Komiksowa Warszawa opanowała umysły fanów tego medium. Tegoroczna edycja Warszawskich Targów Książki jest już historią. Jednak przez cztery dni w ramach dwóch połączonych imprez, Festiwalu Komiksowa Warszawa i Warszawskich Targów Książki, czekała na nas uczta ze słów i obrazów. A nam udało się porozmawiać z Bédu, który był w Polsce na zaproszenie Egmontu.

W Polsce jest pan drugi raz. Po raz pierwszy był pan na MFKiG w Łodzi  i w Warszawie dwa lata temu przy okazji promocji integrala „Hugo” wydanego przez Egmont. Teraz znów jest pan w Warszawie na Komiksowej Warszawie, ale pytanie, jak podoba się panu Polska, wydaje się oczywiste.

Znam tylko trochę Warszawę i zdecydowanie lepiej Kraków. Spodziewałem się, że Polacy będą zdecydowanie bardziej poważni, dlatego ze zdziwieniem odkryłem, że to uśmiechnięci i przychylni ludzie. Mam dużo przyjemności, przybywając do Polski. Czuję także wszędzie piękną energię.

Podczas pańskiego ostatniego pobytu rozmawialiście o planach wydawniczych, na temat tego, co po „Hugo”, co chciałby pan widzieć na polskim rynku. Wymienił pan wtedy „Cliftona”. Voilà. Dwa lata później tytuł ukazał się na naszym rynku. Jak się pan czuje, gdy wydano go specjalnie na Komiksową Warszawę?

Jest to fantastyczna niespodzianka, z wielką przyjemnością odkryłem polską edycję „Cliftona”. Jest to kolejna okazja, by powrócić do Polski.

Dla kogo, dla jakiego czytelnika, jest ten komiks?

We Francji i w Belgii komiks przeznaczony jest dla odbiorcy od 12. roku życia. Tak się zwyczajowo przyjmuje, ale oczywiście jest też wielu starszych czytelników. Ta postać powstała wiele lat temu, więc czytelnicy zestarzeli się razem z serią.

Naprawdę cieszy mnie, że poruszyliśmy ten temat, bo właśnie tego miało dotyczyć moje kolejne pytanie. Czy seria przetrwała próbę czasu? Dodatkowo spytam, czy „Clifton” oparł się jako historia oskarżeniom o brak politycznej poprawności, rasizm… wszystko to, z czym borykają się starsze serie takie jak „Tintin”, „Sprycjan i Fantazjusz”?

„Clifton” w zasadzie nie ma tego rodzaju problemów, dlatego że pojawił się później, ale rzeczywiście w pierwszych Tintinach jest coś, co dziś jest szokujące, ten duch kolonializmu, prawda? No, ale takie były czasy, komiks odzwierciedla to, co ludzie wtedy naprawdę myśleli. Scenarzysta „Cliftona” był w Royal Navy, kochał przyrodę, nie miał uprzedzeń – w naturalny sposób – dlatego że był osobą, która kocha ludzi i przyrodę. Dodatkowo Clifton jest zawsze bardzo angielski, prawda? Jest bardzo sztywny, posiada typowy angielski dystans do siebie i angielską flegmę.

Osobiście, jako anglofil, chciałem pogratulować umiejętnego oddania tego angielskiego charakteru w całej serii.

To było dla mnie bardzo trudne, gdyż w tamtym czasie pracowałem jednocześnie nad „Hugo”, komiksem osadzonym w średniowieczu, zwariowanym, szalonym, zupełnie innym niż „Clifton”. To komiks o zupełnie innym duchu. Przejście od jednego do drugiego stanowiło pewną trudność.

Jednak pańscy redaktorzy chwalili pana, że może pan narysować wszystko i zrobić to w terminie. Jest to nawet podkreślone we wstępie do polskiego wydania „Cliftona”.

Atmosfera, duch obu komiksów jest bardzo różny, pomiędzy „Cliftonem”, który ma tak ograniczoną możliwość ekspresji ze względu na swoją angielskość, a „Hugo”, gdzie bohaterowie są po prostu szaleni.

Tak naprawdę chciałbym w tym miejscu przejść do tematu komiksu dziecięcego, gdyż pański polski wydawca Egmont mocno wspiera od kilku lat ten segment rynku. Co pan sądzi o tego typu działaniach, czy „Clifton” ze swoim jakże pozytywnym przesłaniem dobrze wkomponowuje się w ten nurt?

Oczywiście Tomek ‒  Tomasz Kołodziejczak ‒ zna bardzo dobrze polską publiczność, ja nie znam co do zasady rynku polskiego. Natomiast w Belgii i we Francji młodzi czytają coraz mniej. Myślę, że w Polsce czytają jeszcze mniej. Oczywiście gry mają dużo większą siłę przyciągania. Wydawcy we Francji i Belgii mają ogromny problem w dotarciu do młodego czytelnika. Średnia wieku czytelnika komiksów francuskich i belgijskich to czterdzieści pięć lat. Co oczywiście oznacza, że jest duża rzesza czytelników starszych od pana, którzy zaczęli czytać pierwsze Tintiny i przygody Lucky Luke’a, dziadkowie. To oni przekazują miłość do komiksu następnym pokoleniom. Rzeczywiście średnia wieku nadal pozostaje dosyć wysoka, czterdzieści pięć lat.

Alan Moore – scenarzysta komiksowy ‒ w odniesieniu do komiksu amerykańskiego zdiagnozował to zjawisko. Twierdzi on, że tak naprawdę dzisiejszy komiks, przynajmniej amerykański, przeznaczony jest dla trzydziestolatków. Co więcej, hobby zostało zawłaszczone przez intelektualizm starszego pokolenia. Czy taka jest również sytuacja we Francji?

Trochę tak. We Francji i Belgii występuje ten sam problem. Jest rzesza autorów Heroic Fantasy, którzy próbują pisać dla młodych czytelników i w ten sposób ich pozyskać, ale to bardzo trudne. Oczywiście chodzi też o problem digitalizacji komiksu, ludzie czytają na czytnikach, szerzy się piractwo. Komiks w wersji elektronicznej nie cieszy się dużą popularnością. Moje komiksy również ukazały się w wersji elektronicznej, chociażby „Clifton”, a także „Psychiatrzy”. Dotarły do bardzo ograniczonej liczby odbiorców. Przyjemność czytania albumu jest jednak znacznie większa niż wersji elektronicznej. Powieści są niezwykle często piracone, więc jeśli chodzi o prawa autorskie, dochodzi tutaj do ogromnych nadużyć. Może pewnego dnia, gdy ekrany będą elastyczne, czytanie komiksów w wersji elektronicznej będzie taką samą przyjemnością jak czytanie w wersji papierowej.

Wracając do lżejszych tematów, czy był pan harcerzem – skautem – tak jak Clifton?

Tak [śmiech].

Ja też. I na zakończenie miałbym pytanie, co chciałby pan zobaczyć na rynku polskim, gdy przyjedzie pan do naszego kraju po raz kolejny?

Nową historię, którą rysuję w świecie średniowiecznym, tylko dużo bardziej mrocznym niż „Hugo”.

A jaki jest tytuł?

„Krew Smoka” w świecie smoków ‒ jest to opowieść z heroiną jako centralną postacią. Główną bohaterką będzie więc kobieta.

Wywiad przeprowadził

Rafał Pośnik