„Pozwól, że opowiem ci historię: Pewnego razu człowiek został wyruchany. Uważasz, że jest słaba? To dlatego, że jest to historia czarnych ludzi w Ameryce! Pozwól mi namalować obraz tego, co czeka na ciebie na brzegu. Przyjeżdżasz do Ameryki, krainy możliwości, mleka i miodu, i zgadnij co? Wszyscy jesteście niewolnikami! Zostaniecie rozdzieleni, sprzedani i zaharujecie się na śmierć! Sto lat później nadal jesteście dymani! Sto lat później, ruchanko! Sto lat po tym, jak się uwolnisz, wciąż wyruchają cię z roboty, tylko po to, by policja mogła do Ciebie postrzelać! Rozumiesz, co mówię? Ten facet to kuma. Lubię go. On się wkurwia. Gniew jest dobry. Wkurw daje wyniki.”
‒ American Gods , The TV Series

Długi wstęp? To posłuchaj tego. Dawno, dawno temu, gdzieś w okolicy 94 roku, dwóch białych kolesi przyjechało do Ameryki i zostało wyruchanych. Bez mydła. I jak Ci się podoba ta historia? Tych dwóch anglosaskich białych mężczyzn można zidentyfikować po ich zakazanych facjatach i tym, że weszli do łóżka z Hollywood i jedną laską o imieniu Tank Girl. Nazywają się Martin i Hewlett. Wiecie również, co dzieje się w sypialni, gdzie czwórka świadomych, dojrzałych dorosłych chce przeżyć swój pierwszy raz? Ktoś może wyjść z tego układu niezadowolony. Nie można mieć do nikogo pretensji. Hollywood w takiej konfiguracji zawsze jest na górze , tak było, jest i będzie. Ma po prostu zawsze lepszą pozycję. Jeżeli jesteś młody, niewinny i pełen nadziei, nie miej złudzeń. Nie będziesz wyjątkiem. Dołączysz do zaszczytnej rzeszy wyruchanych i będziesz stał w rzędzie z Marilyn Monroe, Alanem Moore’em i każdym inny aktorzyną, który zdał sobie sprawę, że Fabryka Snów jest bezwzględna.

Problem w tym, że panowie Hewlett i Martin się na to zgodzili. Mało tego, wiedzieli, że po numerze ‒ zwanym Tank Girl The Film ‒ będą mieli kaca moralnego. Twórcy kontrkultury przeżyli chwile uniesienia ze swym największym wrogiem. Establishmentem. Owocem tego krótkiego związku był dzieło o wątpliwej urodzie. I wiecie, co? Martin się wkurzył. Poczuł się dotknięty i rozgoryczony. Miał do tego pełne prawo. Szkoda tylko, że zamiast przekuć ten gniew w coś pożytecznego, zaczął użalać się nad sobą. Co ma to wszystko wspólnego z komiksem „Tank Girl tom 3”? Ten album jest zapisem niemocy twórczej, jaka go ogarnęła po tym traumatycznym przeżyciu. No i co tu więcej napisać? Zwłaszcza, gdy nawet twórca komiksu twierdzi, że ten album jest słaby i nie jest zadowolony z poziomu historii w nim zawartych? Można podziękować za to, że przynajmniej lojalnie ostrzega. Gniew w kontrkulturze powinien być twórczy! Cały ruch zbudowano na tym uczuciu. Gniewu i walki z system, z normalnością i korporacjami. Takimi jak Hollywood właśnie. Punk is not dead, coco jambo i do przodu. Wiatr we włosy. No niestety w przypadku tego albumu, tak się nie stało i cała wielka maszyna się zatrzymała. W komiksie słyszymy jednak tylko jeden głos. Widzimy tylko jedną stronę i perspektywę tej historii. Nie słyszę narzekań Hewletta. On w tym okresie miał się całkiem dobrze i nadal tworzył coś przy „Tank Girl”, bez swojego partnera. Mam nadzieję, że Non Stop Comics wyda te inne rzeczy, w tym owoc współpracy Mulligan & Hewlett. Chociażby tylko po to, żeby zatrzeć niesmak, jaki pozostaje po wieńczącym cykl trzecim tomie. Martin nadal gdzieś się tam zbiera, po tylu latach, Ta szczerość zasługuje na uznanie, ale tylko to bo niestety historie się nie bronią, brakuje im mocy. Powielają schematy z kilkoma drobnymi wyjątkami. To zawsze boli gdy zabiera się nam nasze dziecko owoc, naszej pracy. Niestety zdarza się to nagminnie. Co więcej, nawet DC – jeden z największych wydawców, nie zawsze był w pełni uczciwy wobec swych autorów, na pewno nie był uczciwym w odczuciu Alana Moore’a –zabrał mu jego komiks. Tak jak mówiłem, to zawsze jest smutne, ale hej, ostatnia „Tank Girl” nie ma już pazura. Hollywood nie potrzebowało kolejnego Brytyjczyka, który nie wie, jak działa biznes.

Sam album ma swoje momenty. Dla mnie tylko dlatego, że wiem, kim jest Ken Hom i mam jego książki kucharskie w domu. Właściwie jeżeli macie namiary na ostatni egzemplarz „Łatwej kuchni tajskiej”, to chętnie go przygarnę. Dla mnie posiadanie egzemplarza w miękkiej okładce największej książki kucharskiej to sprawa osobista, a zgubiłem ją podczas jednej z moich eskapad. Wiem zatem dobrze, jak czuła się Tank Girl, poszukując mitycznego autora, by ten zdradził jej sekret zdrowego żywienia. To smutne ale jest to jeden z najlepszych momentów albumu. Niestety, tylko dlatego, że sam doznałem tego oświecenia i stałem się dwuwymiarową postacią, która przekracza granice przestrzeni – poczułem się jak bohater komiksu. Nie mogę jednak zagwarantować wam tego samego. Odczułem kompletną nirwanę, marzenie każdego fana, ten moment, gdy na języku czujesz smak potrawy przywołującej tak silne wspomnienia, że stają się niemal rzeczywistością. Transcendencja zmysłów po lekturze tych kilku plansz, które potrafią odtworzyć ruchy mistrza. Ten moment, gdy stajesz się częścią komiksu, jak… jak właśnie smakowanie tej idealnej porcji curry z kurczaka, tak jakby przygotował je sam mistrz Ken Hom. Żadne inne uczucie tego nie zastąpi. Nawet inne niesmaczne aluzje seksualne z budyniem w tle i ukochaną kobietą (Ostatnia strona „Ślicznotki poza prawem”). Ale to już nie jest kompletna jedność z medium.

To jedno z trzech miejsc, dla których warto mieć ten numer, mimo że nie nadaje się do porządnego komiksu, ze stemplem Comics Code Authority. Drugim są niemal liryczne przedstawienia wycinków z życia punka ‒ w roli głównej Tank Girl i przyjaciele. Wielkie, czarno-białe plansze. Pierwotnie, służące jedynie jako sklecenie odpowiedniej ilości stron i wierszówki. Tylko przypadkiem, są najbardziej zniewalającą rzeczą, jaka powstała w dziejach tytułu. Zacytuję wam mój ulubiony fragment:

„Piątkowe popołudnia to wyjątkowa pora. Przez resztę tygodnia snujemy się całą bandą, jeździmy na rowerach po chodniku, podpalamy, podpalamy sobie łonowce … itd. itd.”

(Nie zacytuję całego fragmentu długiego tekstu, który ma prawie stronę i nawet nie jest w dymku) To fragment o przyjaźni, takiej prawdziwej i rzeczywistej. Z gorzkim finałem na końcu. To jest jej punkowa kwintesencja. Jeśli mielibyście możliwość oprawcie te plansze w w ramki. Wtedy moglibyście trzymać je blisko przy sercu, by nigdy nie zapomnieć czym jest przyjaźń. Plansza nazywa się Gavin Pchlarz. Osobiście nie interesuje mnie cała ta bezsensowna przemoc, seks, wszystkie giwery i wybuchy tego świata. Cały ten dadaizm, postmodernizm i dekonstrukcjonizm nie jest ważny. Interesują mnie właśnie takie emocjonalne plansze.. Aż chce się płakać, że cały komiks nie jest taki. Nie trzyma takiego poziomu, a zamiast tego rozmienia się na drobne.

Ja nie mogę wam polecić tego, co nawet autor uważa za słabe, a ja w sumie się z nim zgadzam. Najchętniej pociąłbym ten komiks i pokazywałbym tylko najlepsze fragmenty. Wyrzucił całe to zło, które się nagromadziło, przykrywając prawdziwe perełki. Wszystko inne to istny majstersztyk. Klasyka gatunku. Crème de la crème. Tank Girl w swej najczystszej, wysublimowanej postaci. Niestety jest tego nie
wiele.

Dziękujemy wydawnictwu Non Stop Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Rafał Pośnik

Tytuł: Tank Girl tom 3
Scenariusz: Alan Martin
Rysunki: Jamie Hewlett
Tłumaczenie: Marceli Szpak
Wydawnictwo: Non Stop Comics
4/2018
Tytuł oryginalny: Tank Girl
Wydawca oryginału: Titan Comics
Liczba stron: 96
Format: 190×260 mm
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: cz.-b.
ISBN-13: 9788381103435
Wydanie: I
Cena z okładki: 42 zł