Uncanny Avengers, czyli Drużyna Jedności, to połączone siły Avengers i X-Men, które powstały po to, by pokazać, że te dwie grupy superbohaterów więcej łączy, niż dzieli. Jak karkołomne okazało się to zadanie, obarczone mnóstwem doświadczeń z przeszłości, przekonaliśmy się w kilku poprzednich tomach. Zdaje się, że przesz znaczną część czasu więcej ich dzieli, niż łączy. Po pokonaniu Red Skulla i wydarzeniach z „Axis” muszą zbyt szybko zmierzyć się z kolejnymi kłopotami. Na szczęście tym razem lepiej poukładanymi od strony scenariusza.

Album „Kontrrewolucjoniści” to pięć zeszytów z nową numeracją, które kontynuują opowieść o przygodach tej drużyny po wydarzeniach z tzw. eventu (żałuję, że nie ma dobrze przyjętego polskiego odpowiednika tego słowa) „Axis”.

W wyniku całego zajścia, a także wydarzeń z kilku innych sąsiednich serii, skład Drużyny Jedności uległ zmianie. Nowy Kapitan Ameryka, Sam Wilson, zajął miejsce Steve’a Rogersa. Zaś w buty Logana, który odszedł na łono Abrahama (jak pewnie wszyscy wiedzą, nie na zawsze), próbuje wejść Sabretooth. Momentami niezdarnie albo lekko się opierając tej nowej roli. Do tego do drużyny dołączyli Vision, Quicksilver i Doktor Voodoo. Z bohaterów, którzy utworzyli Uncanny Avengers w pierwszym tomie, pozostali tylko Rogue, Scarlet Witch i Wonder Man do tego w niepełnej roli, bo została tylko jego świadomość przechowywana w umyśle Szelmy. Chociażby sam wątek Sabretooha w roli „tego dobrego” powoduje, że pod względem charakterów jest znacznie ciekawiej niż w poprzednich tomach.

W „Kontrrewolucjonistach” Rick Remender bardzo zgrabnie podejmuje wątki, które pozostały po, ujmując to delikatnie, dosyć chaotycznym „Axis”. Scarlett Witch zaginęła i okazuje się, że jej odnalezienie, czego podejmuje się drużyna, jest wstępem do opowiedzenia historii w tonie wysokiego S-F. Trop za Wandą wiedzie bohaterów na tzw. Przeciw-Ziemię. Planetę, która leży po drugiej stronie naszego słońca. Tam niejaki Najwyższy Ewolucjonista przeprowadza eksperymenty genetyczne na całej populacji planety.

Można go określić mianem szalonego naukowca, który jest gotów na wszystko, każde poświęcenie, by osiągnąć swój wymarzony cel idealną ścieżkę ewolucji. Ludzi doskonałych, bez żadnych wad. Gdy na jego podwórko trafia Drużyna Jedności, to przykuwa jego uwagę. Nie tylko dlatego, że jej członkowie wprowadzają małe zamieszanie w zarządzanym przez niego świecie, ale także z powodu ich niezwykłych umiejętności i nomen omen genów.

Rick Remender odpowiada za scenariusz „Uncanny Avengers” od samego początku. W poprzednich albumach zdarzało mu się pisać losy tej drużyny nieco chaotycznie. Wiadomo, że podstawą jakiejkolwiek opowieści jest konflikt. Jednak, o ironio, jak na Drużynę Jedności było ich nieco za dużo. Zwłaszcza gdy są one nieco błahe, a przynajmniej tak je można odebrać. W szóstym tomie serii mamy do czynienia ze zmianą składu, co wniosło wiele świeżości. Poniekąd z tego powodu stare konflikty i kłótnie, a przynajmniej ich część, przepadły, a historia nabrała nowej dynamiki. Płynniejszej, prężniejszej. O ile poprzednie albumy pamiętam dosyć słabo, to ten zapadł mi w pamięć. Rozwiązania scenariuszowe to niejedyny powód takiego stanu rzeczy.

Spora zasługa w tym także Daniela Acuny, który pracuje przy serii od drugiego tomu. Czasem działa sam, a niekiedy przy pomocy innych rysowników. Tym razem wszystkie pięć zeszytów wyszło spod jego ręki i działalność solowa Hiszpana wychodzi serii zdecydowanie na dobre. Zdaje mi się, że świetnie odnajduje się też w rysowaniu S-F. Widać to po wyglądzie innych ras czy też Przeciw-Ziemi. Futuryzm w najlepszym wizualnym wydaniu.

Przyznam, że po wydarzeniach z „Axis” byłem nieco zniechęcony do tej serii. Początkowy pomysł połączenia sił przeróżnych bohaterów, może dziś nieco za małych na solowe serie, a którzy mają coś więcej do powiedzenia, jest ciekawy. Do tego przedstawienie zjednoczonych sił Avengers i X-men, którzy jak dla mnie zbyt często działają obok siebie, a za rzadko razem, jest interesującym konceptem. Problem w tym, że Remender miał wcześniej tendencje do przekombinowania fabuły, do przeszarżowania z kolejnymi zdarzeniami. I o ile w „Kontrrewolucjonistach” też mamy do czynienia z fabułą przez duże „F”, wszak po raz kolejny ważą się losy świata, a Najwyższy Ewolucjonista jawi się jako postać bezwzględna, to wyszło to lepiej i składniej. Spora w tym zasługa nowego składu drużyny, a obserwowanie jej losów jest odświeżające.

Dziękujemy wydawnictwu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Wydawnictwo: Egmont
6/2018
Tytuł oryginalny: Uncanny Avengers Vol. 1: Counter-Evolutionary
Wydawca oryginalny: Marvel Comics
Rok wydania oryginału: 2015
Liczba stron: 108
Format: 165×255 mm
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN-13: 9788328126589
Wydanie: I
Cena z okładki: 39,99 zł