Śmierć, miłość, uprzedzenia i tolerancja, mordowanie i uwodzenie, bezwzględność wojny i droga do odkupienia błędów, przyjaźń i niechęć, a wszystko to w cudownie oddającym klimat Francji XIV i XV wieku epickim dziele François Bourgeona.
Dziele do przeczytania przez kilka wieczorów, wieloczęściowym, złożonym i, co ciekawe, bardzo różnorodnym, pokazującym kulturę zarówno wiejską, jak i miejską w średniowiecznej Francji.
„Towarzysze” nie są lekturą miłą, łatwą i przyjemną, choć bardzo satysfakcjonującą. Intensywności narracji bliżej tu do „Strażników” czy „Incala” niż do „Wież Bois-Maury”. Dzieje się w nim bardzo dużo. Zarówno na płaszczyźnie wewnętrznej narracji bohaterów, jak i ich interakcji ze światem. Zdecydowanie sugeruję znalezienie sobie kilku wieczorów na tę podróż, bo sam komiks jest tak stworzony, że wymaga od czytelnika dużo uwagi. Mam tu na myśli konstrukcję kadrów, które często są bardzo dynamicznie przeplatane ‒ jesteśmy w połowie sceny pierwszej, wpada kadr z równolegle dziejącej się sceny drugiej, po czym wracamy do pierwszej. Zdarzyło mi się przez to trzy razy zgubić i wrócić do poprzednich stron, żeby sobie poukładać ciąg przyczynowo-skutkowy. I to w sumie jedyne, co mogę zarzucić temu dziełu – miejscami ociera się o chaos i tylko najbardziej uważny czytelnik znajdzie tu sens.
O czym właściwie są „Towarzysze”? O życiu codziennym różnych stanów społecznych w ogarniętej wojną stuletnią Francji. Mamy tu pełną zabobonów wieś, zagubione rycerstwo, rabusiów i ludzi, którzy uważają swoje życie za zmarnowane. Mamy miasto średniowieczne z jego strukturą, spiskami, miłościami i zdradami. A to wszystko jest przesiąknięte całą masą nawiązań do mitów i legend, które pod wpływem XIV-wiecznego chrześcijaństwa coraz bardziej znikały w mrokach.
Największą zaletą fabularną komiksu jest dla mnie różnorodność, czytelnik dostaje właściwie trzy komiksy w jednym. A każda z tych części jest trochę inna i na pewno o czym innym. Pierwsza pokazuje dość realistycznie kraj pełen zniszczeń, niepotrzebnych mordów, gwałtów i nienawiści. Druga to hołd złożony pradawnym wierzeniom, pełno tu chochlików, snów pełnych wizji, sił przedwiecznych walczących o władanie nad człowiekiem. Jest to jeden z najciekawszych komiksów fantasy, jaki zdarzyło mi się przeczytać. Cześć trzecia skupia się na życiu ludzkim w mieście średniowiecznym i wyjaśnieniu tajemnic głównego bohatera. Nie brakuje w niej odrobiny magii, ale zdecydowanie nacisk jest położony na relacje ludzkie i seks.
No właśnie, seksu w „Towarzyszach zmierzchu” nie brakuje, choć jak na dzisiejsze standardy jest pokazany łagodnie. To kolejna zaleta – autor nie boi się pokazać tej sfery życia w sposób szczery, nieuświęcony. Na szczęście nie brakuje też odrobiny miłości. Fabuła, mimo że miejscami bardzo fantastyczna, nastawiona jest na pokazanie relacji w sposób całkowicie szczery. Mamy tchórzostwo, zemstę i zawiść, bezwzględność. Dość powiedzieć, że jedna z postaci, cały czas, przez ponad 200 stron tej epopei, próbuje uwieść i jednocześnie zdradzić z tchórzostwa swoją towarzyszkę, jednocześnie korzystając z każdej okazji do drwin i upokorzenia. Niełatwe było życie dziewcząt w średniowieczu.
Rysunki w „Towarzyszach” to kawał solidnej roboty w typowym dla lat 80. stylu. Nie każdemu może ten styl pasować, bo jednak rysunkowo trąci trochę myszką, a nie każdy czytelnik komiksów jest fanem archaicznej szkoły rysunku. Mnie potrzeba było koło 50 stron, zanim zacząłem doceniać kunszt autora – twarze pokazywały emocje, natura jest doskonale narysowana, poziom szczegółowości jest spory, ale nie za duży. Rysunki nie są przeładowane, chyba że akurat jest dużo tekstu. Niektóre panoramy potrafiły mnie zachwycić rozmachem i szczegółowością, choć wciąż jest to stary styl. Jedyny zarzut – kadrowanie, po co autor wciska i miesza każdą z dwóch linii fabularnych? Trudno mi to pojąć. Na koniec najlepsze. Komiks był tworzony przez 7 lat i to cudownie widać – między pierwszymi a ostatnimi stronami jest przepaść graficzna, ewolucja stylu Bourgeona jest czytelna i fantastyczna.
Polskie wydanie jest bardzo dobre, duży format, twarda oprawa, tylko papier mógłby być ciut grubszy, bo sam komiks nie ma dużo stron. Takie wydanie bardzo pasuje do epickości samego komiksu. Cenę uważam za adekwatną do treści, którą dostajemy.
Podsumowując – gdzieś przeczytałem, że gdy przebrnie się przez pierwsze 50 stron, to już potem jest czysta przyjemność. I zgadzam się całkowicie, bo w pierwszym kontakcie „Towarzysze” mogą przytłoczyć. Ale jeśli ktoś ma ochotę na dużą dawkę świetnej literatury historycznej albo po prostu na dobrą literaturę obyczajową, to nie ma na rynku wielu komiksów, które byłyby ciekawsze od „Towarzyszy zmierzchu”. Ostrzegam jedynie, że przy tym komiksie trzeba być skupionym do końca.
Dziękujemy wydawnictwu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Michał Ostrowski
Wydawnictwo: Egmont
Tytuł oryginalny: Les Compagnons du crépuscule
Rok wydania oryginału: 1983-1990
Liczba stron: 216
Format: 215 x 295 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor