Thor Odinson stał się niegodny swojej boskiej mocy, co zaowocowało utratą większości jej przymiotów, w tym prawa do posługiwania się Mjolnirem. Nie pierwszy raz w życiu zresztą, ale dosyć szybko stało się coś, czego się nie spodziewał. Pojawiło się nowe wcielenie Thora, ale jakby tego było mało, miano to przyjęła kobieta! Kim ona jest? To pytanie dręczy połowę Asgardu i w drugim tomie serii Jasona Aarona poznajemy na nie odpowiedź.

Drugi tom przygód Thora to znacznie więcej niż śledztwo Odinsona mające wykazać, która ze znanych mu pań dzierży obecnie jego magiczny młot. W tak zwanym międzyczasie widzimy pogłębiający się kryzys pomiędzy Odynem a jego małżonką. Do tego powracają wątki z poprzednich numerów, jak współpraca podstępnego Malekitha z szefem Roxxxonu.

Drugi tom przygód damskiej wersji gromowłądnego składa się z trzech elementów. Kontynuacja serii „Thor”, tzw. Annual i zeszyt z „What if?”, czyli co by było, gdyby. Jako że różnią się między sobą, to każdy z nich zasługuje na odrębne omówienie.

Za kolejne zeszyty „Thora” od strony scenariuszowej wciąż odpowiedzialny jest Jason Aaron i nadal dobrze mu to wychodzi. Komiks napisany jest płynnie, żwawo, z odpowiednimi dawkami dramatu, komedii i akcji. Samo śledztwo Odinsona w poszukiwaniu tożsamości jego zastępczyni zostało przedstawione całkiem ciekawie, być może jego rozwiązanie byłoby bardziej zaskakujące, gdyby nie fakt, że seria ta miała premierę ponad dwa lata temu i do tej pory, chcąc nie chcąc, wieść o tym zdążyła do mnie dotrzeć. Jeśli mieliście więcej szczęścia, to może rozwiązanie was zaskoczy, mam nadzieję, że tak. Jest w tym pewien niedosyt, tajemnica tożsamości nowej Thor mogłaby zostać utrzymana dłużej niż przez łącznie osiem zeszytów. Wierzę jednak, że mało w tym winy samego autora, musiał się liczyć z polityką Marvela i faktem, że nadciągał kolejny wielki event, który miał mieć kluczowy wpływ na kształt uniwersum. Ponownie zachwycony jestem stroną wizualną tej serii, kolory (Matthew Wilson), rysunki (Russell Dauterman) i kadrowanie stoją na poziomie, który powinien być dla wielu artystów punktem odniesienia. Oczywiście każdy ma pewien styl, ale panowie wyznaczają pewien standard. „Dzieje się” na każdej wizualnej płaszczyźnie. Nawet kiedy akcji jest mnóstwo, to zawsze przy tym jest ona czytelnie przedstawiona. Wspomniałem przed chwilą o ułożeniu kadrów, bo pod tym względem autorzy często wychodzą przed szereg. Ich dynamiczna kompozycja podkreśla akcję, czy też jej brak.

W przypadku Annuala sprawia się ciut bardziej komplikuje. Dostajemy w nim trzy opowieści: o Królu Thorze – z odległej przyszłości (scenariusz – Jason Aaron, kolory Matthew Wilson, rysunki – Russell Dauterman), naszej obecnej żeńskiej wersji Thora (scenariusz – Noelle Stevenson, rysunki – Margeurite Sauvage), a na koniec przygody młodego niedoświadczonego Thora (scenariusz – CM Punk, rysunki – Rob Guillory). Wszystkie te historie są kilkustronicowymi małymi opowiastkami. Raczej rozbudowującymi uniwersum o drobne przygody, niż wnoszącymi coś istotnego dla fabuły głównej serii. Nie ma w tym nic złego, ba, uwielbiam takie rzeczy. W przypadku pierwszych dwóch byłem w pełni usatysfakcjonowany z lektury. Fajnie było poznać dalsze losy Thora Wszechojca czy też zobaczyć, jak nasza żeńska wersja boga gromów odnajduje się w Asgardzie i nawiązuje relacje z kompanami „oryginalnego” gromowładnego. Różnią się też pod względem wizualnym, zarówno wobec siebie, jak i głównej serii. Zastosowana w nich stylistyka świetnie pasuje do każdej z opowieści. Nawet w przypadku tej o młodym Thorze, która moim zdaniem jest najsłabszą częścią tego tomu. Ot, kolejna opowiastka o tym, jak syn Odyna jest w stanie każdego przepić, a wyzwanie rzuca mu Mefisto. Problem w tym, że odbiega pod względem jakości od poprzednich, zwłaszcza od strony wizualnej. Rozumiem w pełni uproszczenia, które miały wywołać komediowy efekt, ale na tle pozostałych wypada po prostu słabo. Scenariuszowo też nie porywa, z jednej strony autorzy mieli mało miejsca, ale z drugiej historie o Thorze Wszechojcu i żeńskiej wersji Thora pokazują, że nawet na takiej liczbie stron da się przedstawić historię, która w swojej prostocie może ująć.

Na końcu zostaje „What if”, czyli „Co by było, gdyby”. Dostajemy w niej alternatywną wersję genezy Thora, w której kostur dzierżący moc Thora zamiast Donalda Blake’a podnosi Jane Foster. Zarówno pod względem scenariusza (Don Glut), jak i od strony wizualnej (rysunki – Rick Hoberg, a kolory C. Gafford) jest to hołd dla oryginalnej historii. Nie wiem, czy byłbym w stanie odróżnić ją od tych wychodzących w latach 60. i 70., gdyby nie przypisy odwołujące się oryginalnych zeszytów. Pod każdym względem wygląda jak historia z tamtego okresu. Nie przepadam za większością z nich, głównie za sprawą sposobu narracji, i pewnie z historią większych rozmiarów bym się nieco męczył, ale był to ciekawy eksperyment, godny uwagi. Miał swój urok.

Thor „Kto dzierży młot?” kończy tę serię, tuż przed „Tajnymi wojnami”. W sposób w pełni satysfakcjonujący, a przy tym rozbudza apetyt na więcej. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji zapoznać się z tą wersją Thora, to naprawdę warto. To porządnie poprowadzona seria z odpowiednią dawką dynamizmu i dramatu, jakich wymaga komiks akcji.

Wydawnictwo: Egmont
8/2018
Tytuł oryginalny: Thor Vol. 2: Who Holds the Hammer?
Wydawca oryginalny: Marvel Comics
Rok wydania oryginału: 2016
Liczba stron: 132
Format: 165×255 mm
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN-13: 9788328126695
Wydanie: I
Cena z okładki: 39,99 zł