Długo zastanawiałem się, jak napisać tę recenzję. Czy nie napisać po prostu „Moim zdaniem Monstressa jest fantastyczna”? I tak z tysiąc, dwa tysiące razy? Naprawdę, w pewnym momencie do głowy przychodziły mi tak durne pomysły. Nie umiem bowiem dokładnie określić, dlaczego ten komiks podoba mi się tak bardzo. Spróbuję, ale wiem, że pewnych emocji nie będę w stanie przełożyć na słowa, dlatego z góry przepraszam.

Nie pamiętam dokładnie, kiedy pierwszy raz usłyszałem o Monstressie. Powinienem raczej napisać, że przeczytałem, a pewnie jeszcze poprawniej byłoby, że zobaczyłem. Bo wciąż mam w świadomości to żywe wrażenie, jakie zrobiła na mnie okładka pierwszego zeszytu. Wrażenie, że to jest właśnie „TO”. Z dystansem, bo „nie ocenia się książki po okładce”, ale jednak. Oczywiście w przypadku komiksu powiedzenie to ma nieco inny wydźwięk niż zazwyczaj. Ile razy to już przekonaliśmy się, jak strona wizualna na zwykłych kartach komiksu nie dorównywała grafice ze strony tytułowej. Kiedy więc zajrzałem dalej, mogłem śmiało powiedzieć „Chewie, we’re home”.

Od razu mówię o stronie wizualnej Monstressy, bo u mnie od tego się zaczęło. Rysunki Sany Takedy są przepiękne. Pieczołowita dbałość o detale, zarówno na pierwszym, drugim, a nawet trzecim planie. Urzekający styl noszący cechy secesji, mroczny, ale nie przytłaczający. Tak mnie oczarował, że zamówiłem pierwszy tom angielskiego wydania, nie wiedząc właściwie, o czym to jest. Nie chciałem czytać więcej na temat fabuły. Po raz pierwszy od dawna pragnąłem być kompletnie na świeżo przed lekturą. Gdy komiks przyszedł, pochłonąłem go za pierwszym posiedzeniem. Po skończonej lekturze zamówiłem tom drugi.

Widzicie, Monstressa jest dla mnie fantastycznym połączeniem dwóch światów komiksowych – amerykańskiego i japońskiego. Czerpie to, co najlepsze, z tych dwóch szkół, ze sposobu budowania fabuły, jej wizualnego przedstawiania, z pewnych fabularnych wzorców i schematów.

Ostatnio rozmawiałem o jednym z tych aspektów z redakcyjnym kolegą. Zauważył, że Amerykanie mają często problem z rozwojem fabuły, z różnych powodów ją przedłużają, ale rzadko kiedy komiks w całości na tym zyskuje. W trakcie lektury człowiekowi towarzyszy często nieodparte wrażenie, że dodatkowy wątek niewiele wnosi.

Japończycy swoje fabuły przeciągają pewnie jeszcze częściej, ale dodatkowe postaci, wątki poboczne, które pozornie nie popychają wydarzeń do przodu, pokazują rozwój emocjonalny postaci, albo z czasem okazuje się, że pan wprowadzony w pierwszym rozdziale dwunastego tomu pojawia się znowu przed finałem jako jedyna postać, która może pomóc głównemu bohaterowi. Mam to subiektywne wrażenie, że wszystko zdaje się być połączone.

Oczywiście od tak przedstawionej sytuacji są wyjątki, a nawet mnóstwo. Jednak podczas lektury dwóch pierwszych tomów Monstressy miałem wrażenie obcowania z wstępem do potężnej, dobrze przemyślanej historii. Scenarzystka Marjorie M. Liu snuje opowieść powoli, narracja ma wręcz dynamikę książkową, a nie „typowo” komiksową. Na przykład podróży statkiem, którą odbywa główna bohaterka, pewnie można by poświęcić znacznie mniej miejsca. Jednak wykorzystano ją do przedstawienia pewnych relacji między postaciami, ich historii, a także emocji. To może być dla niektórych twardy orzech do zgryzienia, ale dla mnie jest jedną z ważniejszych zalet tego tytułu.

Fabularnie Monstressa wykorzystuje kilka klasycznych motywów. Główna bohaterka, Maika Halfwolf, jest osieroconym dzieckiem, które musi zmierzyć się z dziedzictwem pozostawionym przez matkę. Jest samotna, zdystansowana do świata. To wszystko w fantastycznym świecie rządzonym przez kobiety, przypominającym Azję na początku XX wieku. Na skraju wojny pomiędzy Arkanikami, magicznymi istotami czasem przybierającymi ludzką formę, a Kumeankami, czarodziejkami, które zyskują na sile dzięki… mówiąc to wprost, pożeraniu Arkaników. Maika uchodzi za człowieka, ale należy do gatunku Arkaników i oczywiście jest w samym środku konfliktu. Niczym w oku cyklonu. Do tego nieustannie towarzyszy jej dawny bóg, demon. Zamieszkuje jej ciało.

Monstressa nie odkrywa Ameryki. Nie jest serią zadającą świeże filozoficzne pytania pod płaszczykiem fantasy. To nie znaczy, że nie jest oryginalna w swej prostocie. Tolkien czy Lewis też tego nie robili. Przetwarzali znane wcześniej motywy, legendy, historie i snuli swoje opowieści. Marjorie Liu i Sana Takeda robią to samo, tylko w innej formie. Czy ten komiks ma wady? Tak, nie ma dzieł idealnych. Jednak Monstressa chwyciła moje serce na tyle mocno, że nie umiem być wobec niej krytyczny. Jest tam wszystko, czego szukam w serii fantasy, w dodatku podane w przepiękny sposób.

Wydawnictwo: Non Stop Comics
3/2018
Tytuł oryginalny: Monstress:
Wydawca oryginalny: Image Comics
Liczba stron: 152
Format: 170×260 mm
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN-13: 9788381103398
Wydanie: I
Cena z okładki: 49 zł