Pierwszym tomem serii, czyli „Conan. Narodziny legendy”, byłem zachwycony. Pochłonął mnie bez pamięci. Połknąłem tę cegłę w jeden wieczór. Niestety nie było mi dane doświadczyć tego przy drugim tomie przygód najsłynniejszego barbarzyńcy – „Conan. Miasto Złodziei”. Mamy do czynienia ze spadkiem jakości spowodowanym głównie przez sposób prowadzenia narracji.
Gdy wydawnictwo Egmont wydało u nas pierwszy tom Conana z Dark Horse, to jako czytelnik byłem im bardzo wdzięczny. Poczułem, że zapełniana jest pewna luka. Pomijając moje osobiste skojarzenia z Cymeryjczykiem, to przecież postać stworzona przez Roberta E. Howarda jest u nas bardzo popularna, do czego przyczynił się film ze Schwarzeneggerem. Dzięki internetowi wiedziałem, że seria ta ma potencjał i faktycznie w „Narodzinach legendy” dostałem wszystko to, czego można oczekiwać od komiksu przygodowego. Poprowadzone bardzo sprawnie, a do tego świetnie narysowane. Autentycznie czekałem na tom drugi. I niestety nieco się rozczarowałem.
Kolejne wcielenie Conana
Widzicie, imię Conan jest w pewnym sensie dla mnie synonimem słowa przygoda. Taka epicka, z pojedynkami, szybką i sprawną wymianą ciosów, ze skarbami czekającymi na końcu na śmiałka. W pierwszym tomie dostaliśmy dokładnie to, a nawet więcej. Gdy więc Cymeryjczyk trafia do tytułowego „Miasta Złodziei”, to spodziewałem się kolejnej dawki awanturniczych historii. I po części tak jest. W wyniku pewnych wydarzeń Conan postanowił podjąć się niecnego fachu. Jesteśmy świadkami przebiegłości naszego głównego bohatera, który nie boi się żadnych wyzwań, a im coś wydaje się bardziej niebezpieczne, bardziej niemożliwe, tym dla niego jest bardziej pociągające. I tak przygoda za przygodą. Czym oczywiście robi sobie wrogów w mieście. Należy zaznaczyć, że bardzo wpływowych.
Dlaczego więc mówię, że jest gorzej? Nie przeszkadzałaby mi nawet pewna schematyczność przygód głównego bohatera. W oberży słyszy o jakimś niemożliwym do obrabowaniu miejscu, po czym stwierdza, że jeśli inni nie dali rady, to on musi spróbować. Wykonując misję napotyka na liczne przeszkody, ale koniec końców, wychodzi z nich cało. W końcu tym charakteryzuje się ten gatunek, co, że tak to ujmę, kupuję bez wahania. Zwłaszcza że jednak w „Conan. Miasto Złodziei” dostajemy znacznie więcej, co powoduje, że pewną powtarzalność da się przełknąć.
Problem w tym, że przez lwią część tomu narracja ma charakter tekstowy, a nie obrazkowy. Zamiast odczytywać emocje czy sytuację z ilustracji, to dowiadujemy się o tym z tłumaczenia z narratorskich dymków. Normalne? Tak, ale w takiej ilości, jaką tu nam zaserwowano, to nieco męczy. Śmiem stwierdzić, że słabo pasuje do komiksu, po którym spodziewałem się dużej dawki akcji. Ona wciąż tu jest, ale jednak podana nieco mniej dynamicznie. Może gdyby Conan mniej się musiał skradać…
Mignola robi różnicę
Nie oznacza, że jest to komiks zły, tylko nieco odstaje od pierwszego tomu. Scenariusz Busieka jest dobry, ale nieco zbyt przegadany. Widać wyraźnie także różnice, kiedy stery przejmuje Mignola. Jego „fragment” jest zdecydowanie bardziej dynamiczny, bez tłumaczenia od narratora, co teraz siedzi w głowie Conana. Po prostu śledzimy akcję i staramy się jak najwięcej wychwycić z tego, co nam przedstawiono. Z ludzkich szczątek przed przerażającą świątynią, z grymasu czy kilku słów rzuconych na wiatr. Część Mignoli swoją oszczędnością narracji porywa nieco bardziej.
Cymeryjczyk narysowany, ale nie przerysowany
O ile scenariuszowo „Conan. Miasto Złodziei” wypada nieco słabiej niż pierwszy tom, to od strony wizualnej wciąż jest dobrze. Owszem, zdarzają się drobne wpadki, kilka niechlujnych kadrów, ale jak na 460 stron naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Ba, wypada wręcz pochwalić. Najbardziej utkwi mi pewnie w pamięci historia „Serce Yaga-Koshy” i to jak Michael W.M. Kaluta przedstawił losy niezwykłej istoty. Pozostali artyści, Cary Nord oraz Tomás Giorello, także „dają radę” i w bardzo przystępny sposób przedstawiają świat przygód Conana.
Wydanie Egmontu zdaje się być bez większego zarzutu. Na pochwałę zasługuje tłumaczenie Dariusza Stańczyka, który nie idzie na łatwiznę i zgrabnie wprowadza różnice w sposobie mówienia niektórych postaci. Mogę powiedzieć, że dzięki jego zabiegom ta wspomniana przeze mnie narracyjność tekstowa była łatwiejsza do przełknięcia.
Dla kogo jest ten tom? Dla fanów Conana to wciąż wydaje się być pozycja obowiązkowa. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak mało się ostatnio dzieje w jego świecie. Oczywiście w porównaniu do innych znanych bohaterów. To pozycja także dla tych, którzy spragnieni są fantastycznych przygód bezczelnych śmiałków, niebojących się sięgać po to, co zakazane. „Conan. Miasto Złodziei” wciąż jest nie tylko dobrą adaptacją książek Howarda, lecz także samego motywu heroic fantasy. Jednak fakt, że jest tu trochę za dużo słów, jak na komiks akcji, powoduje, że „połknięcie” całości na raz już nie będzie takie łatwe jak przy pierwszym tomie.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Scenariusz: Kurt Busiek, Timothy Truman i Mike Mignola
Rysunki: Cary Nord, Michael Wm. Kaluta, Tomás Giorello
Wydawnictwo: Egmont
12/2018
Tytuł oryginalny: Conan Omnibus Volume 2
Wydawca oryginalny: Dark Horse Comics
Liczba stron: 464
Format: 170×260 mm
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN-13: 9788328126107
Wydanie: I
Cena z okładki: 119,99 zł