko w historii Marvela, ale i komiksu w ogóle, czyli śmierć Gwen Stacy z ręki Zielonego Goblina (i poniekąd samego Spider-Mana, którego próba ratunku przetrąciła dziewczynie kark), co symbolicznie zapoczątkowało Brązową Erę.
Założeniem „kolorowego cyklu” jest przedstawianie mitycznych „lat pierwszych” marvelowskich herosów, którzy z melancholią i poczuciem straty patrzą w przeszłość, analizując dawne błędy i opłakując tych, którzy odeszli. Dlatego też zazwyczaj „barwne” historie są kameralne, kładące mniejszy nacisk na warstwę czysto przygodową, a większy na refleksję i poczucie (niekiedy bolesnej) nostalgii. W „Niebieskim” Loeb planował pokazać głównie to, co działo się „za kulisami” zeszytów z serii „Amazing Spider-Man” w burzliwym 1966 roku – czyli czasie, kiedy Peterowi udało się chwilowo uwolnić od swego największego antagonisty z powodu amnezji pourazowej Normana Osborna (dzięki czemu biznesmen zapomniał o swym goblinim alter-ego) i, co ważniejsze, kiedy na kartach pajęczych komiksów zadebiutowała Mary Jane, wystawiając na próbę zadurzonego w Gwen Stacy Parkera. Zamysł znakomity, niestety wykonanie… rozczarowuje.
Mimo czytelniczych oczekiwań, zapowiadanych przez twórców „kulis” jest zaskakująco niewiele. Gros stron albumu wypełniają potyczki Spider-Mana z kolejnymi złoczyńcami (Green Goblinem, Rhino, Kravenem Łowcą i…aż dwoma Sępami!), nie wychodzące zresztą poziomem poza superbohaterską sztampę (ale trzeba też oddać autorom wierne odwozorowanie oryginalnych fabuł Stana Lee). Gdy przychodzi do zarysowania noszacych znamiona autentyzmu relacji międzyludzkich, scenarzysta wyraźnie potyka się o własne nogi. Dialogi są drewniane, postaci stają się jednowymiarowymi figurkami o uproszczonych motywacjach, a nasz protagonista zdaje się ślepy i głuchy na nieustanną ( i właściwie nieuzasadnioną) adorację ze strony zarówno Gwen, jak i Mary Jane. Zapewne dlatego mimo wszystko punkt ciężkości serii umieszczony został na bezpiecznym gruncie prostej bitki. Ogromna szkoda i żal po zmarnowanym potencjale pierwotnego pomysłu.
I tradycyjnie: tam, gdzie zawodzi Loeb, jasno błyszczy gwiazda Sale’a. Tym bardziej, że na potrzeby serii artysta postanowił zmodyfikować swój charakterystyczny styl i upodobnić kreskę do klasycznej elegancji Johna Romity Seniora. Sale w klimatach Srebrnej Ery cieszy oczy i wspaniale wprowadza w klimat lat 60. I tutaj jednak ukłucie rozczarowania – zamiast subtelnych, akwarelowych kolorów, które tak świetnie sprawdziły się chociażby w „Kapitanie Ameryce: Białym”, dostajemy mocno nasycone, płaskie barwy Steve’a Buccelatto, pod którymi subtelności kreski nieco giną.
„Spider-Man: Niebieski” to jeden ze słabszych komiksów kolorowego cyklu, jednak wciąż godna uwagi pozycja dla fanów Pajęczaka – zwłaszcza przy okazji wyświetlanego właśnie nowego filmu ze Ścianołazem w roli głównej. Plejada klasycznych postaci, urzekające intymnością zakończenie (zdecydowanie najjaśniejszy punkt albumu!) i przede wszystkim Tim Sale w nietypowym wydaniu – nie zaszkodzi się zapoznać, nawet jeśli spodziewaliście się czegoś innego.
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Rafał Kołsut
Wydawnictwo: Mucha Comics
Tytuł oryginalny: Spider-Man: Blue
Wydawca oryginalny: Marvel Comics
Rok wydania oryginału: 2011
Liczba stron: 176
Format: 170×260 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
Wydanie: I
Cena z okładki: 65 zł