Katanga – historyczne państwo w Afryce, istniejące w latach 1960–1963. Obecnie ma status prowincji i stanowi część Demokratycznej Republiki Konga.
Afryka jest kontynentem na poły mitycznym. Przez wieki jej romantyczna legenda narastała, przyciągając różnych awanturników i poszukiwaczy przygód. Była niczym płomień świecy dla ćmy. Ten drugi co do wielkości kontynent globu jest tak samo tajemniczy dziś jak pod koniec XIX wieku, w czasie, gdzie państwa europejskie wiedzione chęcią zysku rozpoczęły wyścig o kolonie. Afryka jest również jednym z najbiedniejszych regionów świata, gdzie przemoc, korupcja oraz wyzysk stały się codziennością. Inaczej nie było ani w 1960 roku, ani wcześniej, ani później. Katanga i jej krótkie istnienie nie stanowiła wyjątku.
Pewnie pytacie, czemu te wszystkie historyczne informacje znajdują się w recenzji komiksu? Po pierwsze, tak jak pisałem wyżej – Afryka jest mitycznym miejscem, gdzie wszystko jest możliwe. Jest też jednym z tych miejsc na Ziemi, gdzie mógłby narodzić się realizm magiczny, czyli to, co wydarza się wówczas, gdy w realistyczny, opisany w każdym detalu świat wdziera się coś zbyt osobliwego, by dało się w to uwierzyć[1]. W taki sposób można opisać historię „Katangi”. Jako coś z pogranicza realnego świata, co nie powinno się wydarzyć, gdyż jest zbyt nieprawdopodobne, zbyt magiczne, ale jednak istnieje. Czasem słyszymy historię, w którą po prostu chce się uwierzyć. Pamiętam, jak Neil Gaiman opowiedział kiedyś pewną legendę o Lisie i Mnichu. Była piękna, urzekająca, a Neil powiedział, że znalazł ją, pracując nad jedną ze swoich książek. Napisał potem na jej podstawie komiks. Wierzyłem mu przez lata. Oczywiście mnie okłamał.
„Katanga. Diamenty” jest jednym z takich miejsc ‒ którego już nie ma i które urzeka nas od samego początku. W ramach wstępu dowiadujemy się, w jaki sposób powstała Katanga. To mroczna i straszna historia, pełna magii. Ale nie takiej, do jakiej przywykłeś. Jest realistyczna, chcesz w nią uwierzyć. Opowiadana jest spokojnym tonem, w zaciszu prywatnego gabinetu najwyższych dostojników państwowych. I prawdopodobnie jest kłamstwem. Fikcja jest gliną pisarza-artysty. Każda dobra historia, jak kłamstwo, musi zawierać ziarnko prawdy. Wystarczająco dużo, by nas omamić, urzec nas czymś, czego tak naprawdę nie ma. Taka mogłaby być właśnie Katanga. Jak w historii Gaimana mamy doskonale ustawioną scenę i kłamstwo, w które chcemy wierzyć, a na domiar złego otrzymujemy wraz z puentą coś jeszcze. Obietnicę, że ta opowieść oprócz tego, że będzie niezwykła, będzie również podszyta szyderstwem i czarnym poczuciem humoru. Zupełnie jak losy czarnej Afryki.
Problem w tym, że „Katanga. Diamenty” to komiks przygodowy. To drugi powód przydługiego wstępu. Przygodowa fabuła jest właśnie płomieniem świecy, który przyciąga twórców serii. Niestety, ten wyraźny kurs, jaki fabuła obrała w trakcie swojej podróży przez afrykański kontynent, przyćmiewa wszystkie inne wątki i problemy, jakie mogłaby poruszać. Czuję przez to ogromny niedosyt. Nie mogę wyzbyć się wrażenia, że komiks mógłby ogromnie zyskać, gdyby tylko odważniej, bez lęku, głębiej poruszał inne archetypy kojarzone z Afryką. Nie zrozumcie mnie źle, one wszystkie tam są. Mamy zarysowane problemy na tle rasowym, a także wyraźny problem dekolonizacji regionu podsycany wypaczonym przez białego człowieka pojęciem kapitalizmu. Komiks jest rasistowski, co doskonale oddaje ducha tamtej epoki, który teraz, przeszło 50 lat od opisywanych wydarzeń, jest trudny do zrozumienia, może być uważany za obrazoburczy. Niczym stare kreskówki Texa Avery’ego. Problem w tym, że ten cały potencjał stanowi tylko tło wyraźnie przygodowej historii. Historii, która nie jest wolna od błędów, bywa naiwna i strasznie nielogiczna, a miejscami po prostu głupia. Czasem to kłamstwo jest po prostu zbyt grubymi nićmi szyte. Nawet jeśli jest prawdziwe. I nie chodzi tu o jakiś konkretny moment, ale o serię małych, drobnych szczegółów, zwrotów akcji i rozwiązań deus ex machina. Wszystko to łącznie z nazistami, ludożercami, wszystkimi femme fatale to po prostu zbyt dużo. Mimo że mieści się w kanonie.
„Diamenty” pozostają zabawną, lekką historią sensacyjno-przygodową z elementami szpiegowskimi. Mają nieco przaśny, rubaszny humor, ale momentami wpadają w te naprawdę głębokie odcienie czerni. Tak naprawdę, „Katanga” ma nawet lekkie zabarwienie erotyczne, ale przy natłoku wątków, poruszanych tematów to wszystko ginie. Jedną z rzeczy, na które warto zwrócić uwagę, jest oprawa graficzna. Charakterystyczna dla komiksu frankofońskiego, uwydatniająca cechy rasowe, kształtująca poglądy czytelnika przez wyraźny kontrast ze światem przedstawionym. Bardziej pasowałaby do historii komediowych, a mimo to Vallée potrafi dostosować swój styl do wszystkich elementów opowieści, którą przedstawia. Niezależnie, czy jest to dzika orgia, piekielne wnętrza, czy smutne rozstanie. Zdecydowanie strona wizualna komiksu zasługuje na uznanie ‒ ze swym niemal karykaturalnym zacięciem ukazuje dodatkową płaszczyznę interpretacji świata przedstawionego. Artysta-rysownik wykorzystuje w pełni swój warsztat, nadając postaciom charakteru.
„Katanga. Diamenty” i prawdopodobnie pozostałe części cyklu są dla tych, którzy od komiksu przede wszystkim oczekują lekkiej, przyjemnej rozrywki. Do tego przecież służy komiks. Do oderwania się od przyziemnych problemów i zanurzenia na chwilę w wyimaginowanym świecie. Dla mnie to nie wystarczy. Widzę tam zbyt wiele zmarnowanego potencjału. Nie chcę jedynie śmiesznej, prostej historii, która kręci się wokół tytułowych diamentów. Mam nadzieję, że z kolejnym tomem otrzymam coś więcej. Coś na co ma szansę ta historia. Wykorzystanie w pełni drzemiącego w niej potencjału. W niej i całym mitycznym miejscu, jakim jest lub była Katanga, a tak naprawdę cała Afryka. Czas pokaże, czy to nie będą płonne nadzieje.
Dziękujemy wydawnictwu Taurus Media za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Rafał Pośnik
[1] Tak, wiem, że to cytat z „Narcos”. Czytacie przecież tekst o popkulturze i komiksie, a nie poważne opracowanie na temat literatury. Dokładnie jest to tekst otwierający odcinek pierwszy pierwszego sezonu „Narcos” o tytule „Upadek”.
Tytuł: „Katanga” tom 1: „Diamenty”
Scenariusz: Fabien Nury
Rysunek: Sylvain Vallee
Kolor: Jean Bastide
Tłumaczenie: Jakub Syty
Polska premiera: 15.11.2017 r.
Tytuł oryginalny: Katanga #1: Diamants
Wydawca oryginalny: Dargaud
Rok wydania oryginału: 2017 r.
Liczba stron: 70
Format: 215 x 290 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
Wydanie: I
Cena: 60 zł
[1] Tak, wiem, że to cytat z „Narcos”. Czytacie przecież tekst o popkulturze i komiksie, a nie poważne opracowanie na temat literatury. Dokładnie jest to tekst otwierający odcinek pierwszy pierwszego sezonu „Narcos” o tytule „Upadek”.