Pierwszy tom „Transmetropolitan”, który powrócił do naszego kraju w tym roku dzięki Egmontowi, był niejako rozgrzewką przed porządną rozgrywką. Uwerturą przed właściwym przedstawieniem, dramatem. Przynajmniej takie skojarzenie nasuwa się w trakcie lektury, gdy widzimy rozmach fabuły. Poznaliśmy świat Pająka Jeruzalem, a teraz wchodzimy wraz z nim jeszcze głębiej w to bagno, aż po sam czubek głowy. Brudne, śmierdzące, obrzydliwe, ale cholernie wciągające.

Warren Ellis wykreował świat, w którym właściwie wszystko jest możliwe. Dosłownie i w przenośni. Mamy tu rezerwaty z przeszłością i przyszłością, dziesiątki, jeśli nie setki religii, ludzi, którzy skrzyżowali swoje DNA z obcym gatunkiem, modyfikacje genetyczne i cybernetyczne. Wymieniać można by tak długo, ale na pierwszym planie jest przede wszystkim przygnębiająca brudna rzeczywistość nieodległej przyszłości. Niestety tylko z pozoru tak innej od obecnych czasów.

Pająk Jeruzalem został rzucony w wir trwającej prezydenckiej kampanii. Wydawca zmusił go do podjęcia się obowiązku relacjonowania jej przebiegu. Poprzednie wybory wyniszczyły go tak, że na długi czas porzucił zawód. Teraz obawia się powtórki z rozrywki albo tego, że tym razem skończy znacznie gorzej i już się nie podniesie. Wraz z Pająkiem dostajemy się za kulisy politycznej rozgrywki, bezwzględnej kampanii, w której nic nie jest takie, jak się wydaje.

Za warstwę wizualną wciąż odpowiada Darick Robertson i tak jak napisałem w recenzji pierwszego tomu, gdyby nie on i jego kunszt, ten komiks byłby zupełnie inny. Wciąż w znacznej mierze o sile tej opowieści świadczy kreska autora. Owszem, momentami powstaje wrażenie, że ciut się zestarzała, ale nie wyobrażam sobie nikogo innego jako ilustratora tej historii. Nie wydaje mi się, by ktokolwiek inny umiał oddać tak dobrze charakter tego świata ze wszystkimi jego niuansami. Jeśli do tej pory tego nie robiliście, to w trakcie lektury przyjrzyjcie się dokładniej temu, co dzieje się w tle. Liczba detali, zwłaszcza przy postaciach, które tylko gdzieś przechodzą, wciąż zachwyca i powala. Ten świat, to miasto, żyje swoim życiem.

Mam problem z „Transmetropolitan” i Pająkiem Jeruzalemem. Wynika on z tego, że zarabiam na życie jako dziennikarz i wyobrażenie tego zawodu, jakie serwują nam autorzy, nieco mnie śmieszy i przeraża jednocześnie.

Oczywiście wiem, że to wszystko jest umowne, przerysowane w imię sztuki i na potrzeby narracji. Do tego dochodzi kwestia futuryzmu, chociaż scena, w której Pająk tłumaczy swojej asystentce, że „dziś” dziennikarze śledczy nie muszą już ślęczeć w poszukiwaniu materiałów tygodniami, miesiącami czy wręcz latami, bo ludzie wszystko podają im na tacy, nie odbiega tak bardzo od dzisiejszej rzeczywistości. Wielu z nas w świecie social mediów zapomina o prywatności, z tym Ellis trafił w dziesiątkę.

Wiem, że gonzo, że Thompson, który jechał czasem na Bóg wie czym, stąd te liczne odwołania do narkotyków w świecie Pająka, który bez dopalaczy właściwie nie jest w stanie funkcjonować, tworzyć, obserwować, wręcz egzystować. To jest oczywiście wizja przerysowana. Jednak, jeśli dziennikarstwo będzie tak kiedykolwiek wyglądać, to mówiąc wprost, wszyscy mamy przesrane.

Te elementy często mnie bawią, bo to przecież tak nie wygląda. Jednak wspomniałem o przerażeniu. Jest to wizja przerażająca także dlatego, że w trakcie lektury, gdy widzę zjazdy Pająka, przyłapuję się na tym, jak często sam doświadczałem znieczulicy, widząc depesze, doniesienia na temat kolejnego zamachu, masowego morderstwa, brutalnego gwałtu, czy innej formy ludzkiej tragedii, nad którymi zaczynam przechodzić obojętnie, bo to „kolejny news”.

Stąd o ile momentami ta narkotykowa otoczka, ten pęd i zdania ocierające się o patos mnie śmieszą, to rozumiem dramat Pająka aż za dobrze. Są takie momenty, że ten zawód przeraża. Nawet tylko wtedy, gdy te wszystkie rzeczy człowiek obserwuje z boku. Może raczej zwłaszcza. Bo gdy jakoś uczestniczymy w tych wydarzeniach, to jesteśmy bliżej nich i zostają z nami na dłużej. Jednak gdy czasem zaczniemy myśleć o tym, co się dzieje dookoła (czy szerzej na świecie), o tym, co dociera do nas z agencji prasowych, zdajemy sobie sprawę z beznadziejności tego, co robimy. Przy tym pewnego rodzaju samotność, ulotność. Czyjś dramat, problem to tylko kolejna historia. Wczorajszy news nie jest już nic wart. Za te momenty „Transmetropolitan” kocham i nienawidzę jednocześnie.

Dziękujemy wydawnictwu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Format:170×260 mm
Liczba stron:296
Oprawa:twarda
Papier:kredowy
Druk:kolor
ISBN-13:9788328134188
Data wydania:27 czerwiec 2018